- scena miłosna państwa Underwood czyli "wciśnij przycisk"
- Frank przy grobie ojca, no go inaczej bym nie zrozumiała, że ma problemy z ojcem? Może jedno pomyślane zdanie zamiast siki na ławę?
- cała akcja z Claire jako ambasador, no nie chcę mi się wierzyć, że by do tego doszło... nikt racjonalnie myślący tego nie zrobiłby
- wolałam poprzednią fryzurę Dunbar
- Frank nawet nie udaje, że ma szczątkowe pojęcie o władzy, czuję jak się poci...
- kolejne kawa na ławę, czyli akcja z Jezusem... kontrowersyjne, ale czy jakoś inaczej nie dało się przekazać jakim człowiekiem jest Frank?
- kilka przebitek jak Frank gardzi Donaldem - może raz, a dobrze?
- nikt tam nie przewidział, jak się może zachować ten homoseksualista?
- kompletny brak charyzmy Franka, jak mówi, tym swoim strasznym, wyuczony "podniosłym" tonem...
- Frank przy Petrovie okazał się małym psim gówienkiem, a nie politykiem
- tak bardzo chcieli Freddiego, że będzie przycinał wiecznie krzaki?
- Doug, który jednak nie odciął się od swojej nowej wódy, jaką jest bycie usłużnym i wartościowym dla Franka? ciekawa postać, ale jego usługiwanie... Szczerze mówiąc bardziej by mnie obeszło, gdyby on porzucił Franka, nie Claire...
- I made you a president - kolejna kawa na ławę...
- niby wzięcie siłą Claire przez Franka - kolejna łopatologia...
ach, obejrzałam wersję brytyjską i już nie potrafię tak się zachwycać prostackim Frankiem...
"Frank przy grobie ojca, no go inaczej bym nie zrozumiała, że ma problemy z ojcem? Może jedno pomyślane zdanie zamiast siki na ławę?"
W którymś z ostatnich odcinków drugiego sezonu, Frank pisze list do prezydenta w którym wspomina czemu nienawidzi ojca. To że najszczał na grób swojego ojca, ja interpretuje jako: "twoje dokonania były niczym w porównaniu z moimi".