Zacznijmy wpierw od Beli. Oj jak ja jej nienawidzę. JAK JA JEJ NIEWYOBRAŻALNIE 
NIENAWIDZĘ! Co prawda, współczuję jej kretyńskiej głupoty która ją zabiła (oddam demonom 
ostatnią rzecz, którą Winchestery mogą ocalić moje życie :3), ale i tak nienawidzę. Nie 
zrozumcie mnie źle. Gdy okazało się że za kilka sekund ogary piekielne przerobią ją na tatar, 
naprawdę zrobiło mi się jej szkoda. Głupota i lekkomyślność - oto co ją zabiło :( 
 
Czemu tak jej nienawidzę? Głównym powodem była taka sytuacja (nie chce mi się szukać w 
jakim odcinku :P), w której Bela na wieść o tym, że Sam i Dean chcą URATOWAĆ ŻYCIE 
NIEWINNEGO CZŁOWIEKA nazywa ich *BA DUM TSS* FANATYKAMI I SERYJNYMI 
MORDERCAMI. Trzymajcie mnie! Niedźwiedzie trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! Co jej 
strzeliło do głowy ja się pytam?! Dwaj bracia robią co mogą, by ratować niewinnych ludzi, a ona 
takie akcje odwala! Myślałem wtedy, że mnie rozniesie... 
 
...ale rozniosło mnie dopiero wtedy, gdy Bela ze stoickim spokojem oznajmiła, że zabiła swoich 
rodziców (teraz już wiemy, że nasłała na nich demona, co w końcu przypłaciła życiem), aby 
zgarnąć ich majątek. Czemu wcisnęła taki kit?! Z flashbacków WYRAŹNIE wnioskuję, że jej 
rodzice byli podli, ale KURDE wciąż nie można stwierdzić czy zasługiwali na śmierć (np. gdyby 
było jasne, że tłukli ją do nieprzytomności, czy coś w tym stylu). Czemu chciała by Dean jeszcze 
bardziej ją znienawidził?! Gdyby znał prawdę o jej motywach, to może jeszcze by jej jakoś 
pomógł, ale po tym wszystkim co powiedziała, omal jej nie zabił. 
 
 
 
Teraz pogadam o psychopatycznych łowcach. Otóż jak już wspomniałem, Bela nazwała Deana 
i Sama seryjnymi mordercami. 
 
Doszedłem do wniosku, że może powiedziała tak, kierując się dotychczasowymi kontaktami z 
innymi łowcami. Powiedzmy sobie szczerze: wszyscy łowcy, których spotykają/li Sam i Dean 
oprócz Johna, Bobby'ego, Ellen, Jo, Gartha, Rufusa i kilku innych których zapomniałem 
wymienić są po prostu istnymi psychopatami, bandytami i mendami jakich mało. Doprawdy. W 
jednym odcinku dwóch takich przychodzi do Sama i Deana i ich zabija. Nie no, super. Idioci. 
Niczego nie sprawdzą, nikogo więcej (oprócz swoich popapranych koleżków) nie popytają, 
tylko od razu wyrzynają w pień. 
 
