Nie chcę, rzecz jasna, żeby ktoś pomyślał sobie, że ściągam od niego temat, ale przeczytałam coś takiego i stwierdziłam, że to bardzo fajny pomysł. Postanowiłam więc sama zamieścić tu moje opowiadanie i sprawdzić, czy wam się spodoba. A jak się nie spodoba, to spoko. :) Piszcie, co myślicie.
Doktor Brennan stała przy oknie w swoim biurze i niewidzącym wzrokiem patrzyła na samochody stojące nieruchomo w popołudniowym korku. Jednak myślami była daleko stąd.
Temperance wciąż nie mogła się pogodzić z tym, że Zack, jeden z jej najlepszych przyjaciół, mógł kogoś zabić. To było niemożliwe... nierealne. Czuła, że to jakiś senny koszmar.
Zack był dla niej niemalże jak syn. Tak długo pracowali razem! Czuła się zdradzona. Wiedziała, że teraz będzie musiała zatrudnić kogoś na jego miejsce, ale była pewna, że nikt nigdy go nie zastąpi.
Brennan była tak zamyślona, że nie słyszała, że ktoś wszedł do pokoju.
- Bones? - Temperance aż podskoczyła na dźwięk głosu agenta Booth'a.
- T-tak? - wyjąkała.
- Czy wszystko w porządku? - spytał niepewnie Booth.
- Tak, oczywiście. Masz jakąś sprawę?
- Właściwie tak... ale jeśli nie jesteś jeszcze gotowa wrócić do pracy, to nie musisz...
- Nic mi nie jest - powiedziała stanowczo Brennan. Odwróciła się do niego przodem, chwyciła płaszcz i zapytała: - Jedziemy?
Booth się zawahał.
- Słuchaj, po tym, co ostatnio się stało... To normalne, że czujesz się...
- Już ci mówiłam. Wszystko w porządku - przerwała mu stanowczo Bones, minęła go i wyszła z biura. Po głębszym namyśle agent Booth stwierdził, że i tak nie przekona jej do zwierzeń, więc westchnął i ruszył za nią.
W drodze Bones odezwała się tylko raz: zapytała, czy mógłby ściszyć radio. Booth naprawdę martwił się o partnerkę. Wiedział, że nie najlepiej znosiła straty bliskich osób, a do Zacka była bardzo przywiązana. Nadal nie był też dumny ze swojego pogrzebu na niby. Domyślał się, że Bones musiała czuć się wtedy pominięta i nieważna.
Brennan zastanawiała się, kiedy wyznaczą Zackowi proces w sądzie. Była przekonana, że wszystkie jej zmartwienia są czysto fachowe i zwyczajne... a przynajmniej tak starała się sobie wmówić. Podświadomie jednak czuła się bez Zacka tak, jakby ktoś zabrał z jej życia coś ważnego i niezbędnego. "Jest prawie tak samo źle jak wtedy, kiedy myslałam, że Booth nie żyje" - pomyślała, ale szybko odegnała takie myśli. Miała zamiar działać pod płaszczykiem pracy i do granic możliwości wykorzystywać wymówkę: "Mam robotę".
W końcu dojechali na miejsce. Kiedy Brennan wysiadła z auta, ugrzęzła po kostki w błocie, ale nie zwracała na to uwagi. Ktoś coś do niej mówił, ale ona tego nie słyszała. Z tego transu przebudziła się dopiero wtedy, kiedy Booth szturchnął ją w ramię.
- Słyszałaś? - zapytał.
- C-co? - odpowiedziała pytaniem Bones.
Booth westchnął głośno i odciągnął ją na bok.
- Bones, musisz iść do domu - rzekł niespodziewanie.
- Już ci mówiłam: nic mi nie... - zaczęła, ale on jej przerwał:
- Przestań mówić, że nic ci nie jest! Przecież widzę, co się dzieje! Straciłaś przyjaciela, więc masz pełne prawo być nieszczęśliwa. Dobrze wiesz, że przede mną uczuć nie ukryjesz, więc masz spakować manatki i jechać do domu, a jeśli wrócisz do pracy szybciej niż za tydzień, to osobiście zajmę się tym, żeby cię zawieszono, jasne? - wykrzyknął. Wyglądał, jakby naprawdę się zdenerwował. Wszyscy - głównie policjanci - umilkli. Ale Bones po prostu stała i gapiła się na Booth'a z lekko rozdziawionymi ustami. Nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć.
