kolejny serial ktorego nie da sie ogladac.nawet barney przestal byc zabawny .nuda i drewniane aktorstwo(zwlaszcza robin).gdyby zaczeli serial z takiego poziomu nie dotrwalbym do drugiego odcinka.koncze przed koncem podobnie jak house i kilka innych
Poziom serialu niestety spadł diametralnie w okolicach ostatnich odcinków 6 sezonu, 7 to już w ogóle porażka na całej linii. Za 8 nie wiem czy jest sens się zabierać, żeby nie popsuć sobie zdania o tym serialu całkowicie...
Kiedyś oglądałem z przyjemnością, potem z przyzwyczajenia, a teraz nawet do tego nie mogę siebie zmusić. Może oparcie tego wszystkiego na ciągłym poszukiwaniu matki nie było dobrym pomysłem?
Cały humor tego serialu opierał się na Barney'u jako singlu i jego diabelskich pomysłach. Reszta aktorów w tym rozumieniu była postaciami drugoplanowymi. W momencie jak spróbowali pokazać przemianę Barneya musieli zrezygnować z tej formuły i tu się zaczęły schody. Przez pewien czas jeszcze to się dobrze sprzedawało, ale nie mogło to wypalić na dłuższą metę. Przykładowo pierwszy powrót Barneya po rozstaniu z Robin i cała akcja z playbookiem była przezabawna, ale już drugi powrót Barneya po rozstaniu z Quinn i ten cały "Bangfest" czy jakoś tak to był mega niewypał. Twórcy popełnili błąd za szybko zmieniając Barneya lub za długo przeciągając poznanie matki.
Zgadzam się z gawlacki, Barney był najzabawniejszą postacią tego serialu, dopóki był singlem i wszystko było legendarne, teraz jest po prostu nudne.Ponieważ mamy 3 historie o miłości, które zmieniają ten serial w jakiś kiepski romantyk.Zbyt długo twórcy przeciągają serię, ale czego się nie robi dla pieniędzy?- Na pewno nie zanudza widza, co 7 i 8 sezon nam teraz prezentuje.
A szkoda, bo Barney był kimś dla tego serialu, kim byli bohaterowie sitcomu "Przyjaciele"
Tyle, że w Friendsach wszystkie postacie były zabawne a w HIMYM nie mamy już żadnej. Szkoda
no proszę, dotrwałem już prawie do konca 8mej serii ale zgadzam się z wami w 100%, od sezonu 7mego jest poprostu dno, cały humor i zabawa jaka płynela z tego serialu została zastąpiona miłosnymi dylematami.... barneja, no prosze kogo jak kogo alebernej, osoba która najbardziej bawiła swoimi przygodami seksualnymi przez ostatnie 2 serie stał się pantoflarzem, a teraz zapowiada się seria 9ąta czyli pewnie jeszce zerwanie zaręczyn i kolejne przeciąganie...
proszę was, nie wiem czemu wszyscy spłycają ten serial do osoby Barney'a, inne postacie tez są bardzo charakterystyczne, ja np. uwielbiam poczucie humoru Marshalla i z przyjemnością oglądam każdy odcinek mojego ulubionego serialu, bo mam świadomość, że niedługo się skończy. Ten serial to nie tylko Barney!
zgadzam się z Tobą. Barney jest bardzo zabawną i ciekawą postacią ale bez przesady- pozostała czwórka bohaterów też daje radę :)
Co do poziomu to nie jest źle ale było lepiej. Na pewno nie można tego określać jako dno. Humor, wbrew temu co niektórzy piszą, nadal jest obecny ale w nieco mniejszych dawkach.
Z drugiej strony trochę boję się 9 sezonu- mam nadzieję, że tendencja spadkowa nie zostanie zachowana. Dla mnie mogliby zrobić ostatni odcinek sezonu w dwóch częściach po 20 minut (czasem tak bywało): pokazać ślub, przyszłą żonę Teda w jednej części, a w drugiej może jakiś zarys dalszych losów każdego z bohaterów.
