Nie, no... W tym odcinku historia została poprowadzona tragicznie – a w poprzednim już zaczynało być nieco lepiej...
Najpierw przez pół sezonu mamy do czynienia z naprawdę dłuuuuugą ekspozycją, wprowadzaniem bohaterów, niesamowicie rozciągniętymi scenami ze słabymi dialogami. Teraz, w ósmym odcinku fabuła jest strasznie rwana, wydarzenia przyspieszają i sytuacje znajdują rozwiązania „deus ex machina”; postacie drugoplanowe okazują się bardzo płytkie lub nie pojawiają się wcale już drugi odcinek z rzędu; główni bohaterowie podejmują działania pod wpływem emocji, a mimo iż są nieletni (co nawet dobitnie wybrzmiewa w dialogach), to dorośli traktują ich jak dorosłych, a nawet realizują ich nieprzemyślany plan. I to mundurowi...
Twórcy tego serialu naprawdę nie wiedzą dokąd chcą poprowadzić serial ani jaki ma konkretnie mieć wydźwięk/ton, szamoczą się i ten dysonans widać. Chociażby w tym, że serial nie stroni od ukazywania brutalnej śmierci, zakrwawionej lodówki czy oszalałych postaci tłukących innych narzędziami na prawo i lewo – a z drugiej strony np. jako największy koszmar i strach pani Bowen (matki Tandy) ukazany jest moment, kiedy jej zmarły mąż „strzela jej z liścia” za wylaną na dokumenty kawę... Pardon za tek kolokwializm, ale kontekst całej sytuacji jest tak kuriozalny, że pusty śmiech bierze: Tandy bowiem (przypominam: żyjąca OSIEM LAT praktycznie na ulicy, włamująca się, kradnąca, ze znienawidzoną matką-alkoholiczką zmieniającą partnerów co 5 minut itd., czyli teoretycznie oswojona z różnymi i stopniami przejawami patologii oraz życia na marginesie społecznym) jest tak poruszona tą sceną, że zapomina o nastawieniu do matki, zapomina o idealnym wizerunku ojca [naprawdę, jednak kruchy to ideał był, który podwaliny dał pod postać] i woli wejść w konszachty ze znienawidzonym wrogiem, który przecież zniszczył życie także właśnie jej matce i jej samej... Co prawda pan Bowen przekroczył pewną granicę w tej sytuacji, ale można było pokazać w lepszy sposób, że tata Bowen wcale taki „święty” nie jest, jak jego córka myśli.
Tyrone ni stąd ni zowąd nagle ma skończony płaszcz po bracie, choć mieli go dokańczać w tym samym odcinku, nagle ten płaszcz okazuje się idealny, żeby kontrolować jego moce. Złowieszczy wzrok złapanego brudnego gliny zwiastował zemstę na tej policjantce – ale żeby stało się to w ciągu następnej minuty odcinka?! Skąd nagle ten pośpiech? Bo sezon się kończy?
Dziewczyna Płaszcza kolejny epizod jest nieobecna – wykorzystał i porzucił? ;> O dziwo z jej babką/matką [whatever] Tyrone spotkał się wcześniej, jak to widzimy w retrospekcji...
Właśnie, retrospekcje... Element, który znów nic nie wnosi do fabuły, zabierając tylko cenny antenowy czas aby sprawy z „dnia dzisiejszego” mogły znaleźć swoje rozwinięcie i rozwiązanie we właściwym tempie.
Nie chce mi się nawet dalej pisać, bo cały ten sezon nie ma sensu, jest chaotyczny i ślamazarny do bólu, a kiedy trzeba popchnąć akcję, to rozwiązania pojawiają się znikąd...
Szczerze mam nadzieję, że serial zostanie skasowany i zapomniany, bo to kolejna wtopa Marvela w serialach; trzeba było wyciągnąć wnioski po Inhumans (a jeśli wyciągnięto i mają być tak zaimplementowane, to lepiej dać sobie spokój z telewizyjnym MCU...)