Zupełnie przypadkiem trafiłem na ten serial dzisiaj na Cinemax i odrazu jakby się zdawało na najlepszy odcinek (z tego co zaobserwowałem jest to najwyżej oceniany odcinek). I co? Ano niewiele - zupełnie nie wiem skąd te zachwyty. Początek to zwykła zrzynka z "Dziewiątych wrót" Polańskiego (fakty takie same, z tym wyjątkiem, ze główny bohater szuka tutaj filmu), a później im więcej różnic tym gorzej.
Oczywiście ogląda się to dość przyjemnie, co nie zmienia faktu, że to strasznie naciągana bajeczka jest. Scenariusz jest najzwyczajniej w świecie kiepski i nie wiem gdzie tu oryginalność. Zresztą Carpenter często pracował na kiepskich scenariuszach ("Duchy Marsa" itp.), jednak tym co czyniło go tak sławnym była doskonała reżyseria. I niestety "Cigarette Burns" to marny cień tak inteligentnie skrojonych obrazów jak "Halloween" czy "Coś" - i nie zauważyłem też tutaj tego, z czego Carpenter słynie - zero strachu, zero zaskoczenia. Wręcz przeciwnie - zachowania bohaterów bawią. Nie jest to film straszny, a co najwyżej klimatyczny (tego mu odmówić nie można), jednakże muzyka to też nic nowego. Nie dość, że przez cały film przewijają się góra dwa motywy (aż to znudzenia), to jeszcze muzyka ta od razu przywołuje oczywiste skojarzenia - "Halloween". Nie chodzi tu o to, że historię trzeba było spłycić na rzecz godzinnego odcinka serialu - historia ta po prostu jest drętwa i nie ma zbyt wiele do zaoferowania.
Nie uważam jednak godziny poświęconej na obejrzenie tego odcinka za straconą i nawet dołożę się do głosów, że to od dawna najlepsza praca Carpentera - jednak cóż to znaczy, skoro zwłaszcza jego ostatnie kinowe dokonanie woła o pomstę do nieba. Można obejrzeć - czemu nie? W ostatnich latach i tak nie powstaje w gatunku nic sensownego - dobitnie świadczy o tym fakt, że właściwie monopol na rynku horroru ma teraz azja.
W moim odczuciu gdyby dodać do tego filmu nieco humoru, byłby to idealny materiał na nowy odcinek "Opowieści z krypty" - a nie na poważny horror, gdyż jako ten po prostu się nie sprawdza.
PS - Scena z jelitami, bez komentarza.
Nie zgadzam się. Jest podobieństwo do "Dziewięciu wrót" Polańskiego ale to nic złego ani dziwnego, że filmy z tego samego gatunku mogą mieć podobny motyw. Dalsza akcja jest już zupełnie inna. Mnie film wciągnął, po pierwsze klimatem, hipnotyczną atmosferą. Grozą tajemniczości, lękiem głębszym niż strach o życie.
Po za tym to nie film, lecz odcinek serialu, więc raczej nie może się przewijać więcej wątków niż dwa ale też więcej nie potrzeba. Według mnie pasuje to do formuły jednogodzinnej.
Reszta odcinków jest słabsza, mogę jedynie wyróżnić pierwszy - "Incydent...".
Ciekawie i sprawnie pokazana historia.
Carpenter nakręcił sporo dobrego, niewiem czy któryś reżyser więcej nakręcił stylowych i klasowych horrorów jak "Coś", "Cristine", "W Paszczy Szaleństwa"...
Czuć u niego ten wewnętrzy niepokój, strach nie przed czymś zewnętrzym, lecz przed samym sobą, czymś w sobie.