W tym temacie będę podawał oceny poszczególnych odcinków sezonu 2. Na pierwszy ogień idzie odcinek pierwszy:).
Odcinek 1: "The Damned Thing"(Przeklęta Rzecz) - Reż.: Tobe Hooper
Opis: John Reddle w dniu swoich urodzin zabił swą żonę wypowiadając słowa "The Damned Thing", potem nie udaje mu się w furii złapać syna, po czym zostaje rozerwany przez tajemniczą siłę. Po 25 latach, syn, czyli Kevin, jest szeryfem miasteczka. Nadal nie może zapomnieć o rodzinnej tragedii. W końcu nadchodzi dzień, w którym miejscowość nawiedza fala szaleństwa...
To jest opowieść na podstawie noweli Ambrose Bierce'a. Wg mnie natomiast ta ekranizacja jest ciekawa, ale wydaje się monotonna, czasem zbyt sielankowa, chociaż mamy klika naprawdę krwawych i smakowitych dla fana horroru scen. Aktorstwo jest bez zarzutu, scenariusz bez większych błędów, a muzyka podtrzymująca atmosferę "senności miasteczkowej". Jednak czegoś brak. Niestety. Ale całe szczęście - tutaj Hooper zmajstrował coś lepszego niż "Taniec Śmierci", czy pełnometrażowa "Kostnica". Ostateczna ocena: 6.4/10
Dla mnie pierwszy odcinek jest nudny, nieciekawy i strasznie sztampowy. Ratuje go tylko tych kilka scenek o których napisał Martinesek.
3,5/10
Pozdrawiam
Kilka fajnych scenek, troszkęe się krewka polała,aktorzy dobrze się spisują ale generalnie historyjka średnio ciekawa no i ten finał (ten jakby gigantyczny potwór z ropy czy co to było hehe) troszkę że tak to ujmę smiechu warty :D.....
Zmiana oceny "The Damned Thing"(pierwsze wrażenie przegrało:() Ocena: 5,5/10
Odcinek 2: "Family"(Rodzina) - Reż.: John Landis
Opis: Harold mieszka w jednej z tych malowniczych dzielnic amerykańskiego miasta. Od dawna widzi wizję perfekcyjnej rodziny. Ma już żonę, córeczkę i nowo zamieszkałego dziadka! Sielanka, nieprawdaż? Wszystko by było fajnie, gdyby nie byli samymi szkieletami. Mężczyzna jednak nie zaprzestaje powiększania swej rodziny truposzów. Niespodziewanie jego nowymi sąsiadami zostaje młode małżeństwo - David i Celia. I tak zaczyna się kolejna historyjka, czy aby jednak rutynowa?
Tak! Właśnie o to chodziło! Odcinek, który spełnił me oczekiwania(mój jeden z najbardziej wyczekiwanych odcinków drugiej serii). Landis świetnie zadyrygował scenariuszem Brenta Hanleya, który emanuje od siebie ciekawą intrygą oraz czarnym humorem. Efekty specjalne bardzo smakowite. Aktorzy znakomici, w szczególności George Wendt - z widoku idealny sąsiad, dopóki nie odkrywamy, co on tam dobrego wyprawia. Muzyka idealnie dopasowana, szczególnie kawałki słuchane przez Harolda. Już od samego początku mamy zaserwowane coś, co trzyma przy ekranie. "Family" ma w sobie to, co każdy film powinien mieć. Reżyser serwuje nam intrygujące rozwiązania, nie zaprzestając na końcówce. Ocena: 7.6/10 - Polecam, jeden z najlepszych dotąd odcinków.
To jak już Ci zaśmiecam temat, moimi komentarzami będę to robił dalej :P
Drugi odczinek przypomina mi te historyjki z jajem z serii Nightmares and Dreamspaces. Czarny humor na dobrym poziomie, zakończenie naprawdę fajne - szkoda tylko że przewidywalne(tak było w moim przypadku przynajmniej). Przez cały filmik panuje bardzo fajny sielankowy charakter, i mimo iż film pozbawiony jest krwawych scen, grozy, czy tez wartkiej akcji - wciąga! George Wendt rewelacyjny!
Za pomysł, realizację i aktorstwo w pełni zasłużone 8/10 !!!
Szkoda mi palców na pisanie o odciku 3. Dno po całości. Kiepski zarówno pomysł, realizacja, aktorstwo, scenografia, muzyka. Po prostu nic do siebie nie pasuje w tym filmie!
Ocena: 2/10 tylko dlatego że widziałem jeszcze gorsze filmy.
Omijać szerokim łukiem odcinek 3. Jak dla mnie to n arazie najgorszy epizod Masters of Horror.
Pozdrawiam
Odcinek 4 opowiada losty kierownika sekcji telefonicznej w pewnej firmie komputerowej. Dowiadujemy się iż posiada On pewien dar, a właściwie przekleństwo..słyszy wszystko dużo głośniej niż normalny człowiek.
Z czasem ból po stracie zmarłego syna, jak i wszechogarniający go hałas zaczynają doprowadzać bohatera na skraj szaleństwa...
Średni oidcinek. Z ekranu momentami wieje nudą, nie uświadczymy tu ani strachu, ani akcji, ani czarnego humoru. Mamy tu raczej studium człowieka pokrzywdzonego przez los, który nie jest w stanie normalnie funkcjonować po ogromnej stracie. Hałas który słyszy wydaje mi się wytworem jego choregu umysłu, braku dostosowania i pogodzenia się z losem jaki go spotkał. Staje się samotny, nie potrafi już normalnie rozmawiać z żona która po śmierci syna też nie jest do końca normalna, do tego jest przytłoczony męczącą i niewdzieczną pracą. Staje się zamknięty, nie pozwala sobie pomóc. izoluje się do ludzi i z czasem zaczyna tracić zmysły...
Można obejrzeć, ale nie trzeba bo są lepsze filmy w pdobnym klimacie.
