Co wy macie z tym Billem? Jeszcze rozumiem facetów, ale dziewczyny? Przecież to najciekawsza
postać tego serialu: niby niejednoznaczna, ale ostatecznie pozytywna. Poza tym Bill jest ideałem
faceta. Kocha Sookie tak bardzo, że dostaje obłędu, a na końcu nie może żyć bez niej i w dodatku
uśmierca się, żeby ona miała wymarzone życie z gromadką bachorów na głowie. Byłoby
fantastycznie spotkać kogoś takiego, a nie prymitynych, śmierdzących polskich capów o
słowiańskich rysach łudząco przypominających ziemniaka, którzy ukradkiem oglądają się za każdą
laską, a jak partnerka to zauważy, to tłumaczą to tym, że są wzrokowcami i taka ich natura (co za
prostackie usprawiedliwienie). Serialowy Bill jest ich przeciwieństwem, a wszystkie go nie znosicie,
jakby był największą słabością serialu.
Nie wszystkie, nie wszystkie. Ja go zawsze lubiłam, ale sam napytał sobie biedy, nie będąc szczerym z ukochaną. Poza tym, nie uważałam, by Sookie była dla niego wystarczająco dobrą partnerką. Odnosiłam wrażenie, że sama nie wie, czego chce, a takie zachowania bardzo mnie irytują. Jeśli jednak Bill ciągle do niej wracał, choć traktowała go okropnie, to lepiej było go uśmiercić. Co nie zmienia faktu, że i tak jego śmierć była dla mnie niewystarczająca, bo już na początku sezonu 7 miałam wszystkich bohaterów serdecznie dosyć i życzyłam im śmierci.:))
Chodzi o to, że odszukał Sookie na polecenie królowej? Dlatego nie był szczery?
To fakt, że Sookie ze swoimi wiecznymi pretensjami nie zasługuje na takiego faceta. Ale jednak wolałabym, żeby na końcu byli razem i to nie jako ludzie, ale właśnie wróżka i wampir. Po prostu lubię szczęśliwe zakończenia :)
He he, czyli według kobiet zakończenie "żyli długo i szcześliwie" jest najlepsze? A ja uważam, że smierć głównego bohatera jest właśnie możliwie najlepszym zakończeniem.
Może czasem tak jest. Tragedie Szekspira są nie bez powodu ciekawsze od jego komedii. Ale faktycznie zakończenia w stylu "żyli długo i szczęśliwie" lubię najbardziej, choć jak czytam różne komentarze, wcale nie mam wrażenia, że kobiety są w tym zgodne, wiele z nich cieszy się z uśmiercenia Billa.
Ja chciałem uśmiercenia Billa, ale naprawdę miałem do niego wielki szacunek, za to, że sam się na to zdecydował. Mogli oczywiście zrobić, że zginął w obronie Sokhie ale to by było zbyt oklepane. Kiedyś nie chciałem, ze by on był z nią, ale teraz, żeby pona była z nim - nie zasługiwała na niego. Przyznam, że też dość sztucznei uśmiercili Alcide'a, tak jakby trzeba było odstrzelić zbędną postać.
To fakt, Alcid jakoś tak nagle i bez powodu odpadł. Ale dla mnie był on nieciekawy. I rzeczywiście, Sookie nie zasługiwała na kogoś takiego jak Bill. Nawet czytałam kilka takich wypowiedzi.
Chwila. Ja JESTEM kobietą i życzyłam sobie unicestwienia całego Bon Temps. I bardzo lubię nietuzinkowe zakończenia, w których główny bohater ginie. Tym bardziej, że za wiele ich nie ma, więc proszę nie wrzucać wszystkich pań do jednego worka :))
Ja od początku lubiłam Billa i gdy skończyłam oglądać finałowy odc. czułam się tak jakby mi ktoś strzelił w twarz.. Owszem Bill nie jest ideałem, w pewnych momentach wkurzał mnie (np. Billith) jednak ogólnie Bill, jako „stary” dobry – „Wampir Bill” był i nadal jest moim ulubieńcem. Dodatkowo, nie był wcale taką nudną postacią jak się pewnie na pierwszy rzut oka wydaje ;)
Choć przyznam, że jego zachowanie w 7 sezonie wołało o pomstę do nieba. Wręcz nie potrafię za przeproszeniem zdzierżyć zarówno w filmach / serialach jak i w literaturze tego motywu „poświęcenia” jaki zaprezentował Bill z przytupem zwłaszcza w ostatnim odcinku. Trochę egoizmem zawiewało.
Właśnie, w ogóle nie był nudny. Prawdę mówiąc to głównie postać Billa skłaniała mnie do oglądania serialu.
Co do poświęcenia, to mnie się to niezwykle podoba. Trzeba mieć odwagę i wytrwałość, żeby poświęcić coś własnego dla kogoś innego lub dla jakiejś idei. To jest przecież odwrotność egoizmu. Ja takie zachowania podziwiam.