Nagle z całej siły się do niego przytuliła, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Booth spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. Myślał, że zaraz dojdzie między nimi do kolejnej sprzeczki, ale w takiej sytuacji zrobił tylko zdziwioną minę i też ją objął.
- Dziękuję, Booth. Dziękuję - powiedziała Brennan trzęsącym się głosem.
Późnym wieczorem zadzwonił dzwonek do mieszkania Bones. Pani antropolog otworzył drzwi.
- Przyniosłem chińszczyznę - Booth pokazał kilka opakowań chińskiego jedzenia na wynos z restauracji za rogiem. Brennan się uśmiechnęła i usunęła na bok, aby mógł wejść.
Dziękuję! Fajnie, że się podobało chociaż Tobie:)
Następne będzie, jak to dostanie co najmniej 20 komentarzy. No i muszę wynaleźć jakiś fajny temat... ;)
Słuchaj może jestem inna ale szantarz w stylu "napiszę jak będzie 20 komentarzy" podchidzi mi pod coś bardzo nie łądnego. jak chcesz to pisz a jak nie to nei a nie wymagaj czegoś na kimś szantarzem.
CO??? Co to miało być???? Chodziło mi po prostu o to, że jak będzie 20 komentarzy, to będzie znak, że ludziom się podoba i to by znaczyło, że warto dalej pisać, skoro inni to lubią. Nie chcę nic na nikim wymuszać. Tak się składa, że nieczęsto robię coś takiego, jak publikowanie w necie własnych wypracowań, więc to jest dla mnie ważne, a po co mam je publikować, jeśli innym się nie podobają? Chciałam po prostu wiedzieć, czy warto się angażować. A tamto to nie był szantaż, tylko udzielenie informacji. Zresztą, zależy mi na jak największej liczbie oceń moich starań, więc WYMUSZANIE czegoś takiego na jednej osobie byłoby bez sensu.
Nie powinnaś się denerwować, bo izalys ma dużo racji. Poza tym, spójrz na to z tej strony: mogłabyś dostać te 20 komentarzy, ale co, jeśli wszystkie byłyby negatywne? Nie wywiązałabyś się wówczas z obietnicy napisania kolejnej części?
Jest jeszcze inna opcja: na tym forum wystarczy jedno słowo, żeby sypnęła się lawina dyskusji. Możesz mieć nawet 30 komentarzy, ale od dwóch, trzech osób, które dyskutują między sobą.
Gdybyś precyzowała swoją wypowiedź, np. "Napiszę kolejną część, jeśli znajdzie się 20 osób, którym się to spodoba." Ale ja uważam, że nawet dla jednego czytelnika, któremu podoba się nasza twórczość, warto pisać. Nawet, jeśli nikt nas nie komentuje, możemy pisać, bo przede wszystkim robimy to z własnej woli i z własnej inicjatywy, a więc i po części dla samych siebie.
A co do twojej historii: naprawdę ciekawie ją zaczęłaś, chociaż zszokowała mnie ta sentymentalna reakcja Bones ^^. Myślę, że Brennan, nawet po tak szokującej wiadomości, jaką był fakt, że Zach jest uczniem Gormogona (sama długo się nie mogłam otrząsnąć - już bardziej stawiałabym na Sweatsa). Ale nawet, gdy sądziła, iż Booth nie żyje, nie rozklejała się i nie jąkała, chociaż była rozkojarzona (a' propos: kocham moment, gdy na tym pogrzebie dała mu w twarz ^^).
Mimo wszystko bardzo ładnie i zgrabnie to napisałaś, więc liczę, że akcja się rozwinie i poczytam jeszcze trochę twojej twórczości :).
Dziękuję za opinię :)
Może rzeczywiście trochę przesadziłam z reakcją, ale chciałam po prostu wyjaśnić, o co mi chodziło z tymi 20-oma komentarzami.
Musicie wiedzieć, że nie chodzi mi o to, żeby mnie ktoś wychwalał. Jeśli macie jakieś sugestie, to się nie krępujcie i piszcie - chcę jak najbardziej poznać Wasze prawdziwe zdanie. Dzięki temu może następnym razem się poprawię.