Jak to dobrze że nasi Winchesterowie są nieśmiertelni :P
Zgodzę się z tym, że Bella była postacią dość denerwującą w odbiorze, aczkolwiek bardzo ją polubiłem (chyba w przeciwieństwie do Ciebie ^^). Nie było łowcą/łowczynią(?), tylko świetnym złodziejem, co było fajnym pomysłem scenarzystów, aby wprowadzić coś "innego". Tak więc, zacznijmy od tego, że jak słusznie zauważyłeś, z flashbacków można wywnioskować, że jej rodzice byli podłymi ludźmi, bo jakby nie patrzeć nikt normalny nie zabiłby swoich rodziców od tak (potwierdzeniem, może nie do końca, ale jednak na to jest to, że z wielkim spokojem i bez żadnej skruchy powiedziała im o tym, że to ona jest odpowiedzialna za śmierć rodziców), więc kwestia tego czy zasługiwali oni na śmierć jest nie do wyjaśnienia po tym co do tej pory (myślę, że więcej Belli nie zobaczymy, no chyba, że jako demona) zobaczyliśmy w filmie. Fakt faktem, zrobiła największą głupotę jaką mogła, w momencie gdy oddała jedyną rzecz która mogła ją ocalić demonom). Cóż, najwyraźniej tak musiało być, trudno. Osobiście szkoda mi bardzo, że postać ta była tak krótko w SN, tak jak pisałem wcześniej bardzo ją polubiłem i chciałbym, aby jeszcze kiedyś pojawiła się w filmie (pod postacią demona/anioła/psa/kota czy kogokolwiek innego) :) 
 
ps. Co do innych łowców, to uważam, że po za tymi których wymieniłeś reszta to kompletne bezmózgowce (widać to w momencie, kiedy któryś z nich pojawia się jako "gość" w odcinku).
ona przez to jak byla traktowana czula tylko nienawisc . oszukiwala naiwnych ludzi dla kasy i przestalo jej zalezec zeby ktokolwiek ja ratowal .poza tym byla ladna :)
oj już prawie zapomniałem kim była :) w którym sezonie ogary ją dopadły? bo chyba to jeszcze wcześniej niż w 7 było 
Bezpośrednio- nie, lecz na wszelkich "wiki" jest traktowane w odcinku "No Rest For The Wicked" jako - "Mentioned only" (Tylko wspomniany).
Nie mogę edytować, więc muszę napisać jeszcze raz. Nie "No Rest For The Wicked" (Bo to 3ci sezon) tylko "The Real Ghostbusters" :)
Nie będę zaprzeczać, z pewnością było wiele powodów żeby jej nienawidzić. Ale ja jednak ją uwielbiałam. Lubiłam jej charakter, przebiegłość, złośliwość i to że była kłamczuchą. Myślę że za te cechy za które ty jej nie lubisz, ja ją właśnie uwielbiam :) W normalnym życiu też nie lubię takich osób, ale jeżeli chodzi o postaci filmowe to takie charaktery lubię najbardziej. 
 
A jeżeli chodzi o jej rodziców, to z tego co pamiętam, to ojciec wykorzystywał ją seksualnie, a matka widać nie reagowała. Według mnie, należała im się śmierć.
Odnoszę wrażenie, że nie do końca zrozumiałaś część mojej wypowiedzi. Nie chodzi o to, że nienawidzę Beli za jakieś cechy charakteru. Nienawidzę jej za to, że lekceważąc i kpiąc z determinacji Sama i Deana - którzy ze szlachetnych pobudek ratują życia niewinnych ludzi - nazywa ich fanatykami (WUT?!) i seryjnymi mordercami. Chamstwo i brak logiki jakby żywcem wzięte z "Dlaczego ja?".
Beli nie lubiłem tylko za jej zachowanie zimnej suki. Ot tak strzela do Sama, kradnie broń itp. Z tym że nie do końca jest ona zła. Jest po prostu samolubna. Gdy miała 14 lat zawarła ten pakt. Może myślała że rodzice znikną czy coś. Możliwe że życzyła im śmierci, czasami w złości i gniewie różne rzeczy chodzą po głowie. Później żałowała, dlatego ukrywała się i przyjęła taką pozę. Nie chciała zdradzać uczuć. Dopiero w chwili śmierci sobie uświadomiła swój błąd. Co do szlachetności Sama i Deena - było wspomniane że często nie myślą. Raz czy dwa zastanowili się nad ukatrupieniem potwora. Ile w ten sposób zabili dobrych stworów? Wobec siebie też nie zawsze byli fer, niestety. Na początku bracia są dla siebie przysłowiowo gotowi skoczyć w ogień. Im dalej tym więcej tajemnic, żalu, wrogości wobec siebie. Myślę że trzymają się ze względu na misję niż ze względu na więzi. Dobra Dean stara się być dla Sama miły i na odwrót, ale to już nie to samo co kiedyś. 
Co do znienawidzonych postaci to bardziej od Beli były: Meg i Ewa, jedno z dzieci. Meg była po prostu tak diaboliczna i okrutna że szczerze się ucieszyłem z jej śmierci. Nie zdążyła się w pełni zrehabilitować. Crowley czy Lucyfer mają więcej na sumieniu, ale mają jakąś taką klasę że ogląda się to super, tacy naprawdę konkretni skur**ysyni. A Meg- nic za nią nie przemawiało na plus. 
A Ewa - o ta to dopiero sucz. Perfidnie udawała pokrzywdzoną, a wcześniej bez litości mordowała innych. 
Jeszcze Neomi jest wredna, ale jakoś jeszcze ją akceptuję. Reszta w miarę czyli taki Gordon czy Jerry. Swego czasu Gabriel mnie denerwował - udzielił Samowi w końcu bolesnej lekcji. I tak już byli pokrzywdzeni,a Gabriel musiał im jeszcze wtedy dopiec.
"Co do szlachetności Sama i Deena - było wspomniane że często nie myślą" 
 
