Włączyłem z sentymentu dla Karate Kida. Zaczynało się dobrze. Nie obyło się niestety bez seksualizacji nastolatków i kiepskich żartów. O ile Karate Kida na spokojnie można uznać za film familijny i obejrzeć z dziećmi prawie w każdym wieku, to o Cobra Kai już powiedzieć tego nie można (chociaż tu można polemizować, czy "brutalne" sceny i krew z Karate Kida są bardziej lepsze dla młodszych niż przekleństwa i żarty o robieniu loda z Cobra Kai - jak dla mnie tak, ale to pewnie dyskusyjne). Fabuła nawet ciekawa, fajnie oglądało się potyczki LaRusso i Johnny'ego. Choreografia walk spoko, chociaż z Karate Kidem nie miało dużo wspólnego (i jak się okazuje - z karate samym w sobie też nie). Do trzeciego sezonu jeszcze szło to oglądać, ale później - szkoda gadać. Scena z Tory w skąpym błyszczącym stroju? Wiadomo co każdy miał w głowie gdy typ w ulizanych brylantyną włosach pozwolił im dyskretnie brać napiwki - żenujący zabieg ze strony twórców. Historia poszukiwania ojca Miguela? Pomysł fajny, ale wykonanie kiepskie. Zakończenie czwartego sezonu - Quicksilver dzwoniący do "starego przyjaciela"? Kurczę, liczyłem że wjedzie Barnes z kolejnym świetnym wątkiem - tego się chyba można było spodziewać po takim zakończeniu. Zamiast tego mamy podstarzałego typa sprzedającego krzesła (totalnie niewykorzystany potencjał), porąbanych ninja z Korei, salę treningową wyglądającą jak futurystyczna siłownia robotów. Dramat. Tandetna scena "śmierci" Kreesa z galaretką. Serio? I te nastoletnie dramy o chłopaków - młoda LaRusso najpierw była z tym Azjatą, potem z Miguelem, potem z Robbym, a potem znowu z Miguelem zamieniając się z Tory. Okej, w Karate Kidzie też w każdej części LaRusso miał inną pannę, ale ech, ile można. Ogólnie serial nie jest tragiczny, dla samych aktorów z Karate Kida można obejrzeć, ale jest bardziej dostosowany do współczesnej młodzieży (w złym tego słowa znaczeniu) i trochę smutno się robi gdy pamięta się filmy z Panem Miyagi