Hej, chcę zacząć oglądać Doctora, ale nie mam czasu na wszystkie sezony... Wszyscy mi
mówią, że najlepsze są te, w których występuje Matt Smith, Karen i Arthur (: Więc moje
pytanie do was- od którego sezonu oni występują? I czy jeśli zacznę oglądać, powiedzmy od
5 sezonu to nie pogubię się w fabule? Czy jednak niezbędne jest oglądanie wszystkich
odcinków od początku?
Matt Smith i reszta występują od piątej serii. Radziłbym Ci zacząć od wcześniejszych, aczkolwiek jest to z grubsza tak, że każda seria ma swój osobny wątek przewodni. (Ale jak już bardzo Ci się nie chce zaczynać od samego początku, to chociaż obejrzyj "Silence in the Library" i "Forest of the Dead" z serii czwartej - tam pojawia się postać niezwykle ważna później; szczególnie w serii szóstej)
Ok, myślę, że tak zrobię (: Najwyżej jak mi się bardzo spodoba, wrócę do serii wcześniejszych. Dzięki wielkie (;
wg mnie duuużo stracisz nie oglądając od początku. Nine i Ten byli niesamowici! Eleven takźe jest świetny, ale 13 odcinków na sezon - 6 sezonów to nie jest tak duzo, sugerowałabym obejrzenie całosci. Uważam, że jednak psuje to nieco efekt i fun zaczynając od 5 ale to tylko moje zdanie, w fabule bardzo się nie pogubisz i tak jak mówil mój poprzednik silence in the library i forest of the dead jest ważne w nastepnych sezonach.
Najbardziej lubię chyba 3 serię, ale jeśli nie masz czasu na całość albo chcesz być na bieżąco, to możesz spokojnie zacząć od 5 sezonu. Chyba jedyne powiązania między nim a poprzednimi, to postać Doktora i ta z "Silence in the Library".
Ogladalam 4 pierwsze (liczac od 2005) i 4 (z David Tennantem) zdecydowanie podobal sie mi najbardziej.
Polecam oglądanie od początku (nowej serii), zdecydowanie warto zapoznać się bliżej z 9tym i 10tym, mimo że jakoś powiedzmy efektów w pierwszych sezonach jest odrobinę gorsza.
Moim zdaniem naprawdę nie zaszkodzi obejrzeć wszystkich części, ale skoro nie, to zobaczyłabym chociaż od 4, żeby choć przez 1 sezon poznać Davida Tennanta jako Doktora, zupełnie inna, choć równie fantastyczna kreacja jak Smitha, warto mieć też to inne spojrzenie na Doktora. Obejrzałam wszystkie i mogę szczerze powiedzieć, że choć nie potrafię zadecydować, który Doktor lepszy, to na pewno lepsza fabuła jest w seriach z 11 (tj. od 5 sezonu)
Wątpię, żeby wszyscy Ci tak mówili, bo ogólnie opinia jest taka, że 10 jest najlepszym doktorem. Ale jeżeli koniecznie nie chcesz oglądać pierwszych sezonów(które mimo wszystko są chyba jednak lepsze), to zacznij od 4.
Akurat w opinie o świetności Dziesiątego nie należy aż tak bardzo wierzyć, bo im dalej, tym żałośniejszy się staje :(
Od pewnego momentu w trzeciej serii aż do żałosnego rozpaczania przed regeneracją.
Bardziej o fakt, iż ewidentnie więcej znaczyli dla niego chcący go zabić wrogowie, niż ludzie.
Bo taki jest Doctor przecież. Wszystkich chciałby ratować i dawać im drugą szansę.
No cóż, to akurat prawda. Idealny przykład - odcinek z Rodziną Krwi. To w sumie przez Doktora zginęli wszyscy ci ludzie, ponieważ nie musiał on wcale zmieniać się w człowieka. Mógł od razu ich pokonać.
Wydaje mi się, że akurat w Rodzinie Krwi, to chciał po prostu przeczekać - gdyby jego plan się powiódł to nikt by nie zginął (a się nie powiódł w dużej mierze przez tego dzieciaka, który podpierniczył zegarek ;P)
A co do przedkładana innych nad ludzi - co w tym złego? Ludzie to tylko jedna z ras (do tego wielokrotnie pokazali, że również paskudna i samolubna), Doktor sam nie jest nawet człowiekiem, a i tak "naginał zasady" dla ludzi wielokrotnie.
I w końcu ostatnie, najważniejsze - Doktor jest tak ciekawą postacią ponieważ n ie j e s t idealny, popełnia błędy, bywa samolubny, poza tym jest bardzo złożonym bohaterem i nie jest tak do końca ludzki.
