Obłęd!
Przełom wieków XIX i XX, Japonia. Na pewną tajemniczą wyspę (na której - jakie to ładne słowa będzie mżna usłyszeć - żyją jedynie demony i dziwki) przybywa amerykański dziennikarz. Szuka on swojej wielkiej miłości, której kiedyś obiecał, iż weźmie ją do USA i tam będą żyć razem. Jednakże Komono (bo tak owa miłość ma na imię) jak się okazuje - powiesiła się całkiem niedawno. Nasz bohater dowiaduje się tego od pewnej oszpeconej dziwki, która podczas przedziwnej nocy opowie mu swoją (i nie tylko swoją) historię.
Duchy, martwe płody, kazirodztwo, tortury, mrok. Dziwna atmosfera, groza, różne punkty widzenia wpływające na opowiadane historie, cienka granica między prawdą i kłamstwem, między dobrem i złem i ostatecznie także (CHYBA) między snem a jawą. I przemoc. Dużo przemocy. Chwilami jest naprawdę drastycznie, a i obrzydliwości nie brakuje. Życie jest okrutne, ale czy w życiu okrutniejsi są ludzie czy zmarli? A może to małe coś, które wyrasta komuś z głowy...
Aktorstwo faktycznie conajwyżej średnie, ale myśle, ze związane jest to głównie z tym, że skośnookie postaci filmu nawijają cały czas po angielsku i daleko im do płynności, co cholernie słychać. To po prostu naprawdę razi. Ogólnie film przez pierwsze minuty nie wydaje się czymś szczególym, gdzieś dalej są chwile jakieś takie nijakie, ale stopniowo robi się coraz ciekawiej. Są fragmenty podczas których oglądania gały wyskoczyły mi z orbit;) Są sceny szokujące, jest niejedna wielka niewiadoma i w końcu sam nie wiem jak ten filmik interpetować. Moze się po prostu nie da?