- szybka (b. szybka!) wymiana słowna między protagonistą a antagonistą, tj. Columbo a Oliverem Brandtem (Theodore Bikel), podejrzanym o defraudację i morderstwo wspólnika firmy rachunkowej, a prywatnie członka klubu najinteligentniejszych ludzi na świecie, Sigma. A potem błyskotliwie nakręcone, jak mechanizm gramofonu Victrola uruchomił kolejno, jeden po drugim, wystrzał z rzekomego pistoletu, a tak naprawdę petard ukrytych w kominku. To jak opada księga encyklopedii na podłogę imitując opadające zwłoki pomiędzy wystrzałami - mistrzostwo świata!
Ten odcinek jakiś dziwny był ten cały Brandt nie wzbudził mojej sympatii i ta końcówka co to za dowód też tego nie rozumiem.
A czy miał wzbudzać? tego ja nie rozumiem. Co do dowodów, Columbo miał raczej poszlaki, ale doskonale sprowokował podejrzanego, Olivera Brandta, połechtał jego ego, jego rzekomy geniusz i ten się przed nim, kolokwialnie mówiąc, wysypał. Swoją drogą reżyser tegoż odcinka zabawnie sportretowany przez Quentina Tarantino w "Pewnego razu... w Hollywood" (2019), afiszuje się Szekspirem, a reżyseruje Ricka Daltona (Leonardo DiCaprio) w "Lancerze" :D :D :D