6/10
Pozdrawiam
Odcinek 4: "Sounds Like"(Brzmi jak...) - Reż.: Brad Anderson
Opis: Larry Pearce zawsze wydawał się człowiekiem opanowanym i godnym zaufania. Po stracie syna zaczął się dziwnie zachowywać. Wszystko przez nasilające się głosy i brzmienia z otoczenia, które są dużo głośniejsze niż zwykle. Żona zostaje lekceważona, cierpią na tym też inne osoby. U Larry'ego zaczyna pogłębiać się koszmar, którego nie kontroluje...
Mi ten odcinek zdecydowanie przypadł do gustu. Lubię takie historie, a jak już są dobrze zagrane i wyreżyserowane, to już wszystko jest w porządku. Bohatera "Sounds Like" zagrał Chris Bauer i po seansie naprawdę trudno sobie wyobrazić innego aktora w tej roli. Bauer wywiązał się znakomicie! Kolejnym plusem jest niezła muzyka Antona Sanko, która uzupełnia znakomite efekty dźwiękowe swym brzmieniem(w końcu do takiej fabuły jest to potrzebne). Brad Anderson miał zrobić niedługi film i wywiązał się bardzo dobrze, prawie dorównał swoim innym pełnometrażowym produkcjom, jak "Mechanik". Mnie ten epizod nie znudził, zaciekawił wnet, ale niektórzy nic w nim nie znajdą - takie filmy trzeba po prostu lubić - i niech Anderson zostanie na tym stołku, bo dreszczowce z wysokojakościowym zarysem psychicznym postaci i atmosfery wychodzą mu dość dobrze. Wywiązał się znacznie lepiej niż taki np. Dickerson. A najbardziej szkoda małych myszek... 6.9/10
W odcinku 5 poznajemy młodą dziewczynę która wyskauje pod koła samochodu prowadzonego przez dwóch lekarzy pracujących w pobliskej klinicie aborcyjnej.Zostaje Ona zabrana do kliniki w celu sprawdzenia jej stanu zdrowia gdzie dziewczyna twierdzi, iż znajduje się w ciąży rządająć usunięcia płodu.
Kilka chwil później do kliniki przyjeżdza jej ojciec, wierzący człowkiek który wszedł kiedyś już w konflikt z właścicielem szpitala, rządając jak najszybszego wydania córki.
Płód dziwczyny zaczyny zachowywać się dziwnie, rosnąć zbyt szybko, a ojciec postanawia odbić córkę z rąk lekarzy....
Miałem nadzieję że na Carpenterze się nie zawiodę i się nie zawiodłem!
Historia nie jest może zbyt oryginalna, ale wyreżyserowana jest po mistrzowsku.
W tym odcinku mamy wszystko co tygryskli lubią najbardziej.
Atmosferę zagrożenia która rośnie z minuty na minutę, doskonałą muzykę(najmocniejszy + filmu) świetnie dobraną do tego co aktualnie się dzieje, całkiem niezłe aktorstwo, trochę akcji, bardzo dobrze zrobine krwawe sceny(mimo iż widziałem rzeczy obrzydliwsze w pewnym momencie odwróciłem od ekranu twarz z obrzydzenia).Cała historia jest dośc banalna chociaż postać ojca, żarliwego przeciwnika aborcji, czy też zupełnie nie związaną z głównym wątkiem rodziny przebywającej w klinice, nadaje hostorii zupełnie innego głębszego sensu.
Fan Carpentera znajdzie jeszcze w tym odcinku fajne symboliczne nawiązanie do starego, ale ciągle świetnego horroru SF "coś" :)
Ten odcinek trzeba obejrzeć! Nie tak dobry jak "Cigarette Burns" z pierwszego sezonu, ale mimo tego najlepszy póki co odcinek z II sezonu Masters of Horror. Carpenter udowadnia, że ciągle jest w świetnej formie!
Ocena: 8,5/10
Polecam!
Odcinek 5: "Pro-Life"(Popierając życie) - Reż.: John Carpenter
Opis: Dwójka doktorów jadąc samochodem, omal potrąca młodą dziewczynę Angelique. Zabierają ją ze sobą do szpitala dla kobiet, gdzie często dokonuje się aborcji. Zaraz potem pod budynek szpitala podjeżdża van ojca dziewczyny, Dwayne'a Burcella. Dwayne jest niesamowicie bogobojny i potępiając rzeczy, które dokonują w owym szpitalu, wszedł w konflikt z prawem. Tymczasem piętnastoletnia Angelique okazuje się być w ciąży. Tyle, że dziecko, które nosi, wykazuje bardzo dziwne zachowania... Ojciec dziewczyny wywołuje zamieszanie w szpitalu, wchodząc do niego z trzema synami i bronią...
Odcinek dość dobry, ale nie świetny. Genialnością nie zaskakuje. Wątki są nieźle plecione, ale scenariusz jest przeciętny z plusem. Muzyka nie jest najgorsza, baardzo podobał mi się theme, ale te cykanie w środku filmu czasem zdaje się być zdeczka irytujące. Aktorstwo naprawdę niezłe. Krwawe sceny wykonane na 5-, ponieważ krew czasem jest za fioletowa, a czasem sztucznie czerwona. Ale ogólnie jest dobrze. Końcówka w miarę. Czasem trzyma w napięciu. Ogólnie spodziewałem się więcej. "Pro-Life" u mnie nie zdetronizował "Family" w drugim sezonie MOH. 7.2/10
Widzę, że Dexter Ward już galopuje i zaczyna wyprzedzać mnie w moim temacie, co trochę jest irytujące:D. Ale co tam spoko....
Jeśli Cię to irytuje nie ma problemu, mogę poczekać z opinnią na Ciebie - w końcu to Twój temat.
P.S. Już są ang napisy do 6 i 7 części wieć pewnie do końca tyg obejrzę te dwie częsci.
Pozdrawiam
nie no spoko, do obrazalskich sie nie zaliczam wiec rob co chcesz - w końcu jesteśmy od tego by pomagac ludziom ktorzy maja zamiar obejrzec odcinki z wyborem.