Moim ulubieńcem jest Tennant, ale wszyscy są godni zobaczenia (nawet jakoś tak po macoszemu traktowany 9ty), poza tym nigdy nie wiadomo kiedy twórcy wpadną na pomysł aby dać nawiązanie do wcześniejszych sezonów.
No nie bardzo - Rodzina przybyła na miejsce bez związku z dzieciakiem. Dopiero, jak już byli blisko ów fakt miał znaczenie.
Nie chodzi o przedkładanie innych ras - chodzi o przedkładanie wrogów, którzy chcą go unicestwić.
Ale i tak prawda jest taka, że Doctor ratował ziemię setki razy, gdyby nie pojawił się pod tych wielkich inwazji jak inwazje Mastera, Daleków czy Slitheen, to z Ziemią by było krucho. Więc jakieś tam kilka ludzi, którzy zginęli, bo on próbował dać szansę swoim wrogom to jednak margines.
No cóż, jeden czy dwa razy. Doctor nas ratował tyle razy, że wygląda na to, że trochę ludzie mają do niego wyśrubowane wymagania.
O nic nie chodzi, ale pomagać tym, którzy zaraz po wyjściu z opresji go zaatakują? Czy to ma sens?
Czy to w przypadku Daleków by się sprawdziło? (A przypominam, jak się wściekł, gdy jego klon dał im łupnia)
Akurat Dalekowie już udowodnili, że nie muszą być do szpiku kości źli - mówię tu o odcinku z Manhattanem, chociaż to nie był taki czysty Dalek, ale też o ostatnim odcinku z Dalekami.
Co nie zmienia faktu, że w nadmienionym przeze mnie wypadku jego furia była bezprzedmiotowa. Tak wyglądało, jakby wolał, żeby Dalekowie unicestwili wszystko.
Pozostaje pytanie czy emocje tłumaczą, dlaczego wydarł się na kogoś kto mu (I wielu innym) właśnie uratował życie. I dlaczego ma pretensje do tego kogoś za spuszczenie łomotu tym, chcącym wszystkich pozabijać.
Chyba chciałeś powiedzieć - Dziesiąty jest najbardziej popularnym Doktorem ;) Co do tego czy najlepszym Doktorem to zależy dla kogo. Patrząc na samą postać Doktora, jako kosmity, Władcy Czasu, to Dziesiąty jest najmniej doktorowy ze wszystkich Doktorów. Jest zbyt ludzki, co trochę nie pasuje do samej postaci Doktora. Poza tym pod koniec życia zamienił się trochę w emo, co bardzo mi przeszkadzało. Uwielbiam Dziesiątego, ale jednak nie podobał mi się kierunek rozwoju jego postaci. Wydawał mi się taki trochę... żałosny. Oczywiście, Tennant (jeden z moich ulubionych aktorów) grał wybitnie, to nie podlega wątpliwości i nie miał wpływu na scenarzystów. Co nie zmienia jednak faktu, ze Dziesiąty był najmniej doktorowym Doktorem w historii :P
Mówię tylko, że panuje taka opinia. A z tą Doctorowością to się nie będę wypowiadał, bo oglądałem tylko nową serię i tknąłem pierwsze dwa odcinki starej, to trochę mało jednak. Chociaż na pewno nie można mówić, że Dziesiąty był najmniej doctorowy, bo każde jego wcielenie jest inne. Mógł najwyżej być "bardziej inniejszy" niż poprzednie.
Wiesz, każdy ma inną opinię i ja widziałam ich mnóstwo. Nie ma czegoś takiego jak "najlepszy Doktor". Każdy Doktor jest tak samo fantastyczny! Po prostu każdy z nas woli inne rzeczy, tak więc różni Doktorowie nam bardziej przypadają do gustu lub mniej. Ja np uwielbiam tak samo Czwartego, Piątego, Siódmego, Dziewiątego, Dziesiątego i Jedenastego. Nie potrafię się zdecydować kogo bardziej, ponieważ bardzo się od siebie różnią, choć w sumie są tą samą postacią i tak samo ich uwielbiam :P Jest też pojęcie "pierwszy Doktor" (w moim przypadku to był Dziewiąty) i "mój Doktor" (w moim przypadku to Dziesiąty, bo oglądałam go najwięcej i to wiele lat temu, więc ma w moim sercu szczególne miejsce, choć nie podoba mi się zbytnio ewolucja jego postaci.). Ale pomimo tego nie mam jednego ulubionego Doktora. Nie umiem nawet go wybrać. Dlatego po prostu cieszę się nowymi odcinkami Doktora, nieważne kto go gra (a Matt Smith jest naprawdę fantastycznym Doktorem i cieszę się, że to właśnie on dostał rolę po Tennancie. Jak już mówiłam, jest jednym z moich ulubionych Doktorów i akurat w jego przypadku niesamowicie podoba mi się kierunek, w jaki ewoluuje Jedenasty :) Dlatego naprawdę irytuje mnie, gdy pseudofani Doktora do tej pory płaczą i narzekają, ze odszedł Tennant i że, cytuję: "nigdy nie będzie już lepszego Doktora! Buuu!". Co za bzdury. Prawdziwy whovianin nie używa pojęcia "najlepszy Doktor" (bo takiego nie ma) i nie przestaje go oglądać tylko dlatego, ze zmienił się główny aktor.
