Może i obecnie rzadko sięgam po serie animowane, ale wciąż czasem mi się to zdarza. Spośród tych nie najnowszych tytułów odkopałam ostatnio „Krew Trójcy”. Podekscytowana kolejną opowieścią o wampirach zasiadłam przed ekranem i szczerze mówiąc, zostałam zaskoczona, choć nie w pełni pozytywnie.
Wiele lat po apokalipsie świat wpływów jest podzielony między dwie potęgi. Watykan stanowiący centrum polityczne lądów zamieszkałych przez zwykłych ludzi, a także zupełnie nowe Imperium, w którym spokojną przystań znajdują Methuselah – przez Terran (za sprawą dawnych legend) nierzadko określani jako wampiry… Jednak w tym niespokojnym świecie istnieją również ci, którzy za wszelką cenę próbują rozpętać pełnoskalową wojnę między obiema stronami. Tajemnicza organizacja Różokrzyżowców wciąż czai się gdzieś w cieniu, knując coraz to nowsze intrygi mające prowadzić do eskalacji konfliktu. Zadanie usiłuje utrudnić im tajny oddział AX z księdzem Ablem Nightroad na czele. Nietypowy mężczyzna nie należy jednak ani do Terran, ani do ludu Methuselah…
Spodziewałam się przygody krążącej intensywnie wokół walk pomiędzy obiema frakcjami, siekania wampirów i całej reszty sztampy typowej dla takich produkcji. Ku memu zaskoczeniu – serial przede wszystkim skupia się na zagraniach politycznych, podziałach wewnętrznych każdej ze stron oraz intrygach starających się zakłócić spokój. Trochę szkoda, bo nie jestem do końca fanem tego typu opowieści. W pewnych względach „Trinity Blood” przywodzi mi na myśl „Code Geass” z tą różnicą, że drugi ze wspomnianych tytułów zafascynował mnie bardziej, bo rozpoczynał się przed zyskaniem czysto magicznych umiejętności przez głównego bohatera. Tutaj Abel od początku ma dość potężną moc, a jej geneza nie zostaje niemal wcale wyjaśniona, za to jest bezsprzecznie OP. Niby pozostali bohaterowie lepiej wyrównują balans, ale nie na tyle, by się jakoś szczególnie do nich przywiązać. Dla wielu problemem może okazać się także przesadnia otwartość zakończenia (a kontynuacji najpewniej nigdy nie będzie z przyczyn niezawinionych).
W warstwie technicznej widać to, co najbardziej typowe dla anime wychodzących we wczesnych latach dwutysięcznych. Kreska w największym stopniu przywodzi mi na myśl „D. Gray-Mana” – jest równie ponura, zszarzała i w dużej mierze po prostu przygnębiająca. Ma to swój klimat, gdyby tylko fabuła dorównywała grafice, to byłoby to naprawdę dobre show. Animacja może nie wypada równie dynamicznie, co we współczesnych tytułach, lecz wciąż prezentuje się naprawdę nieźle nawet po tylu latach. Świetnym aspektem okazała się także muzyka. Motywy ze ścieżki dźwiękowej pojawiają się tu i ówdzie, udanie budując nastrój poszczególnych scen. W openingu usłyszeć można świetne „Dress” w wykonaniu Buck Tick, a za ending posłużył poruszający utwór „Broken Wings” śpiewany przez Tomoko Tane.
„Trinity Blood” niewątpliwie wyróżnia się spośród innych anime o wampirach. Jednak przynajmniej moim zdaniem nie należy do tych najlepszych, choć potencjał miało naprawdę spory. Wprawdzie będzie to mocno subiektywne, ale u mnie tytuł ten zdobył jedynie 6/10.