Rozumiem określony zamysł, konwencję. Jednakże po obejrzeniu całości stwierdzam, że czegoś brakuje w tej opowieści. Klasyczne ujęcie: jest zbrodnia, jest również kara. Tutaj dużo jest "zbrodni", a mało, lub wcale "kary". Zbrodnia jest niekwestionowana, straszna zbrodnia, ale morał nie do końca pokazany, zasugerowany. Nie mówię o łopatologii, ale o niepodważalnym stwierdzeniu, że zbrodnia jest zbrodnią i że nie popłaca. Sprowadzanie zbrodniczego czynu jako efektu traumy, braku laików, hejtu emotikonami oraz błędów wychowawczych sugeruje próbę "usprawiedliwienia" i winę innych, społeczności, szkoły, rodziców. Wszytko jest istotne, ale chodzi o kwestie proporcji. Serial jak dla mnie za mały sygnał wysyła, co do "kary", nie skupia się na zbrodniarzu, ale na otoczeniu zbrodniarza. Efekt jest taki, że rodzić musi być IDEALNY w wychowaniu dziecka, bo inaczej jego syn lub córka może zabić brutalnie rówieśnika i to będzie wina rodzica, że nie był IDEALNY.