I zresztą okazało się, że Bill postąpił właściwie rezygnując z własnego życia - w ostatnich scenach widać szczęśliwą Sookie w ciąży i z partnerem. Bill osiągnął swój cel: chciał ją uszczęśliwiść za wszelką cenę, za cenę własnego życia i zrobił to.
Ciekawe opisałaś polskich mężczyzn :)
Nie lubię Billa, i nie dlatego, że jestem facetem. Nie lubię po prostu Jego "melancholijnego" usposobienia.
Stary Bill, był dobry, opiekuńczy, wrażliwy jak na wampira. Później okazało się, że wcale nie jest święty, kłamstwa, intrygi.
I to jakby zburzyło Jego obraz w moich oczach. Oczywiście, są gorsze postacie od Niego w innych serialach.
Bill nie jest aż tak bardzo zły, jednak po prostu nie przepadam za Nim.
Co do Sookie, to chwaliłem Jej postać przez 6 sezonów.
Po 7 sezonie...nie zamierzam Jej chwalić.
Oczywiście, Bill jako postać, każda postać z TB ma swoje plusy i minusy.
Ja Tobie życzę, żebyś spotkała takiego Billa w realnym świecie :)
Skoro to jest Twój wymarzony typ faceta.
Pozdrawiam.
Rozumiem, że niekoniecznie trzeba lubić postacie o określonych cechach. Nie chodziło mi o to, że faceci muszą nie lubić Billa, przecież mogą. Tylko dziwi mnie podejście dziewczyn.
Co do Billa-Lilith: według mnie to jego zaangażowanie w wampirzą religię, w politykę jest u niego wyrazem desperacji. On po prostu nie może znieść rozstania z Sookie, chce zabić dawnego siebie, żeby już nic nie czuć. Ta jego złość i wredne zachowania wynikają z afektu. To jest taki typ człowieka, który musi się w coś całym sobą angażować - jeśli nie może być z Sookie i robić dla niej wszystkiego, to musi poświęcić się innej sprawie, nawet popaść w religijny obłęd, który zresztą nie do końca jest prawdziwy, bo właśnie afektowany.
I w tym sensie Bill już nie jest taki beznadziejny, bo całe zło, którego się dopuszcza, nie jest istotą jego charakteru, tylko wynika z zawiedzionych oczekiwań i nadziei. Co oczywiście nie usprawiedliwia tego zła, ale jednak rzuca na Billa inne światło.
Dzięki za to życzenie, choć nie wiem, czy uda mi się w ogóle znaleźć wampira ;) Szczególnie wśród polskich mężczyzn :D
Kompletnie nie zgadzam sie z tym, ze Bill jest idealnym facetem. Miał wieczny ból dupy, stwarzał problemy z niczego, popadał wiecznie w melancholię. Był wręcz zbyt wrażliwy jak na faceta: Sookie sama z siebie potrafiła stworzyć problem z niczego, a przy nim to juz zupełnie odpływała w melancholijnych rozkminach. Uśmierca sie, zeby ona mogła mieć wymarzone zycie z gromadka bachorow-załóżmy, ze poznajesz miłość swojego zycia, wszystko pięknie, ładnie, okazuje sie ze jest bezpłodny i jedynym rozwiązaniem jest popełnienie przez niego samobójstwa? :D
A tak serio, Bill był ok przez pierwsze dwa sezony, po kolejnych dwoch przebilabym go kołkiem sama z siebie. Stał sie potwornie irytujący! Idealnym facetem do 'bycia' jest Alcide: dobra dupa, ogarnięta, stąpa twardo po ziemi, kocha Sookie, nie stwarza sztucznych problemów, mozna na niego liczyć. Kompletnie nie rozumiem czemu go uśmiercili, milion razy bardziej wolałabym zeby Sookie skończyła z nim niż z jakimś randomowym gościem.
Chociaż i tak zawsze liczyłam, ze zrobią z Sookie suczowata wróżko-wampirzyce i skończy z Ericiem :P
Ale co jest złego w melancholii? Nie zauważyłam też, żeby Bill stwarzał problemy z niczego.
Alcid jest nieskomplikowanym facetem, realistą, ale z takim facetem to z nudów sama strzeliłabym sobie w łeb. Albo jemu :D Dla mnie musi być jakaś tajemnica, jakaś niejednoznaczność.
Co do tego uśmiercania się - jak już pisałam gdzieś wyżej, uwielbiam szczęśliwe zakończenia, więc wolałabym, żeby na końcu Sookie była z Billem. Jednak ona nie bardzo chciała, on nie mógł żyć bez niej, więc ta śmierć pokazuje tylko, jak bardzo ją kochał.
No nie chciałabyś mieć faceta, który tak bardzo by Cię kochał, że wolałby umrzeć niż żyć bez Ciebie? Ja bym chciała.