Odcinek 6: "Pelts"(Skóry)- Reż.: Dario Argento
Opis: Jake Feldman zajmuje się produkcją prawdziwych skór do wyrobu futer. Wkłada wiele starań w to, by były idealne. Pewnego dnia Jeb Jameson, z którym Jake już prowadził nieudane transakcje, wchodzi na ziemię kobiety zwanej mamą Mayter, gdzie w pułapki wpada pewna liczba szopów. Skóry, które "złowił" mężcyzna, są czymś pięknym i idealnym. Kiedy Feldman przyjeżdża by je obejrzeć, Jeb już nie żyje, łącznie z jego synem. Okazuje się, że szop jest żyłą złota, a sama jego skóra uzależnia w nieokreślony sposób...
Odcinek brutalny i krwawy. Połowie się spodoba, połowie nie. Na mnie nieprzyjemne sceny nie robią już specjalnego wrażenia, ale czasem były momenty, które naprawdę prekraczają granice dobrego smaku i miałem ochotę odwrócić głowę od ekranu. Ale nie jest koszmarnie. Klimat jest nie idealny, ale całkiem niezły, a muzyka Claudia Simonettiego świetna. Aktorstwo takie sobie, odgrywający główną rolę Meat Loaf był taki sobie w swej profesji. Scenariusz w miarę, końcówka dość ostra, ale sam odcinek nie zachwyca. Wolę historie że tak powiem - subtelniejsze. 6.2/10
Fakt, odcinek 6 jest bardzo krwawy i ja osobiście zaliczam to na plus filmu. Same krwawe sceny jednak nie są już tak rewelacyjne, czasami widać marność charakteryzacji, że tak powiem "jedzie gumą z ekranu".
Co do samej historii to się zawiodłem. Co to ma być? Zemsta szopa pracza? Jakieś zaginione miasto szopów? Stara wiedźma z farmą pełną szopów? Może amerykanie łykają takie historyjki, ale dla mnie była za banalna.
Mimo nienajmocniejszej fabuły film ma jednak całkiem fajny klimacik, a to wszytsko dzięki świetnej muzyce.Jako plus zaliczę jeszcze bardzo ładną aktoreczkę która wdzięczy się do nas często całkiem ładynymi cy....:)
6/10
Kolejny odcinek który można zobaczyć, ale nie trzeba.
Pozdrawiam
Odcinek 7: "The Screwfly Solution"(Mucholotne rozwiązanie) - Reż.: Joe Dante
Opis: W Ameryce zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Start tego wszystkiego jest w Pensylwanii, gdzie mężczyzni zabijają kobiety pod wpływem żarliwych przekonań religijnych. Okazuje się, że powodem tego jest niespotykany dotąd wirus, który ma pechowe skutki uboczne. Badania nad tą sprawą prowadzą dwaj mężczyzni, z których jeden z nich ma żonę i córkę, które niedługo będą musiały uciekać przed niepożadaną rzeczywistością...
Fabuła ciekawa. Jednak potencjał niewykorzystany. Odcinek nie wciąga, głównie z powodu śladowej akcji i niezbyt umiejętnie stopniowanego napięcia. Joe Dante jakoś nie zaskoczył. "Homecoming" również nie było porywające. Gdzie te tempo i ten humor typu "Skowyt", czy "Gremliny"? Ech... Muzyka jest dobra i czasem frapująca. Zdjęcia przeciętne. Aktorstwo prezentuje się nieźle, szczególnie głównej bohaterki. Końcówka za to spodobała mi się w dużym stopniu. Chodzi mi o ostatnie sekundy. Skłaniają do refleksji. Bardzo średni epizod. 5.6/10
Mi się 7 odcinek podobał.Fabuła jest ciekawa, pomysł fajny a sam odcinek wciągający. Akcji jest w sam raz, dokładnie tyle ile oczekiwałem. Bardzo fajnie pokazana jest rosnąca w mężczyznach agresja do kobiet.Aktorzy raczej nie zawodzą, muzyka jest na dobrym poziomie, zdjęcia może nie nadzwyczajne, ale nie wymagajmy za wiele w końcu to tylko serial...Nie podobał mi się tylko pewnien "niebieski" motyw(nie chce spojlerów dawać) w końcówce, jakoś tak nie pasował do całego filmu.Mimo wielu plusów faktycznie na samym końcu czuć jakiś niedosyt. Może dlatego, że w pewnym momencie przeskok czasowy i wzrost tempa jest zbyt duży. Reżyser źle moim zdaniem rozplanował akcję, nie wykożystał w pełni 50 minut które miał.
To bardziej SF niż Horror ale mimo wszystko warto obejrzeć.
7,5/10
Pozdrawiam
Racja ten "niebieski" motyw był po prostu śmieszny, ale końcówka mi się podobała(prócz oczywiście tego motywu).
Odcinek 8: "Valerie On The Stairs"(Valerie na schodach) - Reż.: Mick Garris
Opis: Młody pisarz, który ma na swym koncie nieudane próby wydania swych dzieł, wprowadza się do kamienicy, w której mieszkają sami niespełnieni literaci. Celem tego budynku jest mieszkanie dla tych, którzy jeszcze żadnej książki nie wydali. Jeżeli jednak powieść trafi na rynek mają oni przymus opuszczenia tegoż miejsca. Już z początku nowego lokatora spotykają dziwaczne rzeczy. Ciągle ma wizje i widzi dziewczynę o imieniu Valerie, która pojawia się na schodach z prośbami o pomoc. Nic nie wskazuje na to, iż jest ona prawdziwa - okazuje się, że młodzieniec trafił na sprawę, która ma szersze horyzonty...
