O co chodzi? - O miłość. I o odwieczną walkę Serca z Rozumem.
Understanding of love - zrozumienie miłości to dosłowny tytuł (wg AsianViki) i trafnie moim zdaniem oddaje to o czym jest ten serial. Podobno jest ekranizacją powieści.
Fabuła ma wiele pobocznych wątków, których jednak wspólnym mianownikiem jest miłość, dzięki czemu możemy pełniej przyjrzeć się skomplikowanej naturze tego uczucia. Pokazuje jak potężna ale i niszczycielska potrafi być miłość, jak nie każdy jest na nią gotowy, jak robi z nami co chce, nie poddając się rozumowi.
Nie da jej się kupić za pieniądze, nie zjawia się na życzenie, ani nie odchodzi gdy chcemy, ślepa jest, wszystko wybacza, a gdy przydarzy się wzajemna to cudem jest, wyjątkowym darem, którego nie wolno zaprzepaścić.
Kto to przeżył ten wie jak skomplikowane mogą być romantyczne relacje, jak trudno się wtedy komunikować, ile błędów można popełnić, ile spraw się wypiera, ile lęków jest do pokonania, jak łatwo o nieporozumienia.
Ta skrajnie różnie oceniana drama wessała mnie z kretesem. Ale trzeba przyznać, że swoje atuty odkryje tylko przed cierpliwymi, uważnymi i wytrwałymi :). Rozumiem zmęczenie i irytację wielu widzów, bo serial się naprawdę ślimaczy i nie jest łatwy w odbiorze: specyficzny montaż dodatkowo gmatwa, wiele jest niedomówień, niedokończonych scen. Wszystko wyjaśnia się stopniowo, często wcale nie słowami, ale drobnymi detalami, sytuacjami, dokańczanymi dużo później scenami, a nawet tekstami piosenek. Sporo zostaje do własnej interpretacji, gdy zastanawiamy się nad celowością wielu z pozoru nieistotnych momentów. Zmusza do snucia domysłów, generuje mnóstwo dyskusji - i to jest w nim fajne.
Po drodze dostajemy niemało zaskoczeń i zwrotów akcji, są także sceny, które rozgrywają się tylko w wyobraźni bohaterów (np. przyszłe życie małżeńskie Ha i M czy miłosna scena w hotelu). Cały czas więc twórcy testują nasza uwagę.
Postacie drugoplanowe dodają szczyptę uroczego humoru w tej nostalgicznej histori. Do tego bardzo przyjemny chilloutowy soundtrack, w tempie całej narracji, no i piękne kadry - jak to w szanującym się koreańskim serialu.
Końcówka już dla baardzo cierpliwych i baaardzo wytrwałych, bo dłużyzny wręcz przerażające. Dla wielu w dodatku zakończenie wydaje się otwarte, co dodatkowo nas irytuje, bo wszak nie po to tyle czasu zainwestowaliśmy, by nie dowiedzieć się jak się skończyło, nieprawdaż?
Bo cóż tu mamy:
W małym oddziale banku na pozór spokój, rutyna, nuda i dyscyplina, ale pod tą powierzchnią emocje aż kipią.
Główna bohaterka, śliczna jak anioł, jest ewidentnie ofiarą nieprzepracowanych traum. Mocno przeżywa zdradę ojca, obwinia go za śmierć ukochanego brata i ma za złe matce, że ta jednak ojcu wybacza. W pracy mimo świetnych wyników i starań wciąż niedoceniana, do tego fatalnie, niesprawiedliwie i instrumentalnie traktowana, często poniżana. Odcina się od rodziców, odrzuca ich wsparcie, więc jest w w tej niedobrej sytuacji samotna, kompletnie pogubiona emocjonalnie, totalnie zamknięta w sobie, nieszczęśliwa i nieufna wobec mężczyzn. Nie wierzy w udane, trwałe związki. Nie umie zbudować normalnej relacji, nawet z zakochanym w niej po uszy facetem idealnym. Żeby nikt nie zburzyl jej zamków z piasku woli burzyć je sama zawczasu. Żeby nie cierpieć gdy związek się rozpadnie ucina go sama i ucieka, mimo że wszystko się akurat najlepiej zapowiada. Woli wspominać potem dobre chwile niż żyć z ukochanym ryzykując, że coś się między nimi popsuje i zostanie niesmak, gorycz i żal. Ze swoim kompleksem niższości często celowo bierze na siebie wszelką winę, bo uważa że tak będzie najlepiej - ucieknie wówczas usprawiedliwiona. Kłamie wciąż jak z nut i obdarza wszystkich wyuczonym uśmiechem. Chyba nie jest szczera nawet sama ze sobą.
Biedny pan Ha ma pecha, bo zakochał się akurat w tej dziewczynie, cierpliwie znosi jej wybryki, choć wyraźnie coraz mniej z tego rozumie... Bo miłość ślepa jest i wszystko wybacza...
I nawet gdy postanawia pozbyć się niechcianego uczucia to nie daje rady... Bo miłość rozkazów nie słucha... Udaje mu się w końcu opanować dopiero gdy ona skutecznie mu znika na parę lat. Bo wszak... "co z oczu - to z serca"...
Niestety już na pierwsze oficjalnej randce jego wybranka nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności dostrzega jego wahanie, więc na wszelki wypadek od razu asekuracyjnie odpycha go i... zaczynają się wszystkie problemy. Bo obok już czai się konkurentka, która - jak się później okaże - mimo wszystkich swoich atutów i manipulacji nie potrafi jednak wzbudzić w ukochanym miłości... Bo miłość nie przychodzi na zawołanie...
Zakochani nie potrafią/boją się szczerze i otwarcie rozmawiać, nieporozumienia wikłają oboje w niechciane związki. Desperacko próbują się w nich odnaleźć, ale oszukują sami siebie i krzywdzą przy tym partnerów... Bo nie da się przecież kochać na rozkaz...
Ten piąty - pan So - okazuje się kluczowym rozgrywajacym dla całej czwórki i naprawdę nie wiem czemu zabrakło dla niego miejsca na plakacie. Chyba żeby nie psuć zaskoczenia? Świetna, tragiczna postać i świetnie zagrana, zresztą jak wszystkie w tej produkcji.
Wg mnie historia ma happy end. W końcu zaczęli rozmawiać, zastanawiać się jakie nawzajem popełnili błędy. Uśmiechają się do siebie, ewidentnie szukają punktu zaczepienia do odnowienia kontaktu.
On o niczym nie zapomniał, po pierwszym spotkaniu czuje, że uśpione uczucie wraca, nawet wbrew woli.
Ona musiała najpierw zbudować swoją siłę, spróbować wyjść ze swojej własnej klatki. Wciąż nie mówi szczerze, np. o swoich uczuciach do koleżanki (w szpitalu) - o tym jak bardzo poruszona była spotkaniem z H po latach. Ale wydaje się, że jest już bardziej gotowa na swoje przyszłe szczęście, ewidentnie cieszy się z ich przypadkowych spotkań. A przeznaczenie niezmiennie pcha ich ku sobie... Może więc wreszcie im się uda.
Bo do miłości warto dojrzeć.