SPOILERY!!!
Po Housie napadł mnie kolejny głód na jakiś serial medyczny, wybrałem właśnie "Chirurgów" z racji ilości odcinków, jak i dosyć przyzwoitej obsady. Ilość medycyny w odcinkach jest satysfakcjonująca [niektóre przypadki naprawdę ciekawe], przyprawione to zostało dużą ilością obyczajówki... miejscami aż do przesady.
Pomijając już aspekt medyczny, serial przypomina "Modę na Sukces" - miejscami jest znośnie, ale zdarzają się odcinki, po których ma się dosyć, trzeba odpocząć, bo ilość wątków występujących naprawdę przytłacza. W "Modzie na sukces" mamy 3-4 wątki na 100 odcinków w "Chirurgach" mamy 3-4 wątki w ciągu 45 min, co każdy odcinek.
Same wątki miejscami są naprawdę dobre, miejscami są wymuszone, przekoloryzowane no i trochę idiotyczne, przez co serial zdecydowanie traci na wartości. Prosty przykład: George. W ciągu 3 sezonów zaraził się kiłą, przespał się z jedną dziewczyną z którą było źle, ledwo co pogodził się z nią, to znalazł sobie inną, nie był pewny swoich uczuć, by ostatecznie się z nią ożenić, a potem przespać się z kolejną dziewczyną na którą tajemniczo był zły, i o dziwo nagle wszystko gra i gwizda pod względem współżycia, ale mamy kolejny dramat pt. "zdrada" i jeszcze stracił ojca. Może scenarzyści nie mają pomysłu na wątki personalne, i dlatego lecą wątek pt. "każdy z każdym", ale naprawdę gdzieś musi zostać wyznaczona granica. O ile wątek z Meredith był skazany na porażkę, co twórcy dobrze pokazali, to wątku z Izzie nie kupuję ani trochę, jest to prawdopodobnie jeden z największych idiotyzmów w całym serialu.
Miejscami na siłę chcą robić dramat: ktoś jest o coś zły, ktoś kogoś zdradza, ktoś coś przed kimś ukrywa, ktoś cierpi bez powodu, ktoś ukrywa matkę, która jest chora. Brakuje tutaj spokoju, każdy odcinek jest przepakowany wątkami, a przydałby się odcinek gdzie akcja się uspokaja.
Niektóre wątki były dosyć przyzwoite - wątek z Matką chorą na Alzheimera, który dał duży wgląd przeszłość bohaterki, wątek Denny'ego dosyć dobrze rozegrany, Izzie i jej problemy z czekiem, ale prawdziwą perełką był odcinek 3x17 i spotkanie Meredith z osobami, które umarły. Uwielbiam tego typu odcinki, i scenarzyści dobrze go nakręcili.
Podsumowując: serial męczący, przekoloryzowany, choć miejscami dosyć przyzwoity. Oglądnę całość, dla samego oglądnięcia, poza tym chcę się dowiedzieć jak będą rozwijały się losy bohaterów, którym kibicuję [Alex wydaje się najnormalniejszy tam]. Temat z pewnością uaktualnię, jak oglądnę więcej.
Jeśli podobał ci się House to nic dziwnego, że Grey's Anatomy jest twoim zdaniem średnie :)
Uwielbiam Greysów, ale odnośnie wątku Izzie-George muszę się zgodzić - Izzie bardzo mnie w nim wkurzała, jak zresztą przez większość serialu, więc może to jedynie jej osoba mi przeszkadzała. I pewnie znalazło by się tego trochę więcej, ale chyba tak to już jest, że w każdym nawet bardzo dobrym serialu znajdą się wątki, które całkowicie nie przypadną człowiekowi do gustu.
Dla mnie w Housie za mało było wątków "prywatnych", prawie sama medyczna strona, która mnie trochę przytłaczała i momentami już nudziła, ale trzeba przyznać, że wątki medyczne były świetnie przedstawione. Więc zawsze znajdą się plusy i minusy, zależy od osoby.
Zatem miłego oglądania, daj znać później, jak podobają Ci się pozostałe sezony :)
Uważam, że to jeden z najlepszych seriali amerykańskich i nie zgadzam się z twoją opinią, ale to moje prywatne zdanie na ten temat. Oglądałam też House'a i twierdzę, że medycyna lepiej przedstawiona jest w Grey's Anatomy. W House były zagadki i rozwiązywanie ich, a w chirurgach są choroby i próba wyleczenia ich np. poprzez skomplikowane operacje, które są ukazane bardzo realistycznie. Zgadzam się z komentarzem wyżej, że w house było trochę za mało wątków prywatnych.
