z okazji walętynek. ja też za nimi nie przepadam, ale Walenty dzwonił i
płakał, że nikt nie chce obchodzić jego imienin przez tych gupich
amerykaninówi i te ich różowe pierdoły. ja walętynkuję po swojemu.
płodząc.;)
zapraszam
male co nieco zeszłoroczne. wydanie drugie poprawione. nieco. ;)
To był ten najgorszy dzień w roku. Ten wyliczony przez naukowców, nie
pamiętam daty, ale to był ten, w którym z mężczyzną nie chce
współpracować nawet jego krawat, mikroskop buntuje się przeciwko
naukowcowi i za diabła nie chce uzyskać stuprocentowej ostrości, a
badane próbki ciągle się wiercą...
Nic dziwnego, że tego dnia skończyło się coś, co tak ciekawie się
zapowiadało...
dzień przed najgorszym dniem w roku
Agent specjalny FBI Seeley Booth przystąpił tego dnia do współpracy z
doktor Temperance Brennan.
Szefostwo FBI się zgodziło, uznało, że ten świetny agent potrzebuje
odmiany.
Ostatnia sprawa, w której brał udział, skończyła się niestety klęską.
Booth i jego partner nie zawinili. Nikt nie wiedział o umoczonym
agencie, który był współpracownikiem mafii. W ostatniej chwili jednostka
specjalna odbiła mężczyzn, ale dla jednego z nich było za późno. Booth
widział śmierć swojego partnera, którego na jego oczach wcześniej
bestialsko torturowano.
Po długim urlopie Seeley skontaktował się doktor Brennan. Miał złe
przeczucia w związku z jej dziwnym imieniem. Okazały się uzasadnione.
Arogancka, odpychająca, do bólu rzeczowa i oschła – tyle pamiętał po
pierwszym spotkaniu. Pewnie by się zniechęcił, gdyby nie był wytrawnym
agentem FBI, który przesłuchiwał już tak wielu ludzi, że czytał w nich
jak w otwartej księdze. Nie od razu to zauważył, bo uderzył go najpierw
jej ostry ton głosu i surowość wypowiedzi. Dopiero chwilę później
zwrócił uwagę na jej jasne oczy. Patrzyły w niego odważnie, z
zaciekawieniem i jakoś tak...zachłannie. Ze zdumieniem stwierdził, że
jej się podoba – źrenice nie kłamią. Jednakże jej sposób bycia przeczył
temu, co agent dostrzegł w zwierciadłach duszy młodej pani naukowiec. Do
końca rozmowy była niezbyt uprzejma, odnosiła się do niego z wyższością,
kompletnie nie reagowała na żarty i w ogóle szybko zakończyła spotkanie.
Właściwie to jemu też się spodobała. Na swój sposób, oczywiście.
Ponadprzeciętnie przystojnemu agentowi podobało się to, że nie była jak
inne kobiety, które na jego widok od razu zaczynały podchody, umizgi,
przewracanie oczkami i żarty na temat zabaw fajnymi latarkami chłopaków
z FBI. Była inna niż inne. Taka prawdziwa doktor od kości – „Bones”.
Następnego dnia, tego najgorszego w roku, nie było już tak fajnie.
Rano agent przyszedł do Jeffersonian z bólem głowy, w zbuntowanym
krawacie, ze świadomością, że jego ukochany VAN w każdej chwili może
rozkraczyć się na drodze.
Doktor Brennan była w swoim stałym humorze, czyli pozbawiona go
doszczętnie i na amen.
Jej dziwny asystent rozmawiał z nią w jakimś wymarłym języku, dlatego
zirytowanemu tym wszystkim agentowi wyrwało się parę jęknięć oraz
nieprzychylnych komentarzy i złośliwości na temat pozaziemskich
zdolności ludzi określanych mianem naukowców. Booth miał szczęście, że
najpierw poinformowała go o swoich ustaleniach dotyczących wszystkiego,
co dało się wyczytać ze szczątków i ich okolic, bo po jego kolejnej
krytycznej uwadze okraszonej dodatkowo odrobiną kretyńskich żartów z jej
prób wymuszenia na nim udziału w śledztwie i przesłuchaniach
podejrzanych, Brennan wybuchła taką złością, że jeszcze jej w takim
stanie w Jeffersonian nie widziano. Na próżno agent jak dźgnięty ostrogą
rumak zaczął ją przepraszać i rozbrajać swoim boskim uśmiechem, kobieta
na przemian krzyczała i wymachiwała rękami lub syczała przez zaciśnięte
zęby słowa znieważające wszystkich niezbyt inteligentnych mężczyzn,
szczególnie agentów instytucji rządowych, których ostatecznie określiła
mianem „puste czerepy”. W końcu zeszła z platformy i jak żadna mordu
harpia, udała się do siebie, tupiąc i machając pięściami.