A co do Erica - dla mniej scena, do której najbardziej on pasuje to ta, w której śni się w 7. sezonie Jasonowi, bratu Sookie :D Bo on jest taki jakiś zniewieściały.
Nie chciałabym mieć faceta, który kochał by mnie tak bardzo, że wolałby umrzeć niż żyć beze mnie. Rany, co za patos. W realnym życiu, gdyby ktokolwiek zabiłby się, bo wolałby to niż żyć beze mnie-wyrzuty dręczyłyby mnie do końca życia plus stwierdziłabym, że z jego psychiką nie było wszystko ok. A Bill nie zabił się nawet dlatego, że nie mógłby żyć bez Sookie: on chciał przestać żyć, żeby Sookie sobie ułożyła życie.
No sorry, ale (ciąg dalszy przykładu z dziećmi) gdyby mój hipotetyczny bezpłodny facet powiedział do mnie, że zasługuję na cały świat, że on chce żebym miała dzieci, a on mi tego nie może dać plus wie że nie dam rady go rzucić i dlatego mam go zabić to.... rany, popukałabym się w czoło i zadzwoniła po pogotowie :D
Billa nie trawię, bo nie trawię osób które zachowują się jak "drama queen", uciekają od rzeczywistości, są wyegzaltowane. Taka męska madame Bovary :P Poza tym dużo mówi, mało robi (pamiętam jak Sookie znikła na rok, jedyny który jej szukał to Eric). Nie twierdzę, że jej nie kochał: po prostu uważam, że tak pompatyczna miłość jest cokolwiek śmieszna.
Uważam, że w REALNYM życiu (pod względem charakteru) szansę na związek ma tylko Alcide: człowiek z którym możesz pojechać na wakację, pośmiać się, gdzieś wyjść, przywoła do porządku kiedy wariujesz, naprawi ci umywalkę a nie będzie jęczał i nie jęczał jak to nie kocha.
Wyobrażasz sobie Billa, który cokolwiek naprawia? Billa który niesie Sookie zakupy? Billa w Disneylandzie z Sookie? Billa który idzie ci po Ibuprom? Ja to sobie wyobrażam tak: jesteś chora, masz grypę, Bill siedzi na łóżku i mówi: "Boże, tak cierpię przez to, ze ty cierpisz. Moje serce krwawi. Oddałbym cały świat dla ciebie. Zasługujesz na wszystko. Nie jestem w stanie bez ciebie żyć. Taaaak mi ciężko."-zamiast iść do apteki :P
Może to moja specyfika, ale zawsze szukałam w facetach oparcia, stąpania twardo po ziemii. Egzaltację mogę wybaczyć kobietom, ale chłop to chłop, ma być męski, być twardy, opiekuńczy no i... przynosić mięso do jaskinii :D
Rozumiem. Podchodzisz do życia pragmatycznie i nie masz przesadnej empatii. Ja jestem romantyczką i do wymiotów doprowadza mnie rzeczywistość, w której nie ma dobra, sprawiedliwości i patosu, jest tylko twardy, przyziemny realizm, choroby, praca, dom, grypa i śmierć, tego mam w życiu zdecydowanie za dużo. Ja uwielbiam patos, wielkie słowa, poezję okresu romatyzmu, podziwiam powstańców polskich powstań, bo to wszystko różni się od przyziemności codziennego życia zwykłych zjadaczy chleba, jakimi jest większość ludzi. Takie życie jakoś mało waży, jest błache i nudne, trochę jak życie mrówki.
Przedstawiasz Billa karykaturalnie. Właśnie w nim Sookie mogłaby mieć faktycznie oparcie. Szczególnie gdyby go tak nie sponiewierała. Poza tym, myślisz, że jak facet naprawdę będzie dziewczynę bardzo kochał, to nie pójdzie do apteki, czy po zakupy?
A co do męskości, to dla mnie Bill jest facetem, właśnie twardym i opiekuńczym. Eric - wiadomo, trochę zniewieściały, a Alcid to niby facet, tylko trochę taka ciapa, pantoflarz, no i do tego, jak pisałam, nudziarz. A jakoś potrafię wyobrazić sobie Billa przynoszącego mięso. I to krwiste :D
Zniewieściałym zrobili go scenarzyści w ostatnim sezonie. Poza tym był bardzo ok, choć nie w moim akurat typie. :))
Idealny to on nie jest, gdyby był, to ten serial nie miałby sensu ani fabuły, bo zabiliby go w okolicach trzeciego lub czwartego odcinka. Ogólnie też dziwi mnie taka powszechna niechęć do Billa, moim zdaniem postać ciekawa, wielowymiarowa. Nie mam pojęcia, czemu większość uważa, że jest nudny, bo tak jak wspomniałam - jest niejednoznaczny, co nudę wyklucza. Ale ostatnio (a może zawsze tak było?) panuje moda na czarne charaktery.