Ok Update na odcinek 75
Scenariusza nie ma. Przepadł. Ktoś go miał, ale wyrzucił przez okno i przejechała go ciężarówka i skończył w jakimś ognisku a jego popioły rozstawiono w małych kupkach i każda z tych kupek jest tematem na odcinek, gdzie nawet nie trudzą się żeby to połączyć, żeby wszystko miało spójną całość. Nie, po prostu jest jeden wątek, który jest porzucany na rzecz drugiego, by potem jak gdyby nigdy nic do tego wrócić. Alex chodzi z Izzie, ale kiedy pojawia się Rebeca nagle ją rzuca, by po jej psychicznym załamaniu wrócić do niej jak gdyby nigdy nic. Bez żadnego budowania drogi do ponownego zejścia, bez wprowadzenia ponownie w związek, po prostu facet ma jedną słaba noc, potem trochę się focha i nagle zachowuje się jak chłopak który próbuje stworzyć związek.
Uwielbiam Lexie. Aktorka bardzo ładna, a poza tym naprawdę sprzedaje swoją niewinność w medycynie, widać, że stawia pierwsze kroki. Mam nadzieję, że za bardzo jej nie zmienią. Uważam, że pasują do siebie z Georgiem, naprawdę kibicuje, żeby coś z tego było nawet chociażby na chwile [czytałem ze Georgie wykituje - jakoś płakać za nim nie będę]. Major Hunt również dobrym jest dodatkiem, podoba mi się, że nie zachowuje się jak napuszony paw, zdaje sobie sprawę, że nie pracował nigdy w szpitalu, że musi polegać na innych.
Medycznie serial błyszczy, zaczyna przebijać House'a na głowę - operacja domino, chłopak w cemencie, usunięcie wnętrzności w celu usunięcia guza - naprawdę kilka ciekawych przypadków. No i w tym całym "braku scenariusza" jest kilka personalnych perełek - wątek Rebecci i jej urojonej ciąży, Izzie i powrót Denny'ego, odcinek z starszym państwem, gdzie małżonka podpisała DNR [Tu się popłakałem swoją drogą] czy lunatykujący ojciec i jego dziecko.
Coś do scenariusza - póki co wygląda na to, że nasza piątka rezydentów z pierwszych 4 sezonów stanie się sławnymi lekarzami dzięki samolubności i zbyt wielkim przekonaniu w swoje możliwości no i idiotyzmowi. Rozumiem, że fakt że jest się rezydentem coś znaczy, że jest się lepszym od stażysty. Dlatego rozumiem też trochę ich traktowanie. Ale nie rozumiem jakim k**** cudem rezydenci nie beknęli za sprawę z operacją na stażyście. Każdy z nich traktuje stażystów jak idiotów. Osobiście nie doszukałem się sceny gdzie rezydenci czegoś uczą, ciągle tylko wyzywanie od idiotów, debili i numerków. Logiczne więc było, że stażyści uciekną się do ekstremalnych środków i brawa dla twórców za tego pokazanie. Ale operacja na tej stażystce [która swoją drogą urwała się z choinki - po cholerę ona?] to jest ich wina. Bailey potrafiła utrzymywać ich na wodzy jak byli stażystami, oni byli zbyt zajęci byciem najlepszymi na świecie, że zapomnieli o czymś takim jak dzielenie się wiedzą, jak tamowanie charakterów. Podczas sceny gdzie oskarżali stażystów o nieodpowiedzialność miałem ochotę każdego z nich udusić i zakopać. Naprawdę mam nadzieję, że to zostanie jakoś poprowadzone dalej i się rozwinie.
Tyle.
Ok, od ostatniego wpisu miałem trochę wolnego czasu, oglądałem i doszedłem do końca szóstego sezonu. Po kolei.
