Właśnie oglądam netflixowego „Cowboy Bebopa” i naszła mnie tak myśl, czy dzisiaj scenarzyści jeszcze wiedzą co to finezja. Mam wrażenie, że cały ten serial jest strasznie toporny i łopatologiczny w porównaniu do anime. Zresztą takie samo wrażenie miałem przy seansie „Ducha w pancerzu” z Johanson. Czy naprawdę amerykanie jak nie mają setek wybuchów i strzałów to nie skupią uwagi na te 45 min. Anime mnie zauroczyło swoim noirowym niespiesznym klimatem, postawieniem na postacie i powolnym odkrywaniem historii każdego z nich. A tu mamy sztampową grupę made in hameryka naparzająca do wszystkiego, co się rusza a głównym złym jest podstarzały Draco Malfloi, który najwidoczniej przesadza z amfa. Ładnie to wygląda i nawet nieźle się słucha, ale klimat wywietrzał gdzieś w czasie produkcji.