Jednak wiadomo, że moja pisanina nigdy nie będzie mogła zastąpić prawdziwego odcinka "Kości", bo tego się po prostu NIE DA nijak zrobić. W końcu nie jestem jakimś super scenażystą (ani nawet nie super), a nawet, gdybym była, i tak nie dałabym rady, bo "Kości" są niepodrabialne i jedyne w swoim rodzaju.
PS Ja też kocham ten moment, kiedy ona daje mu w twarz!!!!!!! :)
PPS Nie wiem jak Wy, ale ja uważam, że mogli się trochę bardziej postarać, jeśli chodzi o ostatni odcinek tej serii "Kości". Szczerze mówiąc, nieco się zawiodłam...
PPPS Nadal poszukiwany fajny temat do następnego opowiadanka. Wszelkie sugestie mile widziane ;)
pisz dalsze czesci,
bo pierwsza sie zapowiada fajnie:)
napiszesz kilka to zobaczysz
i komentarzy bedzie wiecej:)
Kiedy Bones przyszła w piątek do pracy, całe labolatorium ozdobione było czerwonymi i różowymi serduszkami, a z sufitu zwieszały się kolorowe serpentyny. Temperance odgarnęła ze złością ozdóbki sprzed drzwi do swojego biura.
"Znowu to samo. Idiotyczne..." - pomyślała.
Brennan wyjęła z torby laptop, włączyła go i rozpoczęła kolejny rozdział nowej książki.
Około południa ktoś zapukał do drzwi jej biura.
- Proszę - powiedziała Bones.
- Cześć - przywitała się Angela. - Booth czeka na ciebie na parkingu.
- Już idę.
Temperance wyłączyła sprzęt i zaczęła się zbierać. Kiedy już miała wyjść, zauważyła, że Angela dziwnie się jej przygląda.
- Co? - spytała Brennan.
- Co dasz Booth'owi na Walentynki?
Bones poczuła jakiś dziwny ścisk w brzuchu. Och, jak nie znosiła tego głupawego święta! Zawsze spędzała je sama w swoim mieszkaniu. Tym razem jednak musiała iść na potańcówkę do Instytutu Jeffersona. Cam już od jakichś dwóch tygodni przypominała im, że obecność jest obowiązkowa.
- A w ogóle muszę mu coś dawać? Jesteśmy tylko przyjaciółmi - powiedziała Bones, chwyciła płaszcz, minęła Angelę i wyszła.
Angela westchnęła głośno, uśmichnęła się pod nosem i skierowała się w kierunku wyjścia.
Booth i Brennan dojechali na miejsce koło czternastej. Booth zachowywał się zupełnie naturalnie, ale Temperance cały czas czuła się dziwnie.
Seeley zaprowadził ją do jakiejś wielkiej rezydencji po środku lasu. Na widok ciała Bones prawie zapomniała o rozmowie z Angelą. Jak zwykle, przyklękła na jedno kolano i zaczęła patrzeć na ofiarę okiem eksperta.
- No, więc, Bones: wiesz, jaki dziś dzień? - zapytał w pewnej chwili Booth.
- Piątek. Mężczyzna, wiek: około pięćdziesięciu lat, ale... dlaczego on jest mokry?
- Pływał w akwarium przez dwa tygodnie - odparł Booth obojętnie i wskazał na duże akwarium stojące przy ścianie, po czym dodał: - Ale mnie chodziło o coś innego, bo, widzisz, to nie jest zwykły piątek.
- Naprawdę? Ciekawe. A co w nim takiego wyjątkowego? - zapytała i zwróciła się do jednego z policyjnych techników: - Będziemy musieli zabrać to akwarium.
Mężczyzna kiwnął głową i odszedł. Brennan wzięła swoje rzeczy i wyszła, nawet na Booth'a nie spojrzawszy.
- No, nie! Nie mów, że zapomniałaś! - powiedział agent, kiedy dogonił ją dopiero przy samochodzie.
- O czym? O tym głupawym święcie, które daje parom prawo do bezwstydnego okazywania uczuć publicznie, a samotnym uświadamia, że są żałośni we własnym mniemaniu? - zapytała Brennan.
- Bones, dlaczego tak bardzo nienawidzisz Walentynek? - spytał Booth, wkładając kluczyk do stacyjki.
- Tego nie powiedziałam.
- Jak to nie? - Booth ruszył leśną drogą.