Jeżeli chodzi o sezon piąty to przede wszystkim warto wspomnieć o wątku Izzie, który został poprowadzony wyjątkowo dobrze jak na standardy tego serialu. W końcu mamy wstęp, rozwinięcie i zakończenie a nie biorę wątek, chwilę go potrzymam i wyrzucę. Wiadomo było, że kiedy pojawił się Denny, coś jest nie tak i serial dobrze nas przeprowadził przez proces dojścia do wniosku, że właśnie coś jest nie tak, dobrze wpisując się w wydarzenia z drugiego sezonu. Jestem w stanie nawet wybaczyć "Seks z duchem" jak to został nazwany przez niektóre portale, ponieważ była to halucynacja, a jak człowiek ma halucynacje to wiadomo, że dużo rzeczy może się stać. Natomiast Izzie walcząca z rakiem była strasznie Izzie'owata. Pogodna, chroniąca swoich przyjaciół no i wątek planowania ślubu też był w jej stylu, nawet nagły ślub z Aleksem był dobrym wpasowaniem. Ogólnie dobry wątek... dopóki Heigl nie zdecydowała się odejść. Scenarzystom zabrakło weny, wymietli ją na chwilę na siłę znajdując powód, który był po prostu bzdurny, na chwilę sobie o niej przypomnieli i papa, arrivederci. Ogólnie wątek zakończony strasznie w "ja nie chce już tu pracować" stylu.
A skoro o tym mowa... George i jego śmierć. Kolejny przykład jak to twórcy nagle nie mają co z postacią zrobić, więc ją uśmiercają. A że wiadomo, że już nie wróci więc ma być szybko i po krzyku. Czyli inaczej mówiąc "z dupy", identycznie jak samobójstwo Kutnera w "Housie". Coś się w tle stało, potem ktoś odkrywa, że bohater umiera/umarł, kilka wzruszających scen, pakujemy do trumny i papa, arrivederci. Natomiast nie zrozumiem, po cholerę był ten wątek z zaciągnięciem się do armii, skoro wiadomo było, że aktor już nie wystąpi? Ten wątek nie łączył się z niczym, może tylko z faktem, że w zaświatach musiał być w mundurze, żeby wsiąść do tej windy. Natomiast jego pogrzeb, otworzył mi oczy na jedną rzecz. To co powiem, to będą moje personalne odczucia - serial zakłada, że piątka bohaterów - Meredith, Cristina, Alex, Izzie i George to są kumple, zgrana paczka, lubiąca się nawzajem, częściowo razem mieszkająca. I to było widoczne mniej więcej do połowy 2 sezonu, gdzie zamiast zgranej paczki mamy podział na Cristinę-Meredith, i wesoły trójkąt Alex-Izzie-George okazyjnie się mieszając. Jedna strona, gada z drugą tylko wtedy jak się dzieje coś poważnego, jak Izzie ma raka, cała piątka nagle mężnie stoi wspierając "przyjaciółkę". Ja tego nie kupuje. Nie kupuje, że oni to są kumple, serial dostarczył mi za mało materiału bym w to uwierzył, za bardzo było podziału w grupie, zbyt mało scen kiedy spędzają razem czas bym uwierzył, że tu jest jakaś przyjaźń.
Wiem, że pisałem, że kibicuje Lexie i George'owi ale teraz dziękuję Bogu, że do niczego nie doszło, ponieważ Lexie i Sloan są naprawdę udaną parą. O wiele lepszą niż Meredith&Derek, ONI powinni być główną parą romantyczną - oni są najbardziej wiarygodni, nie są sztuczni, ani zbytnio udramatyzowani no i aktorzy są dobrze dobrani. Meredith i Derka mam już serdecznie dosyć, chcą zrobić z nich wyjątkową parę, która pokonuje przeszkody, żeby być razem, i ok to się trochę udało. Tylko teraz kiedy już tą parą są... są nudni. Nie mają nic do zaoferowania poza nudnymi scenami, twórcy próbowali ratować sytuację przez ten "niecodzienny ślub" na karteczki, ale to wzbudziło tylko śmiech politowania. Kolejny problem jest taki: AKTORZY TEGO NIE SPRZEDAJĄ. O ile Dempsey jeszcze jakoś daje radę, Pompeo mam ochotę udusić. Aktorka może i jest ładna, ale sposób w jaki gra, jej wyraz twarzy i sama wykreowana postać pełna sprzeczności doprowadza mnie do furii. I tej jej "Everything's fine"... ughhhh. Lexie i Mark są o wiele lepszą parą, mają solidne podstawy na dobrą, może trochę kiczowatą historię [ona młoda, on ciut starszy zmieniający się na lepsze pod jej wpływem] i aktorzy potrafią swoją historię sprzedać - za głowę się złapałem widząc jak Lexie sypia z Alexem, było mi naprawdę jej szkoda jak płakała wtedy w tej toalecie. Ja jako widz chcę, pragnę by wrócili do siebie i mam nadzieje, że tak się stanie.
