Cały sezon pierwszy to jakby dopiero przygotowanie do kolejnych wydarzeń. Na razie odnoszę wrażenie, że nikt nie zyskał na spotkaniu z "Mesjaszem". Wszyscy brną w koleinach swojego wyznania religijnego, radykalizują się i tracą - życie, wiarę, cierpliwość, złudzenia i poczucie sensu. Może ta, w sumie dość antypatyczna i arogancka postać przygotowuje ludzkość na nadejście kompletnie nowej Pan-Religii? Chyba twórcom serialu wydaje się, że wszystkie istniejące wyznania są już jałowe i martwe. Na razie facet robi "cuda" nie dla ludzi ale jakby chciał pokazać, że może i umie. Poz tym, że fizycznie jest piękny jak bóstwo, ma zachowania aroganckie, odpychające, niepokoi i drażni. Tak, tak , owszem - Jezus też nie schlebiał wszystkim. Ale ja w tej tu postaci nie czuję miłości i prawdy. Zamiast kogoś uleczyć - spaceruje po wodzie (rozczulające i przewidywalne - w samym sercu USA, a jakże). Numer z zabitym chłopcem - do końca nie wiadomo czy to kuglarstwo czy cud. A to, co zrobił w końcówce serialu to raczej nie z miłości do człowieka ale dla realizacji "planu". Na pewno w planie producentów jest zarobić na kolejnych sezonach. Warto jednak pamiętać, ze to jednak solidny kawał rozrywki a nie traktat filozoficzno-religijny.