Anime z 1998 roku, a kreska powala. Soundtrack tak świetny, że nie do porównania z żadnym innym anime. Świetnie wkomponowane zabiegi stylistyczne związane z historią kinematografii. Anime z humorem i powagą, elokwencją i lekkomyślną głupotą. Proste, eleganckie, wyszukane, a zagmatwane, "brudne", brutalne. Podłoże fabularne jest płytkie i tandetne, jednakże sama fabuła genialna. Każdy wątek wciąga i nie daje o sobie zapomnieć. Wzrusza, śmieszy, ciekawi, satysfakcjonuje, po prostu wszystko w nim jest. Nie ma co za dużo opisywać, gdyż samo anime jest swym własnym opisem, świadczy samo za siebie, po prostu trzeba obejrzeć.
Nie przesadzę jeśli nazwę to anime prawdziwym dziełem.
Zdecydowanie się zgadzam, mimo że moim ulubionym dziełem od mojego Mistrza Watanabe jest Samurai Champloo.
"Podłoże fabularne jest płytkie i tandetne, jednakże sama fabuła genialna" -> dokładnie, choć myślę że ma to swój urok :)
Shinichiro Watanabe jest mistrzem kreski, klimatu.. cholera! wszystkiego właściwie! :)
W tym tytule nic nie jest przypadkowe. Ludzie tam każda nutka w soundtracku jest po coś. Jest jak puls, odmierza rytm bicia serca. Każda scena, każda linijka tekstu to w zasadzie mała cząstka składowa czegoś większego - epickiego.
Zmierzam do tego, że jeśli nawet sam ogólny zarys fabuły "w pigułce" jawi się jako płytki, może oklepany - to to też nie jest przypadkiem i co więcej, pewnie już z założenia miało być atutem.
Ten tytuł wyznaczył standardy zajebistości w gatunku anime.
A scena ze Spykiem lecącym z okna katedry w rytm "Green Bird" to chyba najbardziej epicka scena w dziejach czegokolwiek co pojawiło się na ekranie kin, telewizorów czy komputerów odkąd i na nich można obejrzeć film czy serial.