O dziwo sezon szósty do odcinka finałowego jest inny. Pierwszy raz nie czułem, że oglądam "operę mydlaną" tylko dobrą obyczajówkę. Nie ma żadnego żonglowania wątkami, historia idzie płynnie, bez żadnych gwałtownych cięć, nie ma przeciążenia wątkami. W końcu łapię się w historii, rozróżniam wątki główne od pobocznych. Prawie jakby przyszedł nowy scenarzysta [o wiele lepszy!] i ogarnął cały ten bajzel. Poza tym kilka naprawdę dobrych odcinków: 6x06 z dochodzeniem co się stało pacjentce, 6x07 z wielogodzinną operacją czy 6x15 z wykładami - mam wrażenie, że twórcy czerpali właśnie z House'a inspirację i nawet jeżeli było do ściąganie od innych, to zrobili to bardzo przyzwoicie. Jest kilka wątków niepotrzebnych, jak np. Sloan z dzieckiem [o ile było potrzebne dla ukazania relacji Lexie - Mark, to sam wątek urwał się z choinki, musiałem się do niego przyzwyczaić], czy stażyści z Mercy West [o ile Fuzja była dobrym wątkiem obyczajowym, to ilość postaci z tej fuzji mogli zdecydowanie ograniczyć do 1 max 2 osób.]
O ile szósty sezon był naprawdę dobrze prowadzony, to finał kompletnie spartolił sprawę. I nie czepiam się tematu, ponieważ temat był GENIALNY, na takie coś czekałem, to wykonanie leży na całej linii. Jak cały sezon był płynnie prowadzony bez dramatu, tak w finale twórcy postanowili sobie to odbić wybijając połowę postaci, wprowadzając ilość dramatu sięgającej sufitu i tworząc przez to DZIURY FABULARNE. Facet chce zastrzelić Lexie? Pada od kuli antyterrorysty, a antyterrorysta daje mu uciec. Callie daje mu bandaże i ma dostęp do broni? Nie, daje mu bandaże i każe spadać na drzewo. Wszyscy są odcięci od siebie i nie mogą siebie znaleźć, błądząc po szpitalu? A jednak z POLICJĄ MOGĄ SIĘ POŁĄCZYĆ więc równie dobrze mogliby dzwonić sami do siebie. Już pominę te dramaty w postaci gorączkowej mowy Sheparda przed strzałem, czy tej niedorzecznej sceny na sali operacyjnej [gdzie oczywiście dla udramatyzowania, zamachowiec musiał się tam tajemniczo znaleźć] godnej kolejnemu idiotyzmowi kiedy Meredith wsadziła rękę do wnętrzności gościa z pociskiem w ciele. Tak jak chwaliłem scenariusz przez cały sezon, tak finał napisał sześciolatek.
Podsumowując: kilka kroków do przodu, kilka kroków wstecz. Zobaczymy co dalej.
Się rozpisałem swoją drogą.
finał piątego sezonu zapoczątkował serię niefortunnych zdarzeń ;p im dalej, tym gorzej, aczkolwiek nie zgodzę się z tobą, że finał szóstego sezonu był słaby - ryczałam przez prawie dwa odcinki z nerwów, oglądając go w środku nocy i niemalże czułam się tak, jakbym sama była w tym szpitalu z psycholem... ;p oglądaj dalej :D rozwiną się wątki z ludźmi z Mercy Wast czy jak sie zwał tamten szpital :) no i jak już ktoś napisał a propos finału 9 sezonu - nasi chirurdzy są trochę jak bohaterowie serii Oszukać Przeznaczenie :P
Nigdy w życiu nie spodziewałbym się, tak pozytywnej reakcji na moje opinie. To miłe :).
Tolerancja91 - każdy ma swoje racje, ja osobiście chciałem przeżywać sytuację razem z nimi i twórcy taki klimat stworzyli, tylko wg mnie pogubili się w międzyczasie w scenariuszu i trochę... im to nie wyszło.
Ogólnie oglądnąłem wszystko co było do oglądnięcia, czyli do 9x21. Jak zwykle moja opinia, każdy ma swoje racje, z przyjemnością wdam się w dyskusję :-).
Zacznijmy od środka - czyli sezon ósmy. I jego finał.