Na wstępie zaznaczę, że Mick Garris już w pierwszym sezonie zaprezentował nam swe dzieło - "Czekoladę". O ile tamten był dobrze wykonanym, ale niestety bardzo przeciętnym thrillerem, to Valerie prezentuje jedynie trochę lepszy poziom. Z Garrisem jest jak z Hooperem - najpierw zawodzą, a potem wykazują drobną poprawę. Muzyka za często się powtarza, a co za dużo to niezdrowo - i powtarzający motyw może zanudzić widza. Aktorstwo jest przeciętne, wybija się jedynie niezawodny Christopher Lloyd, który tutaj nieco przypominał mi doktora Browna mimo braku odpowiedniej fryzury i ubioru. Reżyseria jest tylko poprawna, zaznaczam - nie wzorowa. Scenariusz wykorzystuje schematy łącząc niezbyt zgrabnie z wymową filmu o motywie pisarskim. Efekt jest przeciętny, zakończenie mimo że miało niezły pomysł, to patrzyło się na nie jako tako. Podsumowanie = 4.9/10
Na wstępie wszystkiego najlepszergo w nowym mam nadzieje bogatym w dobre produkcje filmwe 2007 roku.
Właśnie skończyłem seans odcinka 8.Odcinka który mnie do siebie po prostu nie przekonał. Oglądałem go na raty, jakoś tak po prostu nie mogłem poczuć klimatu i wyłączałem żeby zrobić coś innego.
Szkoda bo historia w sumie ciekawa i można było nakręcić wszystko zupełnie inaczej - ciekawiej.
Postać głównego bohatera jest zupełnie bezbarwna - ot taki współczesny rycerz który musi uratować swoją księżniczkę z rąk demona.
Sama Valerie niejednoznaczna - niby uwięziona, z drugiej strony w niektórych scenach przejmuje rolę demona - kusiciela.
Demon to już dla mnie zupełna zagadka - niby kuloodporny, a jednak strzał w pewną część ciałą zadaje mu ranę. Zły ale potrafiący kochać...
Bochaterzy poboczni są po to żeby po prostu zginąć. Niby wnoszą coś do fabuły, ale jakoś tak wydaje mi się na siłę.
Taki misz masz z którego w sumie na końcu niewiele wynika. Końcówka jest do bólu przewidywalna, nie zaskoczyła mnie w żadnym momencie.
Dla mnie 4/10, bo totalny gniot to nie jest, bywały lepsze i niestety jeszcze gorsze odcinki.
Pozdrawiam
Ale nawaliłem byków, niestaty nie można edytować postów, a szkoda - wszystkich czytających przepraszam :/
Odcinek 9: "Right To Die"(Prawo do śmierci) - Reż.: Rob Schmidt
Opis: Clifford Addison i jego żona, Abbey, mają wypadek samochodowy pewnej nocy. Kobieta ma po nim okropne oparzenia, jest prawie spalona, ale mimo to żyje. Cliff postanawia przerwać jej reanimację, ponieważ kiedyś mówiła, że jeżeli kiedykolwiek będzie prowadziła życie osoby kalekiej - woli nie żyć. Jednak kiedy poparzona Abbey na chwilę traci życie, zaczyna nawiedzać osoby z najbliższego otoczenia. Cliff wie, że coś jest naprawdę nie tak...
Dobry odcinek. Ma swoją ciekawą atmosferę, ale zdecydowanie nie mroczną. Kolejnym plusem są znakomici aktorzy - Donovan, Bernsen, Anderson. Muzyka jest taka sobie, czasami wydaje się dość dziwaczna. Schmidt uderzył w sedno, oddając cios także starszym, bardziej doświadczonym reżyserom, jak Hooper, czy Garris. Dołącza do Brada Andersona, choć sam Schmidt nakręcił jedynie średnią "Drogę bez powrotu". Tutaj poszło mu lepiej, bo odcinek wciąga dzięki dobrej fabule, ma kilka jump scen, a akcja - choć niespecjalnie szybka - ciekawi. To bardzo dobrze wykonany odcinek, który jako kolejny z drugiego sezonu dostaje mocną siódemkę. 7.2/10 - można polecić!
Nie wiem czy ja się już zrobiłem za stary na takie filmy, czy za dużo tego naogladałem, ale mnie odcinek zupełnie nie zainteresował.
O ile do aktorstwa, scenografii, charakteryzacji, czy krwawych scen nie można się przyczepić to sama fabuła mnie zawiodła.
Film jest w straszliwie przewidywalny. Właściwie po 10 miutach mogłem przewidywać co się za chwilę wydarzy na ekranie z niemal 100% skutecznością. Zemsta niewiernej żony(tu jej ducha) temat wałkowany milion tysięcy, jest tu tak sztampowo przedstawiony, że dla mnie osobiście z erkanu wiało nudą, jedyne, co mi się podobało to zakończenie, które nawiasem mówiąc nieco odbiegło od schematyczności całego filmu.
Postacie są straszliwie szablonowe - niewierny mąż, żona pragnąca zemsty, bezuczuciowy adwokat, wredna teściowa, kochanka lecąca na kasę...Wszystko straszliwie plastikowe zupełnie bez wyrazistości, bez jakiejkolwiek złożoności.
Około 35 minuty zasnąłem w czasie seansu, i to wcale nie ze zmęczenia...