Tak jest, było wspomniane że "nie myślą" w odcinku S08E12 ("As Time Goes By"), który obejrzałem dosłownie przed chwilą. Powiedział to dziadek Winchesterów od strony Johna, który: 
- nie zna Sama i Deana, 
- mówił wtedy o ogóle łowców. 
 
Oczywiście wiemy jak to jest z tym ogółem i tylko nieliczni łowcy tacy jak m.in. Sam, Dean, John, Bobby, Ellen, Garth są bądź byli normalni ("byli" gdyż niektórzy nie żyją). I z całą pewnością Sama i Deana nie można nazwać fanatykami, a tym bardziej seryjnymi mordercami. W zasadzie to rozchodzi się tylko o to, a Ty robisz trafny acz niepotrzebny wywód na temat szlachetności Winchesterów. 
 
Niewątpliwie masz rację, ale zwrot "ze szlachetnych pobudek ratują życia niewinnych ludzi" nie oznacza nawet w najmniejszym stopniu, że "są mega szlachetni i doskonali". Nie to chciałem powiedzieć i tego nie zrobiłem. Może po prostu trochę opacznie to odebrałeś. 
 
 
Łojoj, Meg również nienawidzę. W sumie to nienawidzę jej 100x bardziej niż Beli. Jak sam piszesz, dopuściła się tylu okrucieństw, a Sam i Dean jakby o tym zapomnieli. A DO CASA TO JUŻ BRAK MI SŁÓW JEŚLI CHODZI O MEG!!! :< 
 
Aha i ten, ja JESZCZE nie wiem, że Meg została zabita. Mam nauczkę, że pod każdym postem muszę pisać numer ostatniego obejrzanego odcinka. 
 
Zatem - jak już wspomniałem - ostatnio obejrzałem odcinek S08E12 ("As Time Goes By") i tego się trzymajmy.
Raczej chodziło mi że są w gorącej wodzie kąpani. Są szlachetni to fakt tylko nie zastanawiali się czy życiem, tylko zabijali potwory. Co ciekawe byli w stanie oszczędzić wampiry wierząc im na słowo,ale Dean już potem przyjaciółce Sama nie uwierzył. Zaciera się coraz bardziej ta granica, to już tylko rutyna, nie ma miejsca na czułości i emocje, tylko dalsza eksterminacja potworów.
Nie uwierzył jej pewnie dlatego, gdyż niedawno zabiła dwoje ludzi - w przeciwieństwie do Benny'ego. Jak już mówiłem - ratowała w ten sposób życie swojego dziecka. To dość trudna sytuacja. 
 
