W porządku, uspokoiłam się na tyle, aby napisać zrozumiały komentarz.
A więc obejrzeliśmy w końcu odcinek, na który czekaliśmy kawał czasu.
Pojawiły się moje trzy ulubione postacie. - Cas, Meg i Crowley.
Nawet przez chwilkę się nie nudziłam, akcja została dobrze wyważona.
Trochę smutku, żartów i akcji. - atmosfera świetna.
Te czterdzieści minut zbyt szybko jakoś zleciało… Ja chcę jeszcze!
Mam dziś dobry humor, więc spodziewajcie się w mojej wypowiedzi wiele słodyczy.
Na widok pierwszej sceny doznałam lekkiego szoku. Naomi zaczęła działać. I to w jaki sposób.
Cała akcja z Naomi – nareszcie, bo trochę na nią sobie czekaliśmy.
Crowley – chyba każdy wie, że jego teksty są boskie. Już wcześniej wiedziałam, że będzie błyszczał swoimi żartami.
Sam - chyba powinien nauczyć się, że dowody zbrodni trzeba chować (chusteczka).
Dean – który martwi się o braciszka (wiadomo) i swego aniołka Castiela.
Scena w krypcie – brak mi słów i jeszcze te nawiązania do innych odcinków… Przed oczami stanął mi Swan Song.
I Cas jest w końcu sobą. Zbyt długo był pod jej wpływem. Tak, wstrętna Naomi już nie będzie niszczyć naszego aniołka, kilka osób w tym ja stwierdziło ten fakt z wielką radością.
Takie jest moje pierwsze, świeżutkie wrażenie.
Więcej napiszę, kiedy uspokoję się jeszcze bardziej. Lepiej obejrzę drugi raz.
No cóż widzę że większości tych co tu piszą się ten odcinek podobał się ,a ja mam przeciwne odczucia .
dean misiał już poraz kolejny dawać się obijać (ile to można) .
Ogólnie nielubię tych przesadzonych odcinków gdzie losy świata spoczywają w rękach dwuch braci :( nudy nudy nudy
zdecydowanie wolę te pojedyncze odcinki :P
I jeszcze uśmiercili mi postać którą nawet zdążyłem polubić :(
a tą całą durna naomi powinii już zlikwidować ale pewnie będzie jeszcze w kolejnym sezonie :(:(