Przyznam, że konwencjonalne wobec niekonwencjonalizmu szwedzkie "Love and Anarchy" od Netflixa po dwóch odcinkach zostawia mi mnóstwo apetytu na więcej. Zwłaszcza z względu na konfrontację szwedzkiej obyczajowości z amerykańskimi wzorcami gatunkowymi. To nie jest wybitny serial, ale cechuję się między innymi oryginalnym podejściem do nagości i intymności. Ten zwyczajny obyczajowy obraz ociera się o schematy fabularne z komedii romantycznych, ale ze względu na kraj swojego pochodzenia prezentuję zupełnie inne paradygmaty społeczne niż zazwyczaj dostrzegane w tego typu produkcjach. Obraz można traktować jak europejskie kino niezależne serwowane dla masowego odbiorcy. Serial w inteligentny sposób opowiada o próbie zrywania z pewnymi schematami w życiu codziennym i istocie stawiania wyzwań przed kimś lub przed sobą samym. Daję słowo, że znam osobę, która bawi się z mną wyzwania, pierwszemu podołałem, ale drugiemu już nie. Może spróbujmy tak jak przepiękni protagoniści Sophie i Max nieco zmodyfikować ten bardzo skonwencjonalizowany świat?