Jest podobna sytuacja jak z finałem szóstego sezonu. Temat - jest, a wykonanie gdzieś zgubiło się po drodze. Chcieli zaszokować i pierwszym uderzeniem im się udało - koniec 8x23 przyprawił mnie o wielkie WTF, natychmiast rzuciłem się na następny odcinek i złapałem się za głowę, ponieważ mamy kolejną dziurę fabularną jak stąd do Warszawy - ci ludzie nie uczestniczyli w katastrofie lotniczej. Gdyby w istocie tak było, to byłaby z tego o wiele większa masakra, niż uraz barku u Christiny, otwarte złamanie nogi u Arizony, uraz ręki i Sheparda i kilka "drobnych" urazów u innych. Przepraszam bardzo, ale widziałem na rosyjskich stronach zdjęcia z katastrofy smoleńskiej i widać, jakie rany może spowodować uderzenie samolotu o ziemię, rozerwanie go na dwie części. I nie kupię tutaj historyjki pt. "to tylko serial", "Chirurdzy" stawiają na realizm, wiele razy to pokazywali więc równie dobrze mogli to pokazać i w tej sytuacji. Poza tym mam takie dziwne wrażenie, że oryginalnie katastrofa samolotu była specjalnie pisana pod Lexie i jej godne pożegnanie z serialem [swoją drogą, jak dla mnie mogłaby umrzeć w szpitalu, w wyniku jakiegoś wypadku]. Owszem byłem zły, że tak dobra i wyrazista postać odchodzi, dopiero potem poznałem powody - cóż, zdarza się, życzę Chyler wszystkiego najlepszego. I mam wrażenie, że nie liczyła się katastrofa, tylko śmierć Lexie i sceny z Markiem, jak tylko się to skończyło, mieliśmy jakieś urywki, a sama końcówka też była jakoś... urwana. Jakby twórcy pomyśleli sobie, że "ok mamy ich w lesie, ale co dalej?". A że nikt nie miał pomysłu to wątek urwali w najmniej spodziewającym się momencie, żeby dać sobie czas na przemyślenie sytuacji. I twórcy wyszli z tego obronną ręką [o czym później], ale to co się działo w lesie po katastrofie wraz z akcją poszukiwawczą z perspektywy szpitala byłoby o wiele lepszą podstawą na dobry odcinek finałowy.
Natomiast jestem niesamowicie w*******y jeżeli chodzi o Marka. W tej sytuacji scenarzyści są bandą p**********h idiotów. Nie kupuje faktu, jak piszą w mediach, że Eric Dane odszedł dobrowolnie - nie w sytuacji kiedy postać umiera w drugim odcinku. NA POCZĄTKU SEZONU. Gdyby odszedł dobrowolnie umarłby, trzymając Lexie za rękę na koniec ósmego sezonu i to wciąż byłoby o wiele lepsze zakończenie niż to co dostałem. Śmierć Marka jest identyczna jak George'a. Czyli mówiąc inaczej "z dupy". Tylko tutaj odniosłem wrażenie że to bardziej twórcy rezygnują z usług aktora, dlatego mamy trochę scen z Shepardem, i z Callie i jego dzieckiem. Osobiście jestem zdania, że twórcy pokazali widzom środkowy palec i próbowali to zatuszować czymś co nazwali "pożegnaniem". Jakiekolwiek były powody do zerwania współpracy, twórcy popełnili wielki błąd usuwając Sloana z obsady. Tak, bez Lexie jego postać z pewnością straciłaby na wartości, ale jest on na tyle fajną postacią, że mogliby np. pokazać jego proces przeżywania straty i połączyć go z osobą, z którą planowali to zrobić na początku czyli z Addison.
