Wiele ludzi się czepia orientacji stryja (nie wujka), gdy tak naprawdę jest to temat zastępczy. Nie dość, ze nie wzbogaca to w żaden sposób postaci to tak naprawdę odciąga uwagę od faktu, że nie wiemy dlaczego dorosły zdrowy chłop siedzi na jakimś odludziu i nie pracuje. Oczywiście dzieje się tak dlatego, żeby mógł mieć rozpierdziel w głowie i mógł brać udział w wydarzeniach. Taki zabieg jednak warto by było uzasadnić a nie zrobić na odwal się dorzucają gdzieś tam jakis ślub. Zamiast sensu mamy nie istotną informację o drugiej połówce w Tokio.
Większym problemem jest położenie ról przez niektórych aktorów. "Matka" zachowuje sie bardziej jak ciotka, a odzyskana koleżanka ojca ma więcej ciepła i uwagi dla rodzeństwa bohaterów od niej. Jak mamy uwierzyć w ta historię jeżeli wszystko trzyma się kupy na słowo honoru.
Siostra. Wraca jej do głowy jej cząstka i nic się w jej zachowaniu nie zmienia. W S01 czuć było, że ów zabieg zmienił ją. Było to naturalne, miało swój ładunek emocjonalny i poprawiało odbiór filmu. W S02 odwrócono zabieg ale nie czuć na ekranie tej zmiany. Rzeczy dzieją się w tym sezonie zupełnie w oderwaniu od zdrowego rozsądku.
Starszy brat cały czas odczuwa cierpienie duszy nieodzownie połączone z przewracaniem oczami i kiedy przychodzi faktycznie mocny moment, to mamy serdecznie dość jego uzewnętrzniania się, nie czujemy tej sceny.
Nowy "Joffrey Baratheon" - chodzi, strzela miny, wszystkich denerwuje, wszystko mu się udaje, bo "to dopiero połowa sezonu" i nie może "dobra" strona jeszcze wygrać. Oglądając wiemy, że plan się nie może udać i pozbawia to seansu jakiejkolwiek emocji. Plot Armor z niezniszczalnium którego by się nie powstydziły ostatnie sezony Gry o Tron.
Netflix kładzie kolejny świetnie rokujący serial, a większość ludzi koncentruje się na jakiś głupich ideologicznych wojenkach. Tak, wielkie N napychało ordynarnie ile się dało, ale to nie przez nie serial słabuje. Słabuje, bo stracił klimat tajemnicy z dreszczykiem z pierwszego sezonu. Słabuje, bo postacie przestały być przekonujące a są tylko pionkami w grze jak w słabo napisanym opowiadaniu ucznia szkoły podstawowej.
Ustaliwszy to możemy sobie na podstawie serialu podyskutować o wciskaniu ideologii a nie oceniać na jej podstawie serialu.
Tyle, że Duncan Locke był osobą o orientacji homoseksualnej w oryginale. Netflix akurat nic w tym temacie sobie nie wymyślił i na siłę nie wcisnął.
Co do reszty się zgodzę. Sezon pierwszy i drugi klimatycznie, fabularnie, aktorsko dzieli niestety drastyczna przepaść.
Naprawdę szkoda olbrzymiego niewykorzystanego potencjału jaki filmowcy mieli na wyciągnięcie ręki w materiale źródłowym, który wykreował Joe Hill.
Lepiej po niego sięgnąć niż męczyć się z ewentualnym trzecim sezonem.