Finał przypomniał mi, dlaczego nie czytam tych napisanych przez kobiety.
Co chcesz przez to powiedzieć? Gdyby książkę napisał mężczyzna, Billy odszedłby od Camili czy jak?
Btw - serial nie jest wierną ekranizacją książki. Zostało w nim wprowadzonych wieeele zmian względem oryginału, w tym takie, które decydują o całym wydźwięku tej historii.
Cała końcówka od momentu, kiedy Billy wybiega z koncertu, żeby dogonić żonę sprawiła, że żałuję, że oglądałem ten serial. Mieli się rozstać, później dowiadujemy się, że za kamerą stoi jego córka, dalej okazuje się, że Camila i Billy wytrwali razem, ale rozdzieliła ich dopiero choroba i wisienka na torcie- pośmiertny list w którym daje mężowi zielone światło z Daisy.
Finał godny literatury kobiecej. Jeśli scenarzyści coś pozmieniali to mogą ewentualnie przybić piątkę Nicolasowi Sparksowi.
Fakt, w książce taki finał był bardziej zrozumiały, bo relacja Billy’ego i Daisy była mniej wyeksponowana. Nacisk położono na jego związek z Camillą. Tutaj całą parę włożono w wątek miłosny Billy/Daisy, więc rozumiem tych, którzy są zawiedzeni.
Można to jednak interpretować tak, że Billy do końca trzymał się swoich postanowień i przedłożył dobro swojej rodziny nad porywy serca. Wybrał stateczne życie z Camillą niejako z obowiązku i dla własnego dobra, choć jego prawdziwą miłością była Daisy. Ja tak to widzę. Zachował się odpowiedzialnie i dotrzymał danego żonie słowa. A z Daisy po prostu mieli zły timing. Oboje musieli się zmienić, dojrzeć i uporać się z wewnętrznymi demonami, zanim los dał im kolejną szansę. Wierzę, że to było dobre i potrzebne dla ich niespokojnych duszy. Teraz, po latach, będą mogli odnowić swoją relację bogatsi w doświadczenia i spokojniejsi. :)
Myślę, że tu nie chodziło o Camilę czy o Daisy, tu chodziło przede wszystkim o to, aby być lepszym od swojego ojca, udowodnić jemu, że da się pozostać z rodziną mimo wszystko. Czy Camila była szczęśliwa? Czy decyzje Billego były dobre dla wszystkich? Ciężki orzech, mimo wszystko Daisy nie polubiłam w ogóle… ani trochę
Zgadzam się z Adonae, Billy z Daisy mieli po prostu zły timing. To były bratnie dusze, ale bardzo pogubione, oboje w nałogu, poza tą chęmią pomiędzy nimi, ciężko byłoby im zbudować długofalowy, szczęśliwy związek. W książce fajnie jest napisane, jak szukamy takiej samej osoby jak my, żeby się z nią związać, co niekoniecznie może być dla nas dobrym połączeniem. A czasem lepiej jest po prostu być z kimś, kto jest naszym dopełnieniem i nawzajem się uzupełniać. I tak myślę, że było w przypadku Camili i Billego.
końcówka żenująca. To Daisy powinna umrzeć, ćpunka, pijaczka, miała powody do choroby. A tu przetyrali Camillę przez życie, samotne macierzyństwo, zdradzający mąż z doskoku i jakby dali do zrozumienia, że ona nie była wartościowa, że Daisy zasługiwała na Billego. Camilla powinna go kopnąć w dupę i znaleźć lepszego, a on z Daisy się zaćpać i skońćzyć w jakiejś melinie.
Serial dopiero zaczęłam, ale w książce czytelnik nie ma takiego odczucia o jakim piszesz, że autorka "daje do zrozumienia że Camila nie była wartościowa" właśnie wręcz przeciwnie - to ona w tej książce była jedną tą rozsądną, tzw "ciocia dobra rada", przyjaciółka, na ramieniu której można się wypłakać. Najbardziej dojrzała postać w tej książce xD Jednakże faktycznie - czytając tę historię też nie rozumiałam do końca jej decyzji, czemu została z Billym? "czemu nie kopnęła go w dupę?". W sumie Camila, rozmawiając z Daisy (w książce) przyznaje, że ona oparła swoje życie na wyobrażeniach. Chciała mieć męża muzyka i tak się stało, niezależnie od jego wad i przykrości, jakie jej sprawiał. W książce jest tak przedstawiona - opierała się na swoim wyidealizowanym świecie, najbardziej odnajdywała się w roli żony i matki i w tym się spełniała.