Prawda z tym Smithem, "moim doktorem" jest właśnie dziesiąty, ale prawda jest taka, że po boskim dziewiątym nie potrafiłem sobie wyobrazić, że ktoś może być od niego lepszy i z pół drugiego sezonu się do Tennanta przekonywałem. A na przykład ze Smithem miałem tak, że przypasował mi od razu, po prostu jest tak genialnym aktorem, że na Doctora pasuje idealnie.
Ja miałam jeszcze inaczej. Pierwszy raz serial oglądałam gdzieś w 2006 na tvp i nie puszczali tam odcinków po kolei. Tak więc wyszło na to, że oglądam sobie odcinek z Dziewiątym, a tu nagle za tydzień pojawił się inny Doktor, a ja nie wiedziałam w ogóle co się stało xD I jako, że moim pierwszym Doktorem był Dziewiąty, ten wspaniały, radosny, choć złośliwy Dziewiąty, to miałam naprawdę sporo problemów z przystosowaniem się do Dziesiątego, tym bardziej że nie wiedziałam, dlaczego zmienili Doktora :P Dopiero później przysiadłam do internetu i wszystko dokładnie sprawdziłam (oraz obejrzałam odcinki, które pominęło tvp). Gdy zregenerował się Jeenasty, to już nie miałam żadnych problemów z przystosowaniem się do niego. Po pierwsze - od razu zdobył moje serce tuż po samej przemianie. Po drugie: doskonale rozumiem fakt, ze esencją Doktora są włąśnie ciągłe zmiany :) Poza tym, cytując Ooda sprzed śmierci Dziesiątego: "This song is ending but the story never ends." To przepiękny cytat, który idealnie podsumowuje samą postać Doktora :) Dlatego tym razem odejście Dziesiątego było słodko-gorzkie, gdyż tuż po moich rzewnych łzach, natychmiast zaczęłam chichotać, gdy pojawił się Jedenasty :) Podejrzewam, że tak samo będzie podczas regeneracji w Dwunastego :) Ja po prostu rozumiem, że prędzej czy później Doktor się zmieni i mimo że jest to zawsze niesamowicie smutny moment, to jednak potem znów zaczynam się cieszyć, bo wiem, ze sam Doktor żyje dalej :)
O matko, ja też oglądałem Doctora na TVP póki go jeszcze puszczali kiedy tylko go wyłapałem w telewizji. Na początku pamiętam, że jeszcze puszczali o normalnych porach, ale później w środku nocy aż w końcu przestali. Przez dłuższy czas pamiętałem ten serial ale nigdy nie wiedziałem jak się nazywa i jakoś go szczególnie nie szukałem, pamiętałem tylko, że strasznie go lubiłem. No i jakoś dopiero w tym roku lawina się zaczęła. A z resztą całkowicie się zgadzam.
Ja po regeneracji Dziewiątego założyłam bunt (to były moje pierwsze doświadczenia związane z Doktorem Who, więc nie miałam pojęcia o zmianach aktorów) i nie oglądałam przez dłuuuugi czas. Dziewiąty zresztą został "moim Doktorem", lecz zaakceptowałam również Dziesiątego, głównie przy pomocy Marthy i Donny, które lubiłam o wiele bardziej niż Rose. Do Smitha przystosowywałam się krócej, może też dlatego, że zaczęłam powoli zaglądać do starych serii i przyzwyczaiłam się do zmian. W końcu są esencją tego serialu.
Oglądaj od początku, sama widzisz, ile ludzi, tyle opinii ;) Dla mnie na przykład Jedenasty jest żałosny (nawiązując do wypowiedzi Luelle) i w sumie cały czas mam wrażenie, że odkąd Moffat jest reżyserem (od 5 serii) serial traci z odcinka na odcinek. Amy i Rory są chyba najgorszymi towarzyszami w nowej serii xD Teraz owszem, wszyscy ich lubią, ale sezon 5 nie był tak dobry jak 6 i to, co teraz mamy - no, chyba że lubisz melodramaty pod tytułem "och, kogo ona wybierze"... A przykro by było, gdybyś się zniechęciła do takiego fajnego serialu przez zaczęcie od środka.
No i jak to, nie masz czasu? Ktoś cię pogania, masz wyrok śmierci czy co? Naprawdę ten serial się szybko ogląda.
No wybacz, ale melodramaty to były właśnie z Rose i Dziesiątym (po drodze doczepiła się do tego Martha i powstał trójkącik. Tylko, ze tym razem to Doktor był tym, który grał na emocjach Marthy i niezbyt miło się czasem w stosunku do niej zachowywał. Ale rozumiem, że Doktorowi takie coś wg ciebie ujdzie płazem, ale Amy już nie :P No cóż :P) xD Nie dało się tego wątku na końcu w ogóle oglądać. Zaczęło to troszkę przypominać telenowelę. Nie mówiąc już o zniszczonym charakterze Dziesiątego pod koniec jego życia :( A szkoda :(
Nie to, że ujdzie płazem, ale oglądając trzecią serię nigdy nie miałam wrażenia, że Doctor daje Marcie jakiekolwiek nadzieje, odbierałam to raczej jako wzdychanie zakochanej nastolatki do jej idola ;) Ale jak mówiłam na początku, ile ludzi, tyle opinii. Wiem, że masa ludzi bardzo nie lubi właśnie tego sezonu, no ale co z tego? Każdy ma własne zdanie.
Ale przecież w sprawie Amy i Doktora, to Doktor w ogóle nie był zainteresowany Amy. I ona to po odcinku z wampirami w Wenecji zrozumiała. Nie wiem jak ty, ale ja strasznie się wzdrygałam, gdy w 3 sezonie Martha ciągle mówiła jak to niesamowicie kocha Doktora, a on na nią w ten sposób nie chce patrzeć. Baaaardzo nie lubiłam tego wątku i to głównie przez to Martha jest najmniej lubianą przeze mnie towarzyszką (i w ogóle w fandomie jest najmniej lubiana wśród towarzyszy). A Dziesiąty tą jej "miłość" czasem wykorzystywał i potrafił się czasem nawet chamsko zachowywać, co wręcz nie pasowało do jego charakteru. Nie mówiąc już o tym wiecznym wzdychaniu do Rose... Cóż, ja po prostu nie trawię ckliwych romansów, więc ten wątek bardzo mnie irytował od 3 sezonu.
I oczywiście, ze każdy ma swoje zdanie. Ja bardzo lubię 3 sezon i uwielbiam Dziesiątego, ale po prostu pokazuje, ze poprzednie serie miały też wielkie błędy. 3 sezon miał rewelacyjne odcinki typu "Blink" czy 2-częściowy o Rodzinie. Ogólnie sam 3 sezon był fantastyczny, ale miał bardzo słaby, głupiutki, nielogiczny finał (wg mnie najgorszy finał z nowej serii od 2005), Mistrza zachowującego się jak rozchichotany idiota i ten melodramat Doktor-Rose-Martha. Ale tak to poszczególne odcinki były naprawdę rewelacyjne.
Szybko się go ogląda, bo strasznie się człowiek w to wciąga. Ja pamiętam jak nieraz siedziałem do 3-4 nad ranem, byleby dokończyć ten wspaniały trzyczęściowy The Sound Of Drums czy boski The End Of Time.
Zgadzam się z Tobą ;) Odcinki z Simmowym Masterem bardzo mi się podobały, bo lubię szaleńców, a sama postać przypomina mi Moriarty'ego z Sherlocka Moffata ;) No i nie rozumiem, czemu 10 jest krytykowany za tą ludzkość, ja właśnie go za to lubiłem i bardzo mi się podobała jego przemiana, ale to już kwestia gustu :) Uważam, że żeby docenić "nową" serię Doktora powinno się oglądać od początku, ja połknąłem 6 sezonów w dwa tygodnie, tak mnie oczarował ten serial ^^
Właśnie nie wiem, czy Dziesiąty był aż tak ludzki. On zwyczajnie dbał bardziej o wrogich mu kosmitów, niż o ludzi. Czy to było ludzkie? Można dyskutować.
Co do Mistrza, to stając się takim wariatem stracił całą swoją oryginalność - stał się jednym z wielu telewizyjnych szwarccharakterów, spośród których niemal wszyscy są identyczni, i bez osobowości, tworzeni na zasadzie, jak to się mówi, "Kopiuj + wklej".
"O wrogich kosmitów" czy ja wiem? "Nigdy nie daję drugiej szansy" wydaje mi się dosadnie podsumowywać jego podejście do wrogów ;) O ludzi jak najbardziej dbał, jak pokazuje finał 4 sezonu i specjale przed 5 xD To nieprawda, standardowym modelem szwarccharakteru nie jest rozchichotany szaleniec, lecz egotyczny i pompatyczny geniusz zbrodni (patrz Bondy) ;)