Zaczyna mnie irytować jego czarno-białość - praktycznie po każdym zdaniu "teraźniejszego" Martina mamy jakąś scenę w którym pokazywana jest fałszywość tegoż zdania. W ciągu 3 odcinków nie pokazano nam praktycznie żadnej jego zalety, ciągle widzimy go jako prostaczka i hipokrytę.
Z kolei Rust jest na siłę idealizowany - wygrywa wszystkie dyskusje ze swoim partnerem, zależy mu na sprawie, co chwila rzuca jakimiś fajnymi tekstami, czasami ma się wrażenie, że twórcy chcą przekazać jego poglądy jako "te właściwe".
Mam nadzieje że twórcy w jakiś sposób odwrócą ten schemat w dalszych odcinkach, podobnie jak zrobiono to w Grze o tron (chociaż w tym wypadku to akurat nie była zasługa twórców serialu, tylko autora książek).