Serial do odcinka 8 jest w sumie o niczym... Jestem fanką serialu, podobały mi się barwne postacie, każda miała swój charakter ale żadna nie była głupia. No może z wyjątkiem Carrie, ona głupiutka bywała. Serial był o czymś - każdy odcinek to była narracja felietonu Carrie i każda poruszała jakąś kwestie randkowania i seksu. Tematami feilietonów były perypetie Carrie i jej przyjaciółek i każdy niósł ze sobą jakiś morał, jakieś przesłanie. Teraz mamy 3 dojrzałe kobiety, które wydają się być zagubione w świecie. Brak Sama ty widoczny jest i brakuje jej w serialu. Charlotte nie robi nic poza byciem matka, która stara się zapewnić rodzince najwyższy status społeczny. Jest zagubiona w kontaktach z córkami, a chemii pomiędzy nią, a Harrym nie ma. Może to dlatego, że są po ślubie wiele lat ale jacyś tacy bezpłciowi są w kontaktach ze sobą. Przecież to była mądra dziewczyna, znająca się na sztuce, obyta, tradycjonalistka, a teraz zostały z niej jedynie przesłodzone stylizacje i wieczne zakłopotanie. Miranda to bez komentarza, wielką miłość Steve, która kończy się po kilku latach bo Miranda czuje pociąg do kobiety. Kompletnie nie ma dawnego zacięcia, ostrego charakteru i własnego zdania, jest jak taka mimoza.... Płynie i daje się ponieść wszystkiemu i wszystkim. Jej relacja z synem nie jest przedstawiona w ogóle, zero kontaktów, zero wychowywania czy wymagania czegokolwiek. Scena kiedy synalek uprawia głośny seks za ścianą, a ona martwi się, że nie uprawia seksu w ogóle jest żenująca. Do tego ten wątek alkoholizmu, który nie wnosi nic. Kończy się tak szybko jak się zaczął. Myślałam, że jakoś rozwiną tą kwestię, ujmą to terapeutycznie, pokażą jakąś przemianę Mirandy, a tu nic. Historia jej zakochania w kobiecie pozbawiona emocji, w sumie nie wiadomo o co jej chodzi. O poprawności politycznej nie wspomnę bo tego jest dużo za dużo, a Miranda, która miota się bo używa formy on ona zamiast ono lub kiedy tłumaczy się czarnoskórej wykładowczyni ze swojego komentarza jest żałosna. Dawna Miranda walnęłaby ręką w stół, powiedziałaby, że jest pewna siebie, uważa tak i tak i towarzystwo musiałoby się do niej dostosować, a teraz w tej babcinej fryzurce chowa się i ucieka. Carrie to w sumie nie wiadomo o co chodzi. Mąż umarł, większego wrażenia to na niej nie zrobiło. Występowała w podcastach, głupich i w ogóle o niczym, rozmawiając o seksie zarówno po jak i przed śmiercią męża. Liczyłam na przemianę bohaterki, która z głupiutkiej staje się dojrzała kobieta, która traci miłość życia. Mogłaby dalej pisać felietony o życiu w małżeństwie, o braku dzieci lub mogłaby doradzać młodym czytelniczkom, a tak w sumie nie wiadomo czym się zajmuje. Dziwne wątki operacji, nie wiadomo po co. To jak wnerwiala mnie po tej operacji, że musi wstać siku i wielkie pretensje do Mirandy bo ona jej nie pomogła. Dostała pomoc bezinteresowna za darmo i strzela fochy... Carrie w sumie w tym serialu nie robi nic. Ogólnie serial można obejrzeć ale nie ma co nastawiać się na jakiś przekaz albo sens fabuły. Fajnie popatrzeć na stylizację, ogląda się to dość dobrze ale wątki głębokie i wciągające nie są. Można popatrzec ,,jednym okiem'' przy okazji sprzątania albo czegokolwiek innego. Szału nie ma ale ze względu na stary dobry SATC obejrzeć można.