W praktyce jednak łatwo się mówi/pisze, a wymyślenie zgrabnego zakończenia to nie lada sztuka
Podpisuję się pod tym. Dla mnie każdy odcinek to sposób na przyjemne spędzenie 20 minut. Było tak w 6 sezonie, jest i teraz. I nie - nie oglądam z przyzwyczajenia. Uwielbiam ten serial i cały czas czerpię przyjemność z oglądania ;)
Barney został wykreowany na bohatera, który dostarcza najwięcej humoru. Dlatego kiedy stał się bardziej poważny mamy wysyp opinii takich, a nie innych. Jednak jak zauważył marphin, ten serial to nie tylko Barney... Wspomniany Marshall również robi kapitalną robotę i uwielbiam jego niektóre zachowania.
Tak jak wyżej... oglądam już tylko z przyzwyczajenia niż z czystej przyjemności... raczej dam sobie już spokój, bo obecnie przerzuciłem się na "CASTLE"
a znajdź serial który od pierwszego do ostatniego odcinka jest tak samo dobry i śmieszny... Różowe lata 70 - ostatni sezon to porażka, brak dwóch głównych bohaterów (wrócili do ostatniego odcinka, Kelso grał bodajże w 2 czy 3 pierwszych), chcieli zapełnić miejsce nowym który był tak drewniany, zero humoru... Scrubs - do tego serialu nie mam większych zastrzeżeń, było parę odcinków które odbiegały od tych najlepszych ale nie da się zrobić idealnego serialu, za to nie wiem po co zrobili 9 sezon, stacja emitująca serial się zmieniła i postanowili zrobić 9 sezon bez głównych bohaterów (?!) obejrzałem raptem 2/13 czy iluś tam odcinków tego badziewnego sezonu... House - ostatni sezon jako taki, trzymał w napięciu, ostatni odcinek dla mnie bomba ale też już kończyły im się pomysły, to co odwalił House w finale 7 sezonu śmiem nazwać najgorszym finałem w historii seriali, nawet sam Hugh Laurie powiedział że byli już zmęczeni grą, że nie było pomysłów, że obskoczyli wszystkie choroby, przypadki jakie tylko znajdują się w ludzkim ciele (te ciekawsze)... tak samo musiało stać się z HIMYM. Fakt, nie jest to już to co na początku ale to co niektórzy piszą jest 100 razy bardziej żenujące niż ostatnie odcinki HIMYM... Barney nie może być wiecznym singlem, w końcu musiał dorosnąć do poważnego związku i znaleźć sobie kogoś, ja już od 5 sezonu wiedziałem że on będzie z Robin to było pewne, Robin jest irytująca zwłaszcza w tych swoich dziecinnych krzykach, Lilly zachowuje się jak napalona 18latka, ciągłe komentarze z podtekstami, Marshall zachowuje się czasem jak debil a Ted to już w ogóle od paru sezonów zrobił się taką ci*ką ale myślę że to przez to że jest takim romantykiem i szuka już tyle czasu tej jedynej, minęło już 8 lat od zaręczyn M&L kiedy postanowił sobie kogoś znaleźć i nie może a taki Barney który miał być wiecznym singlem, nigdy się nie ożenić, nagle zaręcza się z jego miłością życia, każdemu by odbiło... ja zżyłem się z bohaterami do tego stopnia że trudno jest tak po prostu przestać to oglądać, nadal jest wiele nierozwiązanych kwestii i myślę że w 9 sezonie się postarają i zrobią coś na prawdę dobrego... o w du... ale się rozpisałem :D
Wydaje mi się, że takim serialem byli Przyjaciele. Nigdy nie zauważyłam tendencji spadkowej tak jak teraz w HIMYM, chociaż przyznam się, że oglądałam to parę lat temu i nie jestem tego stu procentowo pewna.
W każdym razie muszę przyznać Ci rację na temat Barneya i reszty. Przez 8 lat swojego życia musieli się zmienić, nie mogli być przecież cały czas tacy sami i to dobrze, że postacie ewoluują. Żałuję tylko, że w taki sposób. Mimo, że uwielbiam ten serial i oglądam go od tylu lat, coraz ciężej znoszę te ciągłe, usilne przedłużanie serialu. Tak naprawdę nie wiem czy wytrzymam jakby Barney i Robin mieli się rozejść i znowu miałaby się zacząć jakaś zabawa w kotka i myszkę przez pół sezonu. Trzeba wiedzieć kiedy skończyć i wydaje mi się, że już dawno nadszedł ten moment bo zrobiło się dosyć żałośnie. Trzymam się jednak nadziei, że pod koniec tego sezonu Ted pozna przyszłą żonę, a twórcy już od samego początku wiedzieli jak ma wyglądać koniec serii i wreszcie w 9 sezonie powróci wysoki poziom.
Zgadzam się w pełni, Przyjaciele trzymają równy poziom przez 10 sezonów. Niestety HIMYM już mnie, od 6 sezonu oglądam z przyzwyczajenia i sentymentu. Można się oderwać na 20 minut.
Ja przyznam, że parę miesięcy temu robiłem sobie powtórkę z Przyjaciółmi i uważam, że jednak pierwsze sezony, podobnie jak w przypadku wielu innych seriali, są najlepsze. Te w których Joey i Chandler mieszkali ze sobą, a Rachel i Monica ze sobą. Ale zgadzam się, że w miarę upływu lat postacie po prostu muszą ewoluować, dojrzewać i się zmieniać - inaczej wyglądałoby to nienaturalnie. Tyle, że jedni twórcy potrafią ten zabieg przeprowadzić zgrabnie i z intuicją, a inni szukają nie wiadomo jak wymyślnych rozwiązań - jedynym serialem, którego wszystkie sezony podobały mi się w równym stopniu był Scrubs. Tam bohaterowie zmieniali się, brali ślub, doczekali się dzieci, ale atmosfera, styl żartów i ogólny charakter każdej postaci pozostawały takie jak wcześniej. A i tam przecież nie brakowało romansów i fabuły skupiającej się czasami wyłącznie na związkowych problemach bohaterów.
Dlatego uważam, że gdyby Barney miał na zawsze pozostać singlem - to ok, byłoby śmiesznie, ale trochę nienaturalnie. W pewnym momencie każdy (a przynajmniej większość) dąży do tego, żeby się ustatkować. Inne postacie też przecież wprowadzały humor i pomysł na nie byl ciekawy. Poza tym trzeba pamietać, że ok, to jest serial komediowy i ma za zadanie bawić, ale jego głównym nurtem i tematem pozostają jednak romantyczne poszukiwania drugiej połówki - więc chcąc nie chcąc, twórcy po prostu muszą skupiać się na miłości i związkach i moim zdaniem w tej kwestii nie ma nic dziwnego. Pod tym kątem takie rozwiązanie zupełnie nie natomiast pasuje w TBBT, który miał być serialem o nerdach, a już w 6. sezonie stał się opowieścią o trzech (chwilami irytujących) parach i jednym samotnym Hindusie z yorkiem - i tutaj IMO można się denerwować, bo w pewnym momencie zaczęto tak mocno odchodzić od klimatu komiksów, filmów sci-fi, fantasy, gier i przede wszystkim nauki, że to co kiedyś było motorem napędowym każdego odcinka, teraz jet tylko sporadycznym elementem, pojawiającym się raz na jakiś czas, wypełniając czas antenowy pomiędzy miłosnymi rozterkami bohaterów. Więc zgodzę się, że w takich przypadkach te miłosne historie nie wychodzą na dobre - ale w HIMYM bym się tego nie czepiał, takie jest przecież założenie serialu.
Oglądając sezony od 1-5 sporo się śmiałam (chyba nie oglądałam 6 sezonu, a może to był 7? Nieważne). A teraz? Praktycznie nic mnie nie bawi. Najwyraźniej włączam ten serial z przyzwyczajenia. A może po prostu nie rozumiem już tego humoru.
Co do "Przyjaciół" to bohaterowie byli genialni. Z przyjemnością dotrwałam do końca i chciałam więcej, a HIMYM już nudzi.
Niech Ted w końcu znajdzie tą swoją żonę!
Niestety How I Met Your Mother powinien skończyć się już dwa sezony temu - z godnością.
Teraz to już agonia, nie da się tego oglądać.
Szkoda, że stacja, aż tak bardzo chce zarobić i nie ma żadnego szacunku dla fanów, że ciągnie serial na siłę.
Przyjaciele byli chyba jedynym serialem komediowym, którego poziom nie spadł dramatycznie w ostatnich sezonach.
Oczywiście początkowe odcinki były najlepsze, ale też końcowe były wystarczająco dobre, żeby nie zepsuć całej serii.
Mile też zaskakuje mnie The Big Bang Theory, które po serii słabszych odcinków, znowu wróciło do formy.