 
"Co ciekawe byli w stanie oszczędzić wampiry wierząc im na słowo,ale Dean już potem przyjaciółce Sama nie uwierzył" 
 
Cóż, wypada zauważyć, że owe "potem" nastąpiło po pobycie Deana w piekle oraz w czyśćcu. Moim zdaniem Dean i tak dobrze się trzyma, że nie stoczył się całkiem na moralne dno. Po pobycie w takich miejscach - szczególnie w piekle - ludzie zazwyczaj kończą jako demony (pod tym względem właściwie tylko piekło).
A ja ją uwielbiam. 
Niedawno obejrzałam odcinki z nią, więc jestem właściwie na bieżąco. 
To, co im powiedziała o byciu seryjnymi mordercami było prawdą - mniej więcej w tamtym momencie (przy pierwszym oglądaniu) ją pokochałam. 
 
Kto jak kto, ale to oni zachowywali się tam jak głupcy. 
Wiedzieli, że nie zdołają powstrzymać fatum - bo niby jak mieliby to zrobić? Co chcieli zrobić? Odgonić ducha? Spłoszyć? Nigdy wcześniej taka taktyka nie zadziałała, ew. dawała odrobinę dodatkowego czasu na spalenie szczątków czy przedmiotu. 
Co do "niewinnych ludzi". Tamten człowiek, którego wtedy chcieli "ratować" razem z bratem zamordował swojego ojca dla stu iluś milionów dolarów. Nie nazwałabym tego człowieka "niewinnym". 
 
Wracając do Beli... 
Wciągnęła Winchesterów do "akcji" bo potrzebowała ich pomocy. Wiedziała już o jaki statek chodzi, nie była głupia, najprawdopodobniej zdawała sobie sprawę też z tego, jakie osoby dotyka klątwa (więc najprawdopodobniej wiedziała, że próbują ocalić ojcobójcę). 
 
Przyjrzyj się lepiej tym flashbackom. Dokładniej. Płacząca, przerażona nastoletnia dziewczynka siedząca na łóżku nasłuchująca kroków ojca, który wchodził do niej do pokoju zamykając za sobą drzwi. Ona potem na huśtawce z wzrokiem wbitym w ziemię. 
Na 100% tatuś jej nie bił tylko ją gwałcił, a matka na to pozwalała. Nie potrafię sobie wyobrazić bardziej dosadnego sposobu na danie to do zrozumienia bez pokazania samego aktu. 
 
Ofiary przemocy seksualnej nie przyznają się do tego. Co miała zrobić? Zalać się łzami i opowiedzieć o wszystkich przykrych rzeczach które ją spotkały? 
ZWŁASZCZA, że Dean właśnie w tym odcinku ze statkiem widmo zapytał ją, co sprawiło, że stała się taka nieczuła - "tatuś nie przytulał cię dostatecznie często?" Nie wiedział, co mówi, ale jakie to miało znaczenie - U niego miałaby szukać pomocy? 
 
Chciała sprawiać wrażenie silnej. 
Wcześniej wolała sprzedać duszę niż trwać dalej w swoim koszmarze. 
Później wolała umrzeć jako bezwzględna su. niż jako skrzywdzona dziewczynka - zwłaszcza, że szanse na to, by uwierzyli jej w prawdę były niewielkie. Obaj wierzą w to, w co im łatwiej. Zła Bela - prawdziwa Bela. Potwór - zabić. Człowiek - ratować, chyba że akurat wiatr zawieje inaczej. 
 
Omal jej nie zabił po tym co mu mówiła na temat swoich rodziców właśnie dlatego, że bardzo niewiele brakuje mu do seryjnego mordercy. 
 