5/10
Pozdrawiam
Odcinek w ogole mi sie nie podobal, podobny pomysl widzialem juz w jednym filmie "Mieszkaniec podziemi" bodajze, jest to typowy horror lat osiemdziesiatych ale pomomo calej swojej kiczowatosci prezentuje sie lepiej niz ten epizod. Co do "Valerie on the stairs" to... powiedzmy sobie szczeze glownego bohatera najchetniej sam bym zaciural na miejscu tego demona, za sam fakt jego istnienia, zwlaszcza biorac pod uwage "charakter" (o ile mozna to tak nazwac) postaci, co do Valeri to mam wrazenie ze sobie jaja kobieta z demona robila, no kurde... az wspolczulbym chlopakowi gdyby nie fakt ze byl on mniej wkurzajacy od glownego bohatera tylko tym ze znacznie mniej sie w filmie pokazywal... napewno nie obejze drugi raz (odradzam tez obejzenia go po raz pierwszy)
sory miało byc pod "Valerie on the stairs" ale przypadkiem wcisnołem nie ten link co trzeba, sory za kłopot
No to jestem już po obejrzeniu odcinka 10 - pod wdzięcznie brzmiącym tytułem "We Scream for Ice Cream". Jako iż to temat martineska to z pokorą poczekam ze swoimi wywodami na jego opis i ocenę, a póki co napiszę że ten epizod ma swój całkiem słodki lodowy smaczek.Z czystym sercem daję mu 8,5/10, więcej później :)
Pozdrawiam
"We Scream for Ice Cream" taki troche "Koszmar z ulicy wiązów" a troche "To" z domieszka czegos co tez juz gdzies widziałem ogolnie zecz biorac odcinek mi sie podobal ... w najlepszym wypadku nie za bardzo, a lepiej powiedzic wcale. Moja ocena 4,5/10... Do mnie wybitnie nei przemowil
Odcinek 10: "We All Scream For Ice Cream"(Wszyscy się drzemy, że lody chcemy) - Reż.: Tom Holland
Opis: Film otwiera sekwencja z dzieckiem i ojcem, stojącymi na ulicy. Chłopak trzyma w ręce lodowy smakołyk, a ojciec mówi, żeby go nie gryzł. Wkrótce to następuje i ciało tatusia przemienia się w ciecz przypominającą roztopionego loda. Potem akcja przenosi sie do głównego bohatera, Layne'a, który jest zadręczony wspomnieniami z rodzinnego miasteczka, do którego niedawno się ponownie wprowadził. Zaczyna coraz intensywniej przypominać sobie o jego kolegach i paczce, jaką razem tworzyli. Bowiem odpowiadali oni za śmierć lodziarza Bustera. Teraz duch zabawnego klowna realizuje zemstę...
Na wstępie przepraszam za opóźnienie z tematem. Tak wyszło, bo ostatnimi czasy miałem problemy z internetem.
Odcinek był zabawny. Bardzo przypominał horrory z lat '80, szczególnie te o zemście w postaci ducha. Dlatego co rusz można uchwycić "cytaty fabularne" z np. świetnego "Koszmaru z ulicy Wiązów"(jeden z najlepszych horrorów, jakie miałem okazję zobaczyć). Sama muzyka przypomina dawne produkcje - czyli fałszowe brzdąkanie i inne tego typu kompozycje. Sama fabuła nie jest zachwycająca. Ot taki schemat, tyle że ze złym lodziarzem-klownem(znakomicie pasujący William Forsythe). Tom Holland raczył nas już takimi kawałkami jak "Fright Night", legendarną "Laleczką Chucky", czy "Thinner". Ułapał klimat swoich wcześniejszych filmów - niczym spec. Do aktorstwa nie mam uwag, ale wg mnie ten odcinek to trochę za mało. Zdecydowanie za mało. Jakoś cała akcja mnie nie porwała, udało się to tylko klimatowi. Podsumując, daję ocenę dobrą - więc można obejrzeć. 6/10
No właśnie wszystkie te smaczki i klimat, a właściwie schemat starszych horrorów mi się bardzo podobał. Fabuła? Banał - ale to tylko horror. Ostatnio zmieniłem nieco podejście do kina, szczególnie seriali. Serial imho ma zaciekawić na te 40-50min i tyle - a to temu odcinkowi się udało.
Lodziarz-klaun przypominający mi "IT"(wydzrenia z dzieciństwa, z którym bohaterzy muszą się zmierzyć jako dorośli),czy "Killer Clowns from Outer Space" pioseneczka towarzysząca lodziarzowi, motyw typowo z "Nightmares from Elm Street"...bosko!
Rozpuszczjący się ludzie - klejny bombowy pomysł(to co po nich zostało przypomniało mi starego "Bloba")!
Dlaczego aż 8,5/10? Dlatego że obejrzałem cały odcinek ze sporym uśmiechem na ustach(próba zamrożenia klauna była tak idotyczna i hamerykańska że prawie spadłem ze stołka).
Klimatyczny i zabawny! Naprawdę dobry odcinek!
Uchylę rąbka tajemnicy na temat odcinka 11 którego dziś obejrzałem...opartego na opowiadaniu "Black Cat" Edgana Allana Poe.
Powiem krótko - odcinek wybitny! Najlepszy jaki do tej pory widziałem w MoH.
Moja Ocena dla odcinka 11: 9,5/10
Jak dla seria zdecydowanie zwyżkuje pod koniec sezonu.
Pozdrawiam
Odcinek 11: "The Black Cat"(Czarny Kot)- Reż.: Stuart Gordon
Opis: Edgar Allan Poe podupada finansowo i topi swoje smutki w alkoholu. Ma napisać nowe opowiadanie, ale okazuje się, że jego żona jest gruźlikiem, a choroba naprzykrza się coraz bardziej. Na dodatek jego kot o imieniu Pluto, mieniący się swą czarną sierścią, sprawia coraz więcej problemów, doprowadzając Edgara na skraj zatracenia zmysłów...
Tak, tutaj się zgodzę z Charlesem Dexterem Wardem. "Black Cat" to odcinek rewelacyjny. Wciąga nas od początku do końca. Tutaj Gordon osiągnął wyżyny swego kunsztu reżyserskiego. Poza tym praca kamer i zdjęcia, ich kolorystyka(niesamowicie klimatyczna) zachwyca. Muzyka jest dobrze dopasowana do scen, a aktorzy świetnie wykonują swoją robotę, w szczególności Jeffrey Combs, którego tutaj było trudno rozpoznać. Epizod miło wypełnił mój czas - i co najważniejsze - nie zawiodłem się. Dotąd najlepszy odcinek pierwszego sezonu. Polecam. 8.6/10
Muzyka, mrok, pomieszanie rzeczywistości z wyobraźnią pisarza, Edgar Allan Poe prawie jak z obrazka?.czego chcieć więcej? Ukazanie jak dzieło rodzi się w głowie jednego z prekursorów fantastyki i horroru w literaturze amerykańskiej. To po prostu trzeba zobaczyć. Aktorstwo w tym odcinku stoi na wyjątkowo wysokim poziomie ? zdjęcia są wyjątkowo ładne, nie zabrakło też mocnych scen ? szczególnie mocno lirycznej i krwawej sceny z gra na pianinie. Wszystko mroczne i uraczone klimatyczną muzyką.