- Powiedziałam tylko, że to święto jest głupawe i nikomu nie potrzebne. Nie mówiłam, że NIENAWIDZĘ Walentynek - odrzekła Brennan.
- Ale tak to brzmi. Uważasz, że okazywanie uczuć publicznie to coś złego?
- Zależy, w jak dużym stopniu.
- Ale ogólnie rzecz biorąc, to tak?
- Sądzę, że ludzie powinni okazywać sobie uczucia wtedy, kiedy są sam na sam z ukochaną osobą.
Przed sobą zobaczyli na drodze przewróconą ciężarówkę. Brennan pomyślała, że chyba powinni się zatrzymać, ale oni cały czas jechali z taką samą prędkością.
- Booth?
Temperance zauważyła, że jej partner ma jakąś dziwną minę.
- Booth, co się dzieje? Zatrzymaj się!
Byli kilkadziesiąt metrów od ciężarówki.
- Hamulce nam nie działają - wykrztusił Booth.
Brennan spojrzała na niego z przerażeniem. Nigdzie nie było drogi, w którą możnaby zjechać...
- Trzymaj się, Bones - powiedział Booth i skręcił raptownie na drzewo. Temperance zamknęła oczy i starała się nie myśleć. Nagle poczuła, jak zderzyli się z dębem. Coś uderzyło ją w głowę z nieprzyjemnym trzaskiem i oszołomiło.
Obudziła się z głową opartą o szybę. Pas wrzynał jej się w ramię. Zamrugała kilka razy, żeby odzyskać ostrość widzenia. Przednia szyba auta była zbita. Wdzierały się przez nią liście. Brennan z trudem odpięła pas i odetchnęła głęboko. Spojrzała na lewo. Booth nadal był nieprzytomny. Głowę miał opartą na kierownicy, a dźwięk klaksonu brzmiał nieprzerwanie.
- Booth - wydyszała Bones. Otworzyła drzwi, wysiadła z samochodu, obeszła go naokoło i dotarła do drzwi od strony kierowcy. Kiedy pociągnęła za uchwyt od drzwi, wyleciały one z zawiasów i z hukiem spadły na ziemię. Temperance odpięła pas swojego partnera i z trudem wyciągnęła go z auta. Odciągnęła go w bezpieczne miejsce i dokładnie obejrzała rany. Na jego białej koszuli widniały czerwone plamy krwi. Miał rozwalone czoło. Bones próbowała go reanimować. Bez skutku.
"Potrzebuję soli trzeźwiących" - pomyślała. Wstała, przez chwilę wahała się, czy powinna zostawiać go samego, a później chwiejnym krokiem podeszła do bagażnika, otworzyła go i wydobyła apteczkę. Wróciła do Booth'a, wyciągnęła z czerwonej skrzynki sole trzeźwiące i podetknęła je partnerowi pod nos. Agent zakaszlał i otworzył oczy, a Brennan odetchnęła z ulgą.
Godzinę później w lesie roiło się od pogotowia, policji i straży pożarnej. Seeley i Temperance zostali natychmiast opatrzeni, a policja zajęła się badaniem ich samochodu. Nagle podszedł do nich jeden z techników.
- Nie chcę państwa martwić - rzekł - ale ktoś starał się państwo zabić, psując hamulce.
Booth i Bones spojrzeli po sobie z uniesionymi brwiami.
- Mają państwo jakichś wrogów? - zapytał policjant.
- Długo by opowiadać - odrzekli jednocześnie Temperance i Seeley.
Jutro wyjeżdżam na wycieczkę na trzy dni do lasu, więc będę miała czas, żeby obmysleć dalszy ciąg :) ale niestety nie będę tam miała netu, więc nic się nie pojawi szybciej niż w czwartek :(
Trudno
Całkiem interesujące :) Ach, ta zgodność Bones i Botha... Ale może mogłabyś dodać kolejną część? Lubię czytać takie opowiadania i z przyjemnością dowiedziałabym się o dalszych losach naszych super partnerów :P
Och, z chęcią napisałabym coś jeszcze, serio :) Ale, niestety, jakoś tak mnie wena opuściła... :(
Wena wciąż nie wraca... :( Wygląda na to, że to forum umrze śmiercią naturalną... :( :( :(
Spoko piszesz :)
Haha, a co do ,,ściągania", to ja mam prawie identyczną nazwę tematu, tylko że ja mam ,,;P", zamiast ,,;)" :D :P