Bez Lexie i Marka czyli dobrej historii miłosnej, serial zaczynał staczać się w dół, ale Bogu dzięki znalazła się dobra alternatywa. Jo i Alex. Mamy znowu podstawę na dobrą, kiczowatą historię miłosną, czyli dwoje ludzi doświadczonych przez los, którzy znajdują się na tym świecie i zaczynających sobie ufać - trochę coś ala "Podręcznik pozytywnego myślenia". Przede wszystkim widać, że Alex stara się zmienić, zrozumiał, że po odejściu Izzie, jest praktycznie męską dziwką, bzykającą wszystko co się rusza i to widać - kupuje dom, zmienia sposób bycia, jest dobrym lekarzem, któremu zależy, i co ważne zaczyna być dobrym człowiekiem. I pojawia się na jego drodze Jo [swoją drogą - genialny wybór na obsadzenie aktorki. Camilla Luddington to naprawdę ładna dziewczyna, aktorsko, po "Tomb Raiderze" udowadnia swoją wartość], która jest dla niego idealna. Jest tak samo "powalona" jak on, ma taką samą przeszłość [scena gdzie próbowali się przelicytować, kto miał bardziej przerąbane dzieciństwo - bomba!]. Nawet mamy nagłe pojawienie "złego charakteru" w postaci pana wymuskanego, które idealnie wpisuje się w sytuacje, ponieważ pokazuje jak bardzo Alex się z Jo zżył, jak nie może się pogodzić z jej ewentualną stratą. Jestem naprawdę ciekaw czy w tym sezonie doświadczymy sceny wyznania uczuć, jestem ciekaw jak to się rozwinie - co się stanie z panem wymuskanym, jak Jo zareaguje na wyznanie miłości i czy szybko wypuści Alexa z "friendzone only". I naprawdę mam nadzieje, że zostanie to sprowadzone do samego końca - mam na tutaj na myśli szczęśliwy związek zakończony ślubem. Alex przeżył zbyt dużo, był zbyt bardzo porzucany przez ludzi, sam zbyt bardzo odrzucał innych. W końcu znalazł dziewczynę idealną [o wiele lepszą niż Izzie], widać, że mu na niej zależy. Jest to zbyt bardzo rozwinięte, zbyt bardzo prawdziwe, by rzucić to znowu gdzieś w daleki kąt. Jeżeli jakimś cudem Camilla Luddington nie dostanie angażu na kolejny sezon... niech odejdą oboje. Najlepiej jako szczęśliwa para, która szuka swojego szczęścia gdzieś indziej, a jak nie to po prostu niech Alex się wynosi z miejsca w którym próbował, ale nic mu się nie udało. Po prostu kibicuje mu od początku trwania serialu, jest to praktycznie jedyna postać z którą się zżyłem i naprawdę ciężko by mi było widzieć jego kolejne odrzucenie.
Jak twierdziłem, że wątek samolotu był nieprzemyślany na początku, tak stworzył on ciekawą podstawę na połowę dziewiątego sezonu. Oczywiste było, że będzie proces, okazji dla stworzenia większej ilości dramatu twórcy by nie przepuścili, ale stworzyło to kilka dobrze prowadzonych punktów zwrotnych. Podobał mi się fakt, że mimo to iż ta piątka była poszkodowana, to w istocie stworzyła więcej szkód dla otoczenia niż zyskała, ponieważ zyskali pieniądze, ale życie najbliższych zaczęło im się walić, i dobrze rozwinęli fakt naprawienia tego, czyli zebrania pieniędzy do wykupienia. Mogli trochę bardziej wyznaczyć linię między poszkodowanymi a resztą szpitala, nie miałbym nic przeciwko kilkoma scenami gdzie byliby oni traktowani jak wyrzutki. Dobrze pokazali fakt przejęcia szpitala przez Pegazusa i co się z tym wiąże, że nie staliby się lekarzem tylko "firmą leczniczą". No i katastrofa jednak dostarczyła trochę pojedynczych wątków personalnych - podobała mi się Arizona zmagająca się z życiem bez jednej nogi no i strach wszystkich przed lataniem samolotem.
Cristina i Hunt. Cristina to jest przykład jak twórcy potrafią mieszać postać. Najpierw jest robotem, by potem pomagać, by potem znowu zrobić z niej robota ale znowu wprowadzać ją w "człowieczeństwo". Jak dla mnie to jest postać która powinna żyć samotnie do końca życia, i widać że nie chce rodziny, ważna jest kariera. I to twórcy pokazali idealnie. Ale wrzucają jej Hunta. I jako "Seks kumple" - ok, kupuje. Ale gościu chce pakować się w związek, gada że wie co robi, wie, że ona jest karierowiczką, żeni się z nią. I nagle bum - ciąża. Logiczne jest, że będzie Christina chciała usunąć, a pan mężuś jest zdziwiony. Mimo wszystko bierze ją za rączkę i idą razem usunąć. I niby jest ok, ale on nagle jak gdyby nigdy nic wypomina jej, że jest morderczynią, że zabiła ich dziecko. Sprzeczności jest w tym napraaaaawdę wiele, jest to idealny przykład działalności twórców "jak stworzyć dramat na siłę." Najśmieszniejsze jest to, że po podpisaniu rozwodu, jak gdyby nigdy nic to są znowu "Seks kumple" jakby ostatni rok w ich życiu się nie zdarzył. Ach, logika scenarzystów...
Dobrą postacią jest Kepner. I o ile faktycznie na początku była wariatką, tak fajnie nakreślili jej charakter. Tradycjonalistka, która spędza dnie na miłości do Jezusa - nagle łamie swoją obietnicę zachowania dziewictwa dla męża. I świat jej się zawalił. Zasmakowała zakazanego owocu, który kusi i fajnie twórcy pokazali jej rozdarcie między miłością do Jezusa a większą ilością "przejażdżki w wesołym miasteczku" z Jacksonem, nieświadomie raniąc go w międzyczasie. Szkoda mi gościa trochę było, mam nadzieje że ta dwójka wróci jednak do siebie, bo co jak co, ale do siebie pasują.