Wracając do ich głupoty, która rzuca się w oczy w co drugim odcinku. 
Spotkali ją już wcześniej, Bobby ich przed nią ostrzegał. Ona SAMA powiedziała im że po prostu handluje i to jej zdrowe podejście do świata - nazajutrz wpada do nich i proponuje wspólną akcję zakończenia klątwy. 
Kto tu jest głupi? 
Jakby tego im było mało w późniejszym odcinku z Bobby'm w śpiączce znowu zachowują się jak kretyni. Zamiast pomyśleć o co jej może chodzić i zaproponować jakiś mały handelek w zamian za tamto zielsko wierzą jej na słowo... Ta parka jest tak głupia, że gdyby nie tajemnicze stowarzyszenie wszystkich dookoła, którzy robią wszystko, żeby ocalić ich od konsekwencji własnego kretynizmu, to bracia pewnie w okolicach połowy pierwszego sezonu poodgryzaliby sobie palce u rąk zamyśliwszy się na moment. 
 
Ci inni "popaprani łowcy" nie są inni niż ci, których wymieniłeś. Po prostu nie byli głównymi bohaterami historii. Jestem pewna, że gdyby serial opowiadał o przygodach Gordona, to on wzbudzałby sympatię - wszak każdy z tych popaprańców robił co mógł żeby ocalić tylu ludzi ilu tylko się da. 
Sorry, ale w odcinku w którym zabijają Meg (dziewczynę) - Dean całe życie jako "łowca", Sam więcej niż pół, ojciec zajęty fanatycznym tropieniem demona i Bobby (którego znali, bo jak powiedziano później, już jako dzieci wyjeżdżali z nim razem na polowania - Bobby, który zajął się swoim fachem po zabiciu opętanej żony) - żaden z tych geniuszy nie wpadł wcześniej na to, że demony opętują ludzi? Nikt im tego nie powiedział? Nie wpadli na to? 
Psychopatyczny tatuś nigdy im o tym nie wspomniał? Nigdy nie spotkali się z przypadkiem opętania? 
Bardzo grubymi nićmi szyte i nie świadczące na ich korzyść ani trochę. 
 
Jeszcze raz wracając do Beli... 
Czekam na jej powrót, bo nie mam wrażenia, że jej historia się zakończyła. 
Dała Crowleyowi colta - po co? Zapewne żeby się wyśliznąć z umowy. Wiedziała kim jest Lilith i że to ona trzyma wszystkie kontrakty - czyli coś, czego ci dwaj geniusze nie zdołali osiągnąć torturując stado demonów i mordując ludzi, których opętały. 
Cokolwiek motywowało Belę na pewno nie była to głupota. Nawet gdyby zdołała przekonać Sama i Deana do tego by jej pomogli, to i tak nie byliby w stanie tego zrobić. Była zbyt istotna by zaszantażowanie jakiegoś demona crossroads mogło ją uwolnić (jak w przypadku tego gościa który sprzedał swoją duszę w zamian za życie żony umierającej na raka). Szukała ratunku tam gdzie mogła go znaleźć, ale zapewne coś poszło nie tak, i zażądano od niej jeszcze zabicia braci - "zrobiła" to, bo była zdesperowana, tak samo jak Dean, kiedy mordował tych opętanych żeby znaleźć sposób na wywinięcie się od piekła. 
 
PS. Nie - nie dało się napisać dłuższego posta.
OK, co do głupoty Sama i Deana nie będę się wypowiadał. W sumie często aż mnie szlag trafia jak odwalają jakieś nielogiczne akcje, ale to jest temat na całkowicie inną dyskusję. 
 
 
"Co do "niewinnych ludzi". Tamten człowiek, którego wtedy chcieli "ratować" razem z bratem zamordował swojego ojca dla stu iluś milionów dolarów. Nie nazwałabym tego człowieka "niewinnym"." 
 
Co racja to racja. 
 
 
"Obaj wierzą w to, w co im łatwiej. Zła Bela - prawdziwa Bela." 
 