Gdyby mogła, udusiłaby tego chama i ignoranta własnymi rękami.
Siedziała za biurkiem i gapiła się w czarny ekran komputera.
Spostrzegła, że staje w drzwiach. Spojrzała na mężczyznę, który z
naprawdę cudownym uśmiechem na twarzy uważnie się jej przyglądał.
- Wyjdź – warknęła.
Poszedł.
Po południu przyszedł jeszcze raz, aby się pojednać, ale doktor Brennan
nie było. Od doktora Goodmana, jej szefa, dowiedział się, że właśnie
wzięła urlop i wylatuje zaraz do Gwatemali na dwa miesiące.
Na lotnisko przybył, gdy już siedziała na pokładzie samolotu. Komórkę
miała wyłączoną. Kombinował, jak tu zatrzymać samolot wykorzystując
wszelkie możliwe procedury, ale gdyby to zrobił, podpadłby dzisiaj
znowu, tym razem FBI.
Przeklinając ten cholerny dzień i swój cholernie niewyparzony jęzor oraz
cholernie porywczy charakter swej niedoszłej partnerki, udał się do
ulubionej knajpy na drinka, przysięgając sobie w duchu, że po jej
powrocie za każdą cenę naprawi popsute stosunki z Brennan, bo to właśnie
jej zawdzięczał dzisiejszy sukces w rozwiązaniu cholernie trudnej
sprawy.
Siedząca w samolocie Temperance powtarzała sobie długo litanię
przewinień, za które nigdy więcej nie da się wciągnąć w żadną współpracę
z jakimkolwiek agentem. Na pierwszym miejscu listy była zasada: „Żaden
cholerny zezowaty goguś, choćby nawet agent FBI, nie będzie mnie nazywał
„Bones”, do cholery!”. Jeszcze długo zgrzytała zębami, gdy przypominał
jej się ten dzień, który nieprzypadkowo obiektywnie zdiagnozowano jako
najgorszy w roku.
I jeszcze dłużej przeklinała, w duchu, cholerny upał, cholerne problemy
z wodą, cholerne pobudki.
W ciągu dnia, gdy było jej przeraźliwie ciężko, zamykała na chwilę oczy,
żeby to zobaczyć. By przywołać obraz z powtarzającego się od kilku dni
snu: uśmiech mężczyzny stojącego w drzwiach jej gabinetu.
Ciekawe, czy...? Czy...? Pewnie nie....
Cholerne pobudki.
Zeszłoroczne walentynki Ty uczciłaś lotniskiem, a ja szafą. Od czasów szafy nie napisałam nic... chyba czas coś z tym zrobić...;)
gupi chrome. obcina.
tegoroczna walętynka dla LG
Legenda mówi, że dwoje ludzi złączonych w chwili śmierci na ziemi, zostaje także połączonych tam, po drugiej stronie.
Legenda mówi, że agent Booth uprzedził śmierć. Złapał doktor Brennan za rękę, spojrzał jej w oczy i szepnął:
- Ko...
Legenda mówi, że ciężarówka, która zmiażdżyła samochód agenta była czerwona. Jak miłość.
Legenda mówi też, że największym, problemem dla ratowników było to, aby rozerwać splecione dłonie ofiar. Nieprzytomnego mężczyznę zabrano do szpitala. W niewytłumaczalny sposób odzyskał nagle przytomność. Świadkowie tych zdarzeń mówią, że gdy zapytał o Brennan, a pielęgniarka bez słowa spuściła głowę, tak zaczął się modlić:
- Panie, wiesz, że nigdy o nic dla siebie nie prosiłem. Modliłem się za Parkera, Papsa, Bones, ale nigdy nic nie chciałem dla siebie. Teraz proszę o jedno... Zabierz mnie...
