Tak jak w temacie. Który z dotychczasowo wyemitowanych sezonów podobał wam się
najbardziej? Mi sezon 4 za odcinki z River, Midnight oraz ciekawą postać Donny i jej rodziny.
Ja tam bym chętnie podyskutował :)
Mistrz to nie dzieło pana RTD - pojawiał się już znaczenie wcześniej, i, niestety pan Russel pozbawił go tego "czegoś", co w poprzednich wcieleniach miał w sobie: klasy, i stylu :(
Ano widzisz, i tu pies pogrzebany, bo nie oglądałam starych serii :/ Nie mam za bardzo jak.
Zgadzam się, że na przykład Moffat daje temu serialowi dużo więcej (aczkolwiek dopiero skończyłam 4. sezon, więc nie zasmakowałam jeszcze stylu sezonu w całości napisanego przez niego), ale nawet swoim schizofrenicznym i absurdalnym stylem Davies był w stanie przyciągnąć mnie przed ekran. Co prawda, to prawda, że pierwszy odcinek, który spodobał mi się trochę bardziej, to "Unquiet Death", który był napisany przez pana Gatissa. Ale już sam kontrast pomiędzy "Rose" a "The End of Time" (zwłaszcza rozdzierającą końcówką) jest plusem na korzyść RTD. Przynajmniej się czegoś nauczył ;)
No właśnie ta końcówka "The end of time" jest absolutnie nonsensowna - to samo wcielenie mówiące tuż po regeneracji "Rose, to ciągle ja" w nadmienionym epizodzie bzdurnie nazywa ten proces śmiercią, i maże się bez powodu. (No bo nie umiera, ani nie traci wspomnień) W świetle tego nie powiedziałbym, że RTD uczy się na błędach - fantastycznie napisał scenę regeneracji Dziewiątego w Dziesiątego, ale Dziesiątego w Jedenastego już skopał kompletnie.
Swoją drogą: http://www.youtube.com/watch?v=vI1ruGkSEU8 5:04 - z taką miną powinien regenerować Władca Czasu :)
No to tutaj na pewno się nie zgodzimy...
Możliwe, że RTD trochę po swojemu przerobił proces regeneracji i jest to niezgodne z poprzednimi seriami, ale ja (może dlatego, że jestem dziewczyną :D) wchłonęłam to jak gąbka bez głębszego rozkminiania, czy ma to sens. Zwłaszcza, że jak wspomniałam, nie oglądałam poprzednich serii. Zaś Dziewiąty Doctor był osobą nieco mniej... emocjonalnie reagującą na rzeczywistość od Dziesiątego, a poza tym "żył" krócej, tak więc trudno żeby zareagowali tak samo. Wydaje mi się, że każda regeneracja Doctora najlepiej pamięta i odczuwa to, co przydarzyło się jej samej. Tak więc Dziesiąty, niepewny jakim człowiekiem się stanie, nie chciał odchodzić. Najlepszym dowodem na to jest, że z tego co mi wiadomo, Jedenasty nigdy nie wspomina imienia Rose. I podczas gdy Dziesiąty pod koniec swojego "wcielenia" nie zabierał już nikogo aboard, bo zbyt przeżywał to, co go spotkało, to jednak Matt jest na powrót jest pogodną i wesołą osobą, tak jak Dziesiąty tuż po regeneracji. To jest jak odrodzenie. Ale nowego człowieka. Wspomnienia nie są już całkowicie takie same. Oczywiście, nie staram się podważać tego, jak bywało poprzednimi razami... Jeżeli RTD tym razem po prostu zmienił szablon, to rzeczywiście śmiem twierdzić, iż zrobił to aby podnieść melodramatyczność.
Ale olewam to. Mi się podobało :)
Nie chodzi o stare serie - RTD postąpił niekonsekwentnie względem tego, co sam wymyślił wcześniej! Dziewiąty (Również jego pomysłu przecież!) bez jakichkolwiek problemów regenerował z uśmiechem. Jak wspomniałem, tuż po przemianie Dziesiąty powiedział "Rose, to ciągle ja". Ergo na początku nie uważał, że regeneracja to śmierć. A na końcu?
Co do wspomnień, Jedenasty tez czasem wspomina dawnych towarzyszy, ale robi to niechętnie, gdyż uważa, że im spieprzył życia (Odcinek "Let's kill Hitler", z serii szóstej, kiedy to mówi coś takiego widząc hologramy Rose, Marthy, i Donny) Później jeszcze też zdarza mu się napomknąć o Jacku Harknessie, czy znowu o Rose. (Mówiąc np. że zamiast iść nad jezioro Utah, (Nie spoileruję, dlaczego) na którego odwiedzenie nie ma ochoty, pójdzie na wieczór kawalerski tego pierwszego, lub odwiedzi tą drugą w jej dzieciństwie, i pomoże jej w lekcjach)
No zgadzam się z Tobą. Trochę niekonsekwentnie. Ale jednak każdy Doctor to nowa osobowość. Dziesiąty po prostu lubił być sobą... No nie wiem. Mimo wszystko trawię tę wersję. Aczkolwiek dzięki, że zwróciłeś moją uwagę na niekonsekwencję.
A (wciąż zbytnio nie spoilerując, if you may :D) mógłbyś powiedzieć mi, jaki jest Jedenasty? Bo kilka postów wyżej widziałam, że bardzo go chwalisz.
To trudne pytanie :) Gdy niewiele się dzieje, jest trochę jak mały chłopiec - pełen takiego dziecięcego zapału, i radości życia. (A także trochę ciężkiej nadpobudliwości) Gdy ktoś (świadomie) zagraża jego bliskim, staje się groźny, i gotowy w najlżejszym przypadku skompromitować wrogów, a w najcięższym - nawet zostawić na śmierć, bądź zabić. (Raz nawet wysadził bazę pewnych swoich wrogów, niezwiązanych z aktualną wtedy sytuacją, tylko na pokaz) I, wreszcie, gdy przydarza się mu coś tragicznego, bądź bardzo smutnego, ukazuje się jako ktoś bardzo, bardzo stary, i zmęczony. (Tu się ujawnia świetność Smitha jako aktora - te sceny gra po prosty genialnie) Z opuszczoną głową, i półprzymkniętymi oczami milczy, albo powoli coś mówi, wplatając w monolog "Głupi ja. Głupi, stary Doktor"
No to go polubię. Aktor który umie ukazywać smutek i rozpacz jest dobrym aktorem, ale kiedy umie robić to w inny sposób niż jego poprzednicy... To znaczy, że jest bardzo dobry. Dzięki ;)
Nie ma za co. Tutaj taka scena z końcówki serii piątej: http://www.youtube.com/watch?v=3BUumw7f8EQ Wyrwana z kontekstu nie powinna Ci zepsuć przyjemności nawet, jeśli obejrzysz ją wcześniej, niż resztę serii.
Dziękuję ;) Już widzę, że stare serie są dość specyficzne xD Ale okej. Przynajmniej ogląda się je i tak lepiej niż jakieś amerykańskie tasiemce... Dzięki ;)
Zobacz sobie sezony Moffata szczególnie piąty. Są po prostu genialne. I Matt jest dużo lepszy jak David chodź Davida uwielbiałem.
Nawet nie wiedziałem, że istnieją ludzie, którzy mają taką opinię o seriach Moffata :) Ja się oczywiście w stu procentach zgadzam.
To komplement ? Jeśli tak to dzięki. Ogólnie mówiąc wole sezony Moffata no i Matt jako Doctor bardziej mi pasuje.
Moje ulubione sezony to chyba 2, 5 i możliwe, że 7 też znajdzie się wsród nich :P 2 sezon nie był może zbyt wybitny, ale uwielbiam duet Ten&Rose :) 5 sezon był taki.... nowy, miał świetne odcinki, a zmiana Doktora, której się bardzo obawiałam, bo Tennant był niesamowity, okazała się nie taka zła :D 7 sezon jak do tej pory bardzo mi się podoba - każdy odcinek wciągający i b. dobry jakościowo, tylko ten z Dzikim Zachodem trochę mniej mi przypadł do gustu, bo nie moje klimaty :) Zobaczymy, co przyniesie dalej, zapowiada się cudownie :)
3 i 4 sezon też na wysokim poziomie, jedynie 6 tak średnio, no i 1, ale to traktuję jako wprowadzenie i osobną kategorię :D
3 sezon powrót mistrza był genialny no i w tym najbardziej podobała mi się gra Davida : )
Okej, jak narazie widzialem tylko sezony 1-7, 12, 22-26, calosc nowej serii, wiec, z tego musze powiedziec ze 5 moich ulubionych sezonow to:
- Sezon 4 (Tenth Planet, Power of the Daleks, Highlanders, Evil of the Daleks najlepsze)
- Sezon 7 (Calosc swietna, uwielbiam Spearhead from Space i Dr. Who and the Silurians)
- Seria 5 (Eleventh Hour, Vincent and the Doctor, Pandorica opens)
- Seria 1 (Rose, Dalek, Doctor Dances, Bad Wolf, dodatkowo, pod wieloma wzgledami najlepszy sezon nowej serii)
- Seria 2 (The Girl in the Fireplace, School Reunion, Doomsday.)
U mnie byłaby taka kolejność:
2>1>5>4>8>3>6>7(choć pozycja 8 zależy jeszcze od finału, ale póki co uważam sezon za niezły:)).
Odcinki świąteczne rządzą.
Nawet te początkowe specjalne bez świątecznego klimatu.
Tennant jako doktor rządzi, jednak najbardziej mi przypadł do gustu sezon 6, akcja, efekty, zwariowane pomysły, klimat itp.