Ale skoro ona sama nie życzyła sobie, by zmieniali zdanie o niej, to po kiego mieliby się jeszcze głowić "hmmmmm... a może Bela tak naprawdę jest pokrzywdzona, ale nie chce o tym powiedzieć, gdyż chce stwarzać pozory? hmmmmmm"? 
 
 
"Na 100% tatuś jej nie bił tylko ją gwałcił, a matka na to pozwalała." 
 
Muszę przyznać że to najtrafniejsza teoria i po krótkim zastanowieniu sam uznaję ją za prawdę. Raczej nie ma sensu szukać dalej. W takim przypadku zasługiwali na śmierć. Szczególnie jeśli Bela nie mogła zwrócić się o pomoc do kogokolwiek i musiała uciec się do paktu z demonem. 
 
 
"Ta parka jest tak głupia, że gdyby nie tajemnicze stowarzyszenie wszystkich dookoła, którzy robią wszystko, żeby ocalić ich od konsekwencji własnego kretynizmu, to bracia pewnie w okolicach połowy pierwszego sezonu poodgryzaliby sobie palce u rąk zamyśliwszy się na moment" 
 
Oj bez przesady. Gdyby ta "parka" uratowała Cię sekundę przed śmiercią (wielokrotnie tak robili), przepraszałabyś ich z płaczem na kolanach :D Oczywiście mówię czysto abstrakcyjnie i teoretycznie ;) 
 
 
"Ci inni "popaprani łowcy" nie są inni niż ci, których wymieniłeś." 
 
Czyżby? Zdradź mi zatem w jakim odcinku - łowcy których wymieniłem (dodam jeszcze Rufusa) - przystawiają do gardła nóż niewinnej osobie, żeby ktoś komu na owej osobie zależy pomógł w zabiciu paru demonów? Powiedz mi jeszcze w jakim odcinku któryś z tych łowców wbija w kominiarkach do czyjegoś domu i rozwala łby kilku ledwo co obudzonym ludziom, gdyż podejrzewają ich o jakieś gówno, co do którego tak naprawdę nie mają pewności? Jestem niezmiernie ciekaw. Naprawdę. Chyba nie do końca rozumiesz moją definicję "popaprania". 
 
 
"Sorry, ale w odcinku w którym zabijają Meg (dziewczynę)" 
 
Chodzi Ci zapewne o skok z okna w wykonaniu Meg? Oczywiście to nie był skok, tylko Winchesterowie do tego doprowadzili. Nie pamiętam dokładnie w jaki sposób, ale wiem że to zrobili. Otóż wtedy Meg była 10x potężniejsza od Sama i Deana i chciała ich pozabijać. Cóż... musieli się jakoś bronić. Wtedy nie było czasu na rozkminę "ojoj, ależ ona zła, pewnie jest opętana przez demona, więc musimy uważać coby jej za bardzo nie poobijać, ale ona za dwie sekundy nas wypatroszy jeśli czegoś nie zrobimy, hmm... co by tu zrobić...". 
 
 
"ojciec zajęty fanatycznym tropieniem demona" 
 
Jak zapewne wiesz, ów demon PRZYSZPILIŁ JEGO ŻONĘ DO SUFITU I DO JASNEJ CHOLERY SPALIŁ JĄ ŻYWCEM!!! To nie jest "fanatyczne tropienie demona"! To zemsta na zabójcy ŻONY do której każdy na miejscu Johna by dążył! KAŻDY! Miał sobie darować?! Miał dzwonić na policję? Proszę Cię... 
 
 
"Psychopatyczny tatuś" 
 
No teraz to mnie chyba zaraz szlag trafi, powypadają mi włosy, dostanę wylewu i Bóg wie co jeszcze. Zastanów się choć przez chwilę, CO TY DO DIABŁA PISZESZ. Gdyby nie John - jeden z najznakomitszych łowców - dla Ciebie znany jako "psychopatyczny tatuś", to cała masa ludzi zostałaby wymordowana przez duchy, wampiry, ghule, demony i takie tam. Psychopatyczny tatuś... no naprawdę, nie wyrobię. 
 