Ekranizacja ?The Black Cat? Edgara Allana Poe doskonała jak samo opowiadanie.
Brzmi jak slogan reklamowy? O tym odcinku nie da się po prostu inaczej napisać.
Gorąco gorąco polecam!
Jak już wyżej napisałem dla mnie najlepszy odcinek z całej serii MoH.
Oby tak dalej, szkoda, że tak późno?.na temat serii ?Masters Of Horror? pojawiają się już złośliwe komentarze typu ?Disasters of Horror?. Oglądając kilka odcinków nie trudno się nie zgodzić ? jednak takie odcinki jak 11 upewniają mnie w przeświadczeniu, że warto było pozostać z tym serialem do końca.
Pozdrawiam
Hehe, no cóż - ja bedę oglądał "Mastersów" - chociażby sezonów było z 10 to i tak wszystko obejrze. Trzeba przyznać, "Mistrzowie Horroru" mają swoją magię. A niektóre odcinki nas w tym utwierdzają. Niedługo zabiorę się za "The Washingtonians", jak tylko pojawią się napisy PL. "The Black Cat" jest bliskie oryginalnemu opowiadaniu(tak, czytałem), a na niektóre sceny czekałem(siekiera) i nie zawiodłem się. Pomieszali tą historię z Edgarem A. Poe i wyszło całkiem nieźle.
Fakt - serial ma klimat i to "coś" co przynajmniej mi nie pozwala się jakoś oderwać - nawet po słabszym odcinku mam ochotę na więcej. (i raczej nie zawodzę się) A jako że mam ogólny wstręt do seriali - MoH rzucił mnie wręcz na kolana...
"Dream Cruise" wiem że jest to trzynasty odciek (nie ma jeszcze recenzji "The Washingtonians") ale w momencie kiedy zaczynałem już myśleć że serial tak trochę popada w stagnacje, "Black cat" było bardzo dobre "The Washingtonians" trochę dziwaczne ale ok, te odcinki nadrabiały trzy niezbyt udane odcinki ale czegoś im brakowało... Kiedy jednak obejrzałem "Dream Cruise"... nie mogłem wyjść z podziwu, rewelacyjny odcinek, jedyną jego wadą może być fakt że większość serialu zostawia daleko w tyle, nieliczne tylko odcinki mogą się z nim równać. Zakończenie co prawda przyjąłem trochę chłodniej niż resztę, ale nie po czułem się rozczarowany. Ocena 9,5/10!!
12. "The Washingtonians"(Waszyngtończycy) - Reż.: Peter Medak
Opis: Mike Franks razem z żoną i córką przeprowadza się do małego amerykańskiego miasteczka. Zamieszkuje w domu swojej babci, która niedawno zmarła. W piwnicy podczas porządków odnajduje dziwny list napisany przez George'a Washingtona, traktujący o jedzeniu dzieci i robieniu z ich kości narzędź kuchennych. Okazuje się, że większość miejscowych wyznaje tą zasadę...
Ciekawy odcinek. W swej niby-poważności jest kompletnie... niepoważny. Linia fabularna jest nietypowa, ale twórcy nie uniknęli pewnych schematów - do połowy filmu jest całkiem nieoryginalnie, a reżyser balansował na granicach przeciętności i przesady. Ale potem zaczyna się dziwaczna jazda, która nie unika scen obrzydliwości, a zarówno uśmiechu. Właśnie - w tym epizodzie dominuje śmiech, a strachu kompletne zero. Muzyka nie jest zła, ale w żadnym stopniu nie porywa. Właściwie nie wiadomo, co chciano przedstawić - akcja jest nierówna i dziwaczna. Ogólnie dość zabawny odcinek - 5/10, poniżej oczekiwań.
Zgodzę się - odcinek 12, nieco dziwny.
Nie straszny i tak szczerze trochę zbyt mało śmieszny, ale mający swój klimacik.
Praktycznie moja opinnia pokrywa się z Martineskiem, tylko mi bardzo w tym odcinku podobało się przedstawienie historii w sposób Lovecraftowski. Spadek, tajne znalezisko, jakieś sekretne zgromadzenie, kontakt z historykiem z uniwersytetu - to wszystko jest jakby wyjęte z kilku opowiadań Lovecrafta(co nie znaczy, że identyczne!).
Mimo wszystko zaliczę ten odcinek do zbioru udanych.
6/10
Pozdrawiam
Właściwie rozśmieszył mnie tylko jeden moment - z banknotem Busha. To było dobre, choć kompletnie wyjęte z reszty historii.
Odcinek 13 - ostatni II sezonu Masters of Horror p.t. "Dream Cruise"
Na początku filmu poznajemy Jacka, amerykańskiego prawnika pracującego w Tokio. Zostaje On zaproszony na rejs przez swojego największego klienta Eiji, w celu omówienia bierzących interesów. W rejs wyrusza z nimi jeszcze żona Eiji, która jednocześnie romansuje na boku z Jackiem. Jack zaczyna podejrzewać, że Eiji wie o romansie, dodatkowo od jakiegoś czasu dręczą go sny przypominające smutną historię z przeszłości - utonięcie młodszego brata...Wszystko to zapowiada, że rejs wcale nie będzie dla naszego bohatera miłym przeżyciem.
NIE, NIE, NIE! A już było tak dobrze, ostatnie odcinki napełniły mnie nadzieją, że serial wreszcie idzie w dobrym kierunku a tu taka katastrofa!
Typowy azjatycki horror, z motywem zemsty, małym chłopczykiem z zaświatów(tym razem Amerykanin) i kobietą powyginaną i pokrzywioną jakby najadła się za dużo anyżu dodatkowo skrzeczącą jak stary mebel....
Osobiście nie przepadam za horrorami rodem z Azji, może dlatego tak mnie to wszystko raziło, ale jak sami zobaczycie wykonanie woła o pomstę do nieba. Efekty są...no powiedzmy że są i o nich zapomnijmy. Aktorstwo szczególnie głównego bohatera jest wyjątkowo drewniane, sami azjaci zresztą dostosowali się do poziomu swojego kolegi zza oceanu. Na muzykę nie zwróciłem uwagi, może dlatego, że zbyt bardzo byłem zniesmaczony samym obrazem. Historia jest banalna, idiotyczna, a sam odcinek kończy się potwornie przewidywalnie i co najgorzej patetycznie i głupio.
Fabuła to zlepek pomysłów z innych azjatyckich horrorów, wrzucony do jednego pieca, przesolony i przypalony. Danie zupełnie niezjadliwe.
Moja ocena? "Słabo+?, czyli 2/10.
Czas na drobne podsumowanko drugiego sezonu. Niestety jak i w pierwszym sezonie jest on mocno nierówny. Wszystkim oglądającym w przyszłości, radzę przeczytać nasze wypociny z tego topiku i darować sobie kilka odcinków, bo to naprawdę szkoda czasu. Trafiają się też odcinki dobre, bardzo dobre, wybitne(dla mnie jeden taki była ale to i tak dużo) - tutaj również odsyłam do naszych wcześniejszych wypocin.
Czekam na sezon III, który zapewne nie będzie się znacznie różnił od I i II, czyli sinusoidy ocen ciąg dalszy nastąpi...
Serdecznie pozdrawiam, szczególnie Martineska i do zobaczenia?.kiedyś ?
Odcinek 13: "Dream Cruise"(Rejs Marzeń) - Reż. Norio Tsuruta
Opis: Jack stracił brata w młodym wieku, pływając łódką po otwartej, głębokej wodzie. Wciąż dręczy go to wydarzenie. Teraz pracuje w Tokio jako prawnik. Pewnego dnia zostaje wysłany do swojego najważniejszego klienta Eiji, z którym ma omówić interesy. Jack jest świeżo po nieco burzliwym romansie z żoną Eiji'ego. Kiedy dociera do portu, gdzie czeka na niego klient, ten proponuje mu rozwiązanie spraw podczas rejsu po oceanie łódką. Razem z mężczyznami jest żona, która jest naprawdę ważną osobą dla Eiji, na dodatek daje on o sobie znać, że wie o zdradzie. Rejs zmierza w coraz gorszym kierunku, a na jaw wychodzą tajemnice z przeszłości, za które będzie czas zapłacić...
Ja natomiast uwielbiam azjatycki horror, bo jest napełniony oryginalnością i niepowtarzalnością(kto nie wierzy niech np. obejrzy "Three... Extremes" - zaskoczenie gwarantowane). "Dream Cruise" jest natomiast oparty na niedługim opowiadaniu Koji Suzuki, który napisał takie japońskie bestsellery, jak "Ring", czy "Dark Water", na podstawie których nakręcono naprawdę dobre horrory. Jednak jego zbyt duże korzystanie z folkloru(dla mniej rozeznanych: tych czarnowłosych babeczek) robi się nudne. I tego przykładem jest fabuła "Rejsu marzeń"> Główny bohater, grany przez nieprzekonywującego Daniela Gillies, od początku nie przypadł mi do gustu. Znacznie lepiej wypadła japońska obsada, Ryo Ishibashi to dobry aktor(patrz: "Odishon" Takashi Miike), jednak tutaj nie zachwycił, nie dał z siebie wszystkiego. Muzyka jest taka sobie, jednak Kozy Endo Jr. znacznie lepszą robotę wykonał w "Imprint". No właśnie, po obejrzeniu świetnego "Imprint" z sezonu pierwszego - spodziewałem się równie dobrego uwieńczenia sezonu. I zawiodłem się. Odcinek nie ciekawi, czasem jest zbyt naiwny, bo kompletnie wysterowany przez stare schematy. Może osoba wrażliwa się przestraszy, ale reszta raczej nie. Najgorzej, że odcinek nie wciąga. W sumie daję naciągane 4.5/10, bo tragicznie nie było, ale po Norio Tsurucie(który nakręcił ciekawe "Yogen"), jak zarówno po reszcie spodziewałem się więcej!
Podsumowanie drugiego sezonu by martinesek: Tak, sezon dość nierówny, jak pierwszy, no ale cóż - tutaj też się musieli napracować. Niektóre odcinki były dobre, niektóre nie. Jednak mimo wszystko radziłbym obejrzeć prawie wszystkie(PRAWIE) - pamiętajcie, że niektóre odcinki dawały zdania dość podzielone, więc radze te także obejrzeć, by wyrobić własną ocenę. Tutaj napiszę zestawienie odcinków:
1 M: "The Black Cat" - 8.5/10
2 M: "Family" - 8/10
3 M: "Sounds Like" - 7+/10
4 m: "Pro-Life" - 7/10
5 m: "Right To Die" - 7/10
6 m: "We All Scream For Ice Cream" - 6/10
7 m: "Pelts" - 6/10
8 m: "Screwfly Solution" - 5+/10
9 m: "The Washingtonians" - 5/10
10 m: "The Damned Thing" - 5-/10
11 m: "Dream Cruise" - 4/10
12 m: "Valerie On The Stairs" - 4-/10
13 m: "The V Word" - 2/10
SUMA i ŚREDNIA: 5.77/10
Najgorszy odcinek omijajcie szerooooooooooooookim łukiem. Radzę wam. Pozdrawiam i opuszczam was aż do czasu 3 sezonu.
Pozdrawiam jeszcze raz wszystkich, jak i "nieświadomego":) towarzysza Charlesa Dextera Warda(przede wszystkim). Koniec wypocin.
Też dodam od siebie ocenę punktową:
Tutuł odcinka: Ocena:
Odcinek 1: "The Damned Thing" 3,5/10
Odcinek 2: "Family" 8/10
Odcinek 3: "Słowo na V" 2/10
Odcinek 4: "Sounds Like" 6/10
Odcinek 5: "Pro-Life" 8,5/10
Odcinek 6: "Pelts" 6/10
Odcinek 7: "The Screwfly Solution" 7,5/10
Odcinek 8: "Valerie On The Stairs" 4/10
Odcinek 9: "Right To Die" 5/10
Odcinek 10: "We All Scream For Ice Cream" 8,5/10
Odcinek 11: "The Black Cat" 9,5/10
Odcinek 12. "The Washingtonians" 6/10
Odcinek 13: "Dream Cruise" 2/10
Średnia: 5,88
Czyli oceana po I i II sezonie spada na 6/10.
Pozdrawiam
To i ja się wypowiem. Jak wiadomo - każdy ma inny gust, więc dorzucam swoje trzy grosze.
Odcinek 1: "The Damned Thing" 6/10
Odcinek 2: "Family" 9/10
Odcinek 3: "Słowo na V" 1/10
Odcinek 4: "Sounds Like" 3/10
Odcinek 5: "Pro-Life" (niestety nie widziałam jeszcze)
Odcinek 6: "Pelts" 4/10
Odcinek 7: "The Screwfly Solution" 10/10 (!)
Odcinek 8: "Valerie On The Stairs" 5/10
Odcinek 9: "Right To Die" 5/10
Odcinek 10: "We All Scream For Ice Cream" 1/10
Odcinek 11: "The Black Cat" (niestety jeszcze nie widziałam)
Odcinek 12. "The Washingtonians" 2/10
Odcinek 13: "Dream Cruise" 7/10
Najgorsze moim zdaniem odcinki to:
"Słowo na V" i "We All Scream For Ice Cream"
Bezapelacyjnie najlepsze to:
"The Screwfly Solution" i "Family".
A słówko o pierwszej serii... Moim ulubionym odcinkiem jest "Jenifer".
a własnie... wie ktoś, kiedy się trzeci sezon zacznie...? Bo teskno mi juz tak troche, a dwa poprzednie na pamięć znam =]
Odcinek 1: "The Damned Thing" 4/10 odcinek średniawy
Odcinek 2: "Family" 8/10 bardzo mi sie podobał, zakończenia można się domyślić ale nie od razu:D
Odcinek 3: "Słowo na V" 3/10 lekkie nieporozumienie,
Odcinek 4: "Sounds Like" 8/10 dość przygnębiająca wizja chorego człowieka
Odcinek 5: "Pro-Life" 6/10 zawiodłam się , po Carpenterze spodziewałam się dużo więcej
Odcinek 6: "Pelts" 8/10 bardzo dobry odcinek, dużo scen gore czyli to co w horrorach lubie najbardziej, ciekawa fabuła
Odcinek 7: "The Screwfly Solution" 8/10 pomysł bardzo ciekawy, z realizacją trochę gorzej
Odcinek 4: "Sounds Like" 8/10
Bardzo dobry odcinek. Jak ktoś wcześniej pisał przygnębiająca wizja człowieka chorego, który nie radzi sobie ze swoją chorobą.
Odcinek 5: "Pro-Life" 7/10
Ciekawa fabuła. Niektóre sceny dość krwawe.
Duży plus za postać ojca dziewczyny
Według mnie:
Przeklęty- 4 Słabo wykonana nie do końca ciekawa historia.
Futerka- 5 Kilka razy mnie rozbawił, ale chyba to nie było zamierzone.
Rodzinka- 9 To coś czego potrzebowałem. Zabawny a zarazem mroczny.
Wygrana- 5 Nie rozumiem polskiej nazwy xD. Ogólnie trochę przynudzał.
Pragnienie ciszy- 6 Ciekawy pomysł.
Obrońcy życia- 8 Jeden z lepszy. + za wykonanie, a duuży - za postać dziecka i diabła.
Sposób na szkodnika- 9 Poprostu dobrze wykonana robota.
Valerie na schodach- 8 Ni to jeż ni to zając. Taki... dziwny.
Prawo do śmierci- 8 Podobało mi się stopniowe przedstawianie przeszłości.
Wszyscy wołają o lody- 2 Ratuj mnie Boże przed takimi filmami.
Czarny kot- 6 Edgar Alan Poe i to tyle jeśli chodzi o plusy ;)
Wymarzony Rejs- 5 Po 'Piętnie' po tym filmie oczekiwałem czegoś dobrego.
Ogólnie więcej filmów podobało mi się w serii II, ale pierwsza bardziej mnie intrygowała ;)
Pragnienie ciszy: 4/10.
Pomysł może i dobry, ale zrealizowany beznadziejnie, poza tym jak na horror zbyt jasny, wszystko dzieje się praktycznie w jaskrawej kolorystyce dziennej. Dno.
Obrońcy życia: 8/10.
Zdecydowanie dobry. Bałem się motywu kosmity czy tam stworka w brzuchu, okazało się, że wcale niezły. Aczkolwiek dorosła bestia to jakby taki skok o 30 lat wstecz do tych horrorków marnej jakości z efektami specjalnymi na poziomie zerowym. Ale młoda bestia niezła :) I klimat ciekawy.
Czarny kot: 4/10.
Jakaś masakra. To to miał być horror niby? Straszny niesamowicie :) Zabawny motyw morderczego kotka i oczywiscie atmosfera rodem z "Gęsiej skórki". Dziwactwo.
Wymarzony Rejs: 3/10.
Tak dennego filmu jeszcze nigdy nie widziałem. No, może 1408. Znowu wypudrowana na biało kobitka o nienaturalnych ruchach maszeruje przez ekran za swoim celem, znowu ogarnięty obsesją facet strzela głupie afy i wali - uwaga uwaga - kotwicą! w niewinny jasny fotel i znowu (o zgrozo!) japońskie twarze budują cały film. Nuda, nuda, nuda. I beznadzieja.