Hej, chcę zacząć oglądać Doctora, ale nie mam czasu na wszystkie sezony... Wszyscy mi
mówią, że najlepsze są te, w których występuje Matt Smith, Karen i Arthur (: Więc moje
pytanie do was- od którego sezonu oni występują? I czy jeśli zacznę oglądać, powiedzmy od
5 sezonu to nie pogubię się w fabule? Czy jednak niezbędne jest oglądanie wszystkich
odcinków od początku?
Zaryzykował życie ludzi żeby tylko nie musieć krzywdzić Rodziny Krwi (inna rzecz, że mu to nie wypaliło)
W finale czwartej serii wściekł się na swojego klona, bo ów śmiał zrobić krzywdę Dalekom.
Wystarczy? :)
Z tymi czarnymi charakterami to jednak więcej jest szaleńców, niestety :(
Wszystkie wymienione przykłady biorą się z tego, że - co jest bardzo doktorowe - 10 zawsze chciał dać swoim przeciwnikom wybór ;) Rodzina Krwi doprowadziła go do ostateczności, ich los miał być przestrogą dla innych, to dobry przykład jego bezwzględności jeśli okoliczności tego wymagają xD Ale to już osobny temat :) Hmm... ci szaleńcy - nie wiem, czemu, ale - wyłączając Jokera, Mastera i Moriarty'ego - jakoś nie odniosłem tego wrażenia. Przynajmniej jeśli chodzi o takich prawdziwie obłąkanych, jeśli wiesz, co mam na myśli (nawet nie wiem jak ich nazwać, anarchistów?), ale to również temat na inną dyskusję :)
To nie jest doktorowe. Żadne inne wcielenie nie przedkładało wrogów nad bezbronnych/niewinnych. Piąty Doktor dla przykładu w odcinku "Warriors of the deep" nie chciał wytruć Sylurian, ale kiedy stanął przed wyborem albo niewinni ludzie, albo agresorzy wybrał jednak ludzi. (Dziesiąty jak nic pozwoliłby Sylurianom urządzić masakrę) Czwarty Doktor miał wątpliwości, czy wolno mu ingerować w historię celem zlikwidowania rasy Daleków, ale zastanawiał się nad tym, gdy wszyscy jego sprzymierzeńcy byli względnie bezpieczni. To było doktorowe - dbanie nie o przeciwników, a o sprzymierzeńców.
Dziesiąty również dba o sprzymierzeńców - poświęcił się praktycznie by ocalić ojca Donny, zmienił bieg historii (co prawda nieskutecznie) dla jednej osoby z marsjańskiej kolonii. Chyba, że jesteś zwolennikiem tezy, że to już inny, zmieniony Doktor ;) Jeśli już porównujemy "starą" serię i "nową" to także Dziewiąty i Jedenasty wzdrygają się przed ostatecznym środkami - kiedy Dziewiąty pracuje w finale nad sposobem pokonania floty Daleków na innych piętrach giną ludzie, Jedenasty postanawia nie zabić Sylurian i spróbować drogi dialogu, mimo iż życie ludzkie jest w niebezpieczeństwie i planowana jest inwazja, do tego jeszcze bezkrwawe przejęcie Demon's Run - nawet wściekły nie przelał kropli wrogiej krwi xD Idąc tym tropem można by nazwać wszystkich Doktorów z "nowej" serii mało doktorowymi :) Ale jak dla mnie to nie spadek jakości, lecz ciekawa ewolucja ;)
Dziewiąty pozwolił tamtym ludziom zginąć nie dla dobra Daleków. Po prostu nie był w stanie tych ludzi uratować. Natomiast Dziesiąty np. w "Human Nature" oględnie mówiąc sprowadził na ludzi śmierć. Jedenasty natomiast nie miał dosyć wojowników, aby stanąć do walki na Demons Run twarzą w twarz. Dlatego wybrał dywersję.
To, co Dziesiąty zrobił w "The Waters of Mars" było wyłącznie przerażające i z horrorem patrzyłam na to, co robił i mówił. Pycha go w tym odcinku pochłonęła, zaczął sądzić, ze jest pewnego rodzaju bogiem, którego nie dotyczą żadne ograniczenia czy prawa. To właśnie w tym odcinku zdałam sobie sprawę, ze Dziesiąty całkowicie się wypalił, jego postaci już nic by nie uratowało i jedynym ratunkiem na wyjście z tego destrukcyjnego koła to regeneracja. Nie chciałabym oglądać jeszcze większego upadku Doktora, gdyby ciągnęli to wcielenie. I to jest włąśnie smutne w Dziesiątym Doktorze - jego ewolucja jest destrukcyjna, nie ma pozytywnego rozwoju.
Dziesiąty jest wg mnie dlatego właśnie zbyt ludzki, ponieważ wręcz tonie w oceanie sprzecznych, bardzo silnych emocji, co tylko sprowadza na niego i ludzi, których spotyka cierpienie czy nawet i śmierć. Zauważ, że te wszystkie emocje go niszczą, ale nie potrafi się od nich oddzielić, tak jak każdy inny Doktor. Jego przesadzone pacyfistyczne poglądy potrafią sprowadzić na niewinnych śmierć ("Human Nature"). Przecież już na samym początku Doktor mógł zrobić to, co zrobił na końcu tego odcinka. Lecz jego decyzje sprowadziły śmierć na innych. A mógł z łatwością pokonać Rodzinę już na samym początku.
I ja nie mówię tutaj, ze Doktor (jako wszystkie inne regeneracje), to istota, która zawsze postępuje bezwzględnie w stosunku do swoich wrogów. On ich zabija (lub w jakiś inny sposób pokonuje) w ostateczności, ale też zawsze wtedy, gdy wie, że niewinne osoby są zagrożone. Nigdy nie przedkłada dobra swoich wrogów nad niewinnych ludzi. A Dziesiąty taki właśnie nie był. Przez swoje zbyt ludzkie uczucia próbował w ogóle powstrzymywać się od zadawania śmierci swoim wrogom, co jednak bardzo często powodowało śmierć niewinnych.
Cóż, nikt - nawet Władca Czasu - nie jest doskonały ;) Nie mówię, że to co się z nim działo w specjalach mi się podobało, ale było ciekawą próbą pokazania, co władza nad czasem robi z człowiekiem, cenię takie odważne kroki i dlatego uważam, że było to godne pożegnanie z tą niejednoznaczną generacją Doktora xD Podoba mi się też ona z tego powodu, że widzimy jak zaskakująco ludzki stał się Doktor w wyniku tak długiego spędzania czasu z przedstawicielami swojego ulubionego gatunku, jak dla mnie zagranie in plus :)
No cóż, u mnie całe to "uczłowieczenie" Władcy Czasu jest właśnie na minus :P Nie podobała mi się ewolucja Dziesiątego. Była negatywna w całym sensie, te emocje go zniszczyły, był momentami wręcz niczym emo (koszmarny melodramat Doktor/Rose/Martha...) i źle skończył. Nie widac było w jego postaci żadnego pozytywnego rozwoju. Jego postać to idealny przykład tego, że Władca Czasu NIE POWINIEN stawać się zbyt ludzki, bo to się zawsze źle skończy. Przypominam w końcu, że Doktor NIE jest człowiekiem, jest Władcą Czasu, dlatego powinien mieć szersze spojrzenie na cały wszechświat, emocje itd. Ja Doktora uwielbiam właśnie dlatego, ze jest taki... obcy, dlatego, że różni się od ludzi, potrafi dziwacznie, niezrozumiale się zachowywać i jego ekscentryczność oraz INNOŚĆ od ludzi bardzo się wyróżniają. Dlatego cieszę, że to usilne uczłowieczanie Doktora porzucili, bo to kiepski pomysł na rozwój tej postaci. O wiele bardziej wolę kierunek, w jakim podąża Jedenasty ;)
Każdy ma swoje zdanie ;) Przyznam, że również cieszyłem się, że Martha długo nie zabawiła w serialu, choć nie powiem, że jej nie lubiłem xD O to chodzi, że to się źle skończy, dlatego Jedenasty uczy się na błędach i dobrze. Też kocham Doktora za jego obcość, dziwaczność, no za to, że jest "tylko (a może aż) szaleńcem z budką" ^^ To fakt, że w sumie to dobrze, że w zaistniałej sytuacji Tennant (który dla mnie był w tej roli fenomenalny!) nie grał dalej tej postaci. W dalszym rozrachunku "zniszczony" mentalnie Doktor zrobiłby tylko jeszcze gorsze wrażenie. Tak więc - jak to często u mnie bywa - zarówno zgadzam się z Tobą jak i się nie zgadzam :) I jest to dla mnie stanowczo ciekawa dyskusja xD
Ależ ja uwielbiam Tennanta i Dziesiątego! :) Po prostu nie podoba mi się kierunek jego rozwoju i uważam, ze jego postać na końcu zniszczyli. Po odcinku z Marsem, mimo że byłam smutna iż odchodzi, czułam jednak pewną ulgę, ponieważ naprawdę nie chciałabym oglądać dalszej degeneracji Doktora, to byłoby zbyt tragiczne. Po prostu ten odcinek uświadomił mnie, ze czas najwyższy na regenerację, czas na zmianę, na odnowę Doktora, gdyż Dziesiątego nie dało się już odratować, tak był zniszczony. ;)
Ależ ja to wyczytałem z Twoich wypowiedzi! :) Szczerze mówiąc, martwiłem się tą odnową, ale - sceną z paluszkami rybnymi i sosem waniliowym - Matt Smith i Jedenasty podbili moje serce ;) No i nic nie poradzę, ale po prostu uwielbiam 4 sezon :P
Ja też lubię 4 sezon (Donna to jak na razie moja ulubiona towarzyszka nowych serii, choć możliwe, iż Oswin/Clara ją przegoni :) ) i uwielbiam ogólnie sezony 1-4, po prostu nie podobają mi się niektóre pomysły. Tak samo nie podoba mi się to, jak zakończyła Donna. Całą jej ewolucja, rozwój postaci całkowicie olali, skasowali. A sama Donna cofnęła się w rozwoju do tej głupiutkiej, pustej i irytującej osoby, którą była w "The runaway bride". Smutne.Już chyba śmierć byłaby lepsza, przynajmniej widać by było rozwój postaci.
Przyklaskuję Ci całym serce, o tyle o ile uwielbiam finał, o tyle to, co zrobili Donnie było więcej niż skandaliczne! cały czas żyję nadzieją, że jeszcze do niej wrócą - jak do Rose - ale pewnie nie ;/
A mi się zakończenie wątku Donny nawet podobało. Dla Doktora tragicznie smutne, a dla niej wcale, bo nie pamięta, co straciła.
Ale jej postać traci sens, ponieważ cofa się w rozwoju. Nie znoszę, gdy scenarzyści rozwijają jakąś postać a na końcu cofają ją do punktu wyjścia... To tak jakby ta postać nie miała sensu, nie ewoluuje (a o rozwój włąśnie chodzi w serialach). Już wolałabym by zginęła, choć to też byłoby smutne.
Moja jedyna rada od początku stracisz bardzo dużo i ciekawych wątków jak i przygód Doctora oczywiście nie pomijając odcinków specjalnych :D