Po dwóch pierwszych odcinkach pisałam koleżance co to za dno, nie będę oglądać tego g... żeby nie psuć sobie wspomnień. Potem włączyłam z nudów odcinek 3... I popłynęło. Fakt, jest MEGA dużo poprawności politycznej, co może chwilami drażnić, MEGA dużo wręcz czasem niepotrzebnych nawiązań do obecnych czasów, ale poza tym... Bohaterki są takie jak były. Znów spędziłam wieczory z moimi przyjaciółkami, tęskniąc za Samanthą - tak jak bohaterki, ale coś się kończy, coś się zaczyna. Wątek Carrie łapie za serce, zatęskniłam za starymi dobrymi czasami SATC, ale jednocześnie całym sercem zanurzyłam się w nowych, a koniec mnie zmiażdżył. Podobała mi się konwencja z "and just like that..." z końcówki każdego odcinka, były to takie trafne fajne podsumowania. Wątek Samanthy bardzo ciekawie rozegrany, dający nadzieję. Szczerze, liczę na kolejne sezony! SATC to serial wszechczasów i szczerze, uważam, że tego nie spieprzyli, a rozegrali w miarę "po staremu" w zupełnie nowym świecie.