I Pan wysłuchał prostego agenta specjalnego i wziął go do siebie.
Legenda mówi, że gdy Booth wchodził do królestwa niebieskiego w oddali słyszał kłótnię.
Wtem jasna postać wyszła mu naprzeciw.
- Panie, dziękuję ci, ze zechciałeś wysłuchać mego błagania!
Agent chciał rzucić się do kolan gospodarzowi nieba, ale ten go uprzedził:
- Boże, agencie Booth, jak tyś z nią wytrzymał?! Nosz skaranie boskie z tą babą! Toż to zołza jakich mało!
Booth osłupiał.
- Panie, o kim mówisz?
- Doktor Brennan właśnie grozi świętemu Piotrowi...
- Bones...?
- Wcześniej obraziła świętego Michała, bo nie dał jej zbadać miecza ognistego.
- Bones...?
- Tak, Bones! A teraz na cały głos domaga się jakichś swoich praw i mówi, że nie może być przetrzymywana tutaj bez wyrażenia zgody...
- Bones jest tutaj? Ale jak?
- A musiałeś się za nią aż tyle modlić? Przecież mogła iść do poczekalni na wieczność!
- Ale ja prosiłem dla niej o miłość!
- No, masz agencie placek. To wyprosiłeś.
(Legenda mówi, że właściwie Pan bardzo lubił partnerkę Bootha, bo był wielkim wielbicielem książek Katy Reichs o Temperance Brennan i powieści Temperance Brennan o Katy Reichs. Przeczytał je wszystkie.)
Odgłosy kłótni przybrały na sile.
- Czemu ona się tak piekli? Ups. Złości?
- Mówi, że nie wierzy w niebo i że ono na pewno nie istnieje. Na pytanie, o to, gdzie się w takim razie znajduje w tej chwili, mówi, że musiałaby się zastanowić i zbadać to miejsce, żeby podać odpowiedź. Cholerni empiryści, wszystko muszą pomacać... A ja się pytam, kto potem aniołom pióra wypierze? I w czym? Te proszki normalnie tak uczulają... – Pan machnął ręką- Idź, Booth, pokaż się jej, bo Piotrek zaraz ogłuchnie od tych jej naukowych wrzasków. Jeszcze gotowa go pobić. Jak mi uszkodzi ochronę, to będę miał kłopot. Doktor Judym ma urlop...
Booth już zrobił krok, ale się zatrzymał.
- Panie, czemu ona tak bardzo chce stąd wyjść?
- Może już za kimś tęskni... – powiedział Bóg z brytyjskim akcentem, który wydał się Boothowi znajomy. Przez ułamek sekundy agent dojrzał też łagodny uśmiech pod strasznie krzywym nosem.
Potrząsnął głową, aby odegnać halucynacje wywołane zapewne niedotlenieniem mózgu z powodu mocno rozrzedzonego powietrza w niebie i jeszcze raz zapytał:
- Panie, czy możesz mi wyjawić, czemu tak naprawdę ona nie chce tu zostać?
- O, ty, chcesz wykorzystać boską wszechwiedzę do prywatnych celów, cwaniaczku?
Booth pokiwał niepewnie głową, Pan zajrzał w serce genialnej pani antropolog i westchnął:
- Bo kocha cię, jak diabli.
Wreszcie przeczytałam:D
Obydwa opka bardzo mi się podobały:) Drugie świetne,Bones grożąca św Piotrowi, no nie buhahahaah xd
czekam na kolejne:D
To wspaniała walentynka Piegżynatorze. Cieszę się, że o mnie pamiętasz. Taka mała rzecz, a cieszy. Obiecuję się zrewanżaować. Może nie dziś i nie jutro, ale w najbliższym czasie... Przed Twoimi urodzinkami na 100%. Dobrze, że założyłaś temat. Może zmobilizuję się, by czasem napisać coś dla rozrywki, a nie... jak zwykle;D
Przesyłam gorące uściski. Legenda mówi,że walentynka fabularna nie może pozostać bez odpowiedzi. Uznaję tradycje przekazywane przez pokolenia i myślę...
Twoja _LG_
Ach, Piegża....
ty to wiesz jaki prezent wszystkim zrobić, nawet tym, którzy nie znoszą takich świąt.... Dla Bonesa wszystko! :D