Jeżeli chodzi o sezon siódmy. To był w miarę udany, ale był strasznie... spokojny. Dobrze rozwiązali temat strzelaniny, jak każdy sobie radzi, naprawdę szkoda było niektórych postaci np. Lexie. I dobry był odcinek z tym przyjęciem pacjentów po strzelaninie na uniwersytecie, pokazał jak szpital radzi sobie z tym co się stało wcześniej. Wątek Callie i dziecka z Markiem trochę urwał się z choinki, ale też dobrze go rozwinęli dodając Arizonę. Dało to naprawdę wiele komicznych sytuacji, przy których kilka razy wybuchnąłem śmiechem. Mark jako ojciec był naprawdę uroczy, pokazał, że faktycznie zależało mu na dziecku. Warto tutaj też wspomnieć o jubileuszowym odcinku czyli tym muzycznym. I po raz trzeci - temat jest, ale wykonanie zgubiło się po drodze. Brawa za twórców za próbę urozmaicenia, ale w scenariuszu brakowało jednej bardzo ważnej rzeczy, czyli logiki. Bo owszem Callie w swoim "powypadkowym raju" sobie śpiewa, ale nagle w rzeczywistym świecie dołącza się do niej Hunt. Lekarze siedzą w gabinecie, omawiają plan leczenia, nagle Hunt śpiewa. Za takie coś ludzie powinni się go spytać czy ma wszystkie klepki w głowie, a zostało to zignorowane. A kiedy Hunt śpiewał w tle, kiedy Alex rozmawiał z Meredith i Christiną to wybuchnąłem śmiechem bo to był idiotyzm. Swoją drogą nigdy w życiu nie podejrzewałbym że aktorzy grający Hunta i Lexie mają takie dobre "śpiewne" głosy. Widać było inspirację serialem "Hoży Doktorzy", ale jak już mówiłem twórcy zgubili po drodze logikę. Bo tam trzymali się jednego - śpiewano tylko wtedy kiedy pacjentka była w pobliżu, a kiedy jej nie było, to serial toczył się swoim torem.
Serial dobrze się rozwinął od końca szóstego sezonu, aczkolwiek wystąpiło kilka głupich sytuacji. Mam tylko nadzieje, że twórcy mają w zapasie plan na ewentualne zakończenie, ponieważ owszem dostali dziesiąty sezon, ale nie będzie to trwało wiecznie. Cancel może spaść na nich znienacka i zacznie się gorączkowe zamykanie wątków na siłę, a tego nie chciałbym zobaczyć. Jestem niezmiernie ciekaw sytuacji Jo-Alex, jest to jedyny wątek personalny, któremu niezmiernie kibicuje.
Po pierwszym poście wystawiłem "roboczo" ocenę 7/10 i to się utrzyma. Jest to dobry serial, który rozwinął się, przeszedł z "Mody na Sukces" na dobrą obyczajówkę. Nie jest to pełna transformacja, ale poprawa jest naprawdę znaczna. Oby tak dalej.
Wow. Zaskoczyła mnie twoja opinia... oczywiście pozytywnie. :) Również uważam, że wątek Cristiny i Owena staje się nudny... Powinni to zakończyć. I zgadzam się z tym, że Alex i Jo byliby super parą! Zniecierpliwiona czekam na rozwój ich związku. Kepner nigdy jakoś bardzo nie lubiłam, ale od czasu "przejażdżki w wesołym miasteczku" z Jacksonem po prostu ją uwielbiam, tylko szkoda, że w 09x21 wrócił ten sanitariusz. Ogólnie zgadzam się z tobą prawie w 100 %, chociaż przyznam nie podobały mi się twoje pierwsze opinie o tym serialu, ale rozumiem, że nie wszystkim może się podobać wszystko w tym serialu, więc OK :D
mnie wnerwia myśl, kogo Shonda ma zamiar uśmiercić tym razem po SPOILER SPOILER SPOILERprzejściu tornadaSPOILER SPOILER SPOILER -.- -.-
Tolerancja91 - jeżeli to prawda to mam 3 kandydatury - albo pan wymuskany za to co zrobił Jo, albo któreś ze stażystów. Osobiście preferuje Shane'a i tą dziewczynę Jacksona - ta dwójka wg. mnie jest tylko tłem dla serialu, mogliby odejść, nic nie miałbym przeciwko temu by odeszli. Brooks jest dosyć fajna, a Jo zbyt ważna dla wątku z Alexem.
Co do odcinka to mam wrażenie że to była wielka cisza przed burzą, bo praktycznie nic ciekawego nie było. Medycznie dosyć ciekawie, niecodziennie widzi się dziewczynę przeciętą na pół a poza tym nic ciekawego. Trochę użerania z Bailey no i kilka ważnych scen z Alexem, który nie może poradzić sobie z uczuciami [co pokazuje jak Alex naprawdę się zmienia]. Promo następnego odcinka pokazuje, że on chyba Peckwella zatłucze na śmierć, ale ja się już dawno nauczyłem, żeby zapowiedziom tego serialu nie ufać...
Mam tylko nadzieje, że z Meredith i z dzieckiem w porządku. Nie dlatego że mi zależy, ale Meredith w rozsypce po ewentualnej stracie dziecka... c'mon to już było przez kilka dobrych sezonów. Najpierw w rozsypce po stracie matki, potem po strzelaninie, potem po samolocie... powtórka z rozrywki tylko... Ale pożyjemy, zobaczymy.
Myślę, że jakby to był któryś ze stażystów to by nie robiła takiego wielkiego BUM! Pewnie uśmierci znowu jakiegoś głównego bohatera, może Owena?!
9x23
Lekcja na przyszłość: Zapowiedzi, mają gówno do samych odcinków. Czyli inaczej nic wspólnego. Zapamiętać.
Przede wszystkim Jo&Alex
Dobrze się rozwija. Podejrzewałem drugie dno kiedy Jo na początku odcinka miała obitą rękę i miałem rację. Modliłem się tylko, żeby Alex nie wziął winy na siebie, Bogu dzięki na tym się nie skończyło, aczkolwiek Alex rozwiązał sytuację strasznie w swoim stylu, bez uciekania się do drastycznych środków. Całkiem fajnie ;-). Ale odcinek pokazał też jak oni pasują do siebie! Oboje zwariowani, oboje z przeszłością. Alex szuka dobrej dziewczyny, niewątpliwie Izzie taką była, ale nie wyszło, więc jak to Meredith powiedziała, że może "jej wariactwo pasuje to jego wariactwa". I te jego "Shut up. Why wouldn't I?". W finale to się zdarzy. Na pewno!
Scenarzyści to idioci. Ich zadaniem jest napisanie historii w sposób dobry, ciągły, bez dziur fabularnych i mamy kolejną dziurę w postaci "upadku" Meredith - a wszystko dla tak i tak zwiększenia, zbyt dużej ilości dramatu w serialu. Nie czepiam się samego upadku, ale co się działo potem. Meredith upada, łomot jakby sto worków kartofli spadało - Wilson jest maksimum dwa piętra niżej, gościu z piłą maksimum piętro niżej. I nikt nie zareagował. Takie coś razi, wiem, że niby nic się nie stało, ale dla zachowania ciągłości, dla zachowania logiki w historii, wyżej wspomniana dwójka migiem powinna być z powrotem.
Drugim idiotyzmem jest rozbicie wątku Callie i Arizony. Kolejny przykład dramatu na siłę. To był związek idealny, szczęśliwy, który przeszedł problemy, ale wyszedł na prostą. I nie, Rhimes szczęście to musi zburzyć, ponieważ tak jej się to podoba. Wątkowi co prawda zbytnio nie kibicowałem, ale widać było, że to jest typ małżeństwa od którego nie należy się wtrącać. Aczkolwiek uwielbiam dr Boswell - jak to Jackson zauważył jest to "Sloan w spódnicy", dobrze by było żeby została na dłużej.
Tolerancja91 - mam idealnego kandydata do idealnej śmierci Shonda Rhimes style - Matthew. Po tym co odwalił [co swoją drogą jest póki co jedyną, naprawdę zaskakującą sceną w historii tego serialu] kandydat idealny na piękną, dramatyczną śmierć. Chociażby z racji, że April od początku należała do Jacksna więc nawet jego śmierć temu wątkowi by pomogła. Jego śmierć widać chyba nawet w zapowiedziach...
Co do finału.
Widać poród w ciemności, widać przerażone twarze, widać wybuchy. Czyli widać wszystko i nie widać nic. Będzie trochę dramatu z porodem, ale poza tym jedna wielka niewiadoma. Pożyjemy, zobaczymy.