 
"To, co im powiedziała o byciu seryjnymi mordercami było prawdą" 
"bardzo niewiele brakuje mu do seryjnego mordercy" 
 
Widzisz różnicę? Cóż, ja to bym powiedział że BARDZO WIELE brakuje mu (Samowi z resztą także) do seryjnego mordercy. Jeśli mają zabić jakiegoś nieopętanego człowieka, to tylko wtedy, jeśli sobie na to zasłuży. NIGDY nie zabijają ot tak sobie, bo może coś tam coś tam. Jeśli chodzi o zabijanie opętanych ludzi, w 90% przypadków robią to wtedy, kiedy nie mają najmniejszej szansy na szybkie narysowanie pułapki na demona (bądź związanie jegomościa. Choć w sumie wiemy, że trudno związać demona, gdy ten nie jest w pułapce), kiedy demon rzuca się na nich, bądź kiedy muszą działać cicho. 
 
 
"Seryjne zabójstwo jest popełniane w wyniku patologii charakteru", a Sam i Dean - jeśli już kogoś zabijają - robią to z konieczności (a nie z patologii charakteru), ratując tym samym życie dziesiątkom ludzi. Jak wiemy, większość demonów - jeśli pozostanie przy życiu - zabija i będzie zabijać, ot tak dla zabawy. 
 
 
 
Starałem się unikać chamskich spojlerów jak tylko mogłem. Mam nadzieję, że nie zepsułem zabawy. Jak tak to przepraszam.
Jeszcze taki mały dodatek odnośnie "Ci inni "popaprani łowcy" nie są inni niż ci, których wymieniłeś." 
 
Naprawdę uważasz, że Ellen i Jo - jakby nie mówić, najbardziej białe charaktery spośród łowców - są godne nazwania ich psychopatkami i bandytami? WOW! Nieźle. 
 
Przypomnę jeszcze moment, w którym Ellen stanowczo ostrzega Sama przed Gordonem, a więc widzimy, że łowca łowcy nierówny. W sumie to widzimy to już od dawien dawna, ale Ty i tak uważasz że wszyscy łowcy to psychopaci, bandyci, mendy i zwyrodnialcy. Luzik.
Sory że ciągle dodaję nowe DLC do swojej wypowiedzi, ale jakoś tak wyszło. 
 
"Ta parka jest tak głupia, że gdyby nie tajemnicze stowarzyszenie wszystkich dookoła, którzy robią wszystko, żeby ocalić ich od konsekwencji własnego kretynizmu, to bracia pewnie w okolicach połowy pierwszego sezonu poodgryzaliby sobie palce u rąk zamyśliwszy się na moment" 
 
Otóż zastanowiłem się nad tym przez nieco dłuższą chwilę i krew mnie zalała. O czym Ty piszesz właściwie? Co w połowie pierwszego sezonu??? O_o Po prostu tak przesadziłaś, że już bardziej się nie da. OK, dość często Sam i Dean odwalają nielogiczne akcje, ale to co Ty piszesz to już istny kabaret. 
 
Obok tego, że Sam i Dean często coś zrąbią nie ulega także wątpliwości, że nasi dzielni braciszkowie: 
- uratowali multum niewinnych ludzi w bezpośrednich akcjach, 
- uratowali całą ludzkość przed łajzą Lucyferem, 
- po raz kolejny uratowali całą ludzkość przed jeszcze większą mendą Dickiem Romanem ("jeszcze większą" bo ten ziomek chciał nie tyle zmieść ludzi z powierzchni Ziemi, ale sparaliżować, zniewolić i regularnie konsumować ludzkość). 
 
Gdyby byli takimi debilami jak piszesz, to NIGDY nie dokonaliby żadnych z tych - jakby nie patrzeć - niesamowicie bohaterskich czynów. Hmm... coś mi mówi, że psychopatyczni, fanatyczni, seryjni mordercy nie mają w zwyczaju ratowania świata, ale co ja tam wiem :D
"Ale skoro ona sama nie życzyła sobie, by zmieniali zdanie o niej, to po kiego mieliby się jeszcze głowić "hmmmmm... a może Bela tak naprawdę jest pokrzywdzona, ale nie chce o tym powiedzieć, gdyż chce stwarzać pozory? hmmmmmm"?" 
 
Nie mieli. Nie mogli, nie mieli podstaw. Czasu na takie refleksje raczej nie mają, ale ona też to wiedziała i nie zwróciła się do nich o pomoc nie dlatego, że była dumna, nie durna. 
 
"Czyżby? Zdradź mi zatem w jakim odcinku - łowcy których wymieniłem (dodam jeszcze Rufusa) - przystawiają do gardła nóż niewinnej osobie, żeby ktoś komu na owej osobie zależy pomógł w zabiciu paru demonów? Powiedz mi jeszcze w jakim odcinku któryś z tych łowców wbija w kominiarkach do czyjegoś domu i rozwala łby kilku ledwo co obudzonym ludziom, gdyż podejrzewają ich o jakieś gówno, co do którego tak naprawdę nie mają pewności? Jestem niezmiernie ciekaw. Naprawdę. Chyba nie do końca rozumiesz moją definicję "popaprania"." 
 
Oni nie są głównymi bohaterami. Nawet jeśli to robili to nie zostało to pokazane. Nawet jeśli tego nie robili, to oni byli wtajemniczeni w sytuację. 
 
Ten o którym mówisz - wpadł do baru, pogadał z Samem, było sympatycznie. Wcześniej rozmawiał z Bobbym - pewnie też sympatycznie. Ani Sam ani Bobby nie uznali za stosowne poinformować ich, że demony nie działają tak jak wcześniej - w pojedynkę, tylko grupami (przez zamieszanie do którego częściowo przyczynili się główni bohaterowie - robili co mogli, żeby zapobiec, ale nie robili wszystkiego żeby POINFORMOWAĆ resztę, że sytuacja się zmieniła, że będzie trudniej i niebezpieczniej). 
On mówił - pojechali jak na standardowe "polowanie", a tam zaskoczyło ich stado demonów, które zabiły jego najlepszego przyjaciela. Podczas kiedy Sam, częściowo odpowiedzialny za sytuację serwował drinki w barze. 
Tamto przystawienie noża do szyi dziewczynie było aktem desperacji i rozpaczy, nie zwyrodnienia. 
 
A tamci wbili w kominiarkach... - co mieli robić? Znali gości tylko z opowieści, a mieli mnóstwo dowodów na to, że Sam i Dean są odpowiedzialni za całą tą masakrę a sami niczego nikomu nie tłumaczą, nawet nie próbują. 
Walt jest szurnięty. Walt zabija ich obu, Roy chce ich wysłuchać, nie jest w stanie zastrzelić Deana. Raczej nie jest potworem. 
 
 
Nie chodzi mi o to, że zabili Meg, tylko o to, że potem, bijąc ją w piwnicy byli ciężko zszokowani tym, że tam w środku jest opętana dziewczyna. Tak jakby wcześniej nie zdawali sobie z tego sprawy - nigdy, nie tylko w momencie walki. 
 
Ich ojciec był zajęty fanatycznym tropieniem demona. To, że miał ku temu całkiem dobry powód to zupełnie inna sprawa. 
 
 
Najznakomitszy - no nie wiem. 
Mnóstwo rzeczy świadczy na jego korzyść. 
Adam - na niekorzyść. Jasne, fajnie że jego syn mógł prowadzić normalne życie, ale będąc tak doskonałym łowcą doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszystkie istoty, z którymi walczy są mściwe i pamiętliwe. Tak jak i z tego, że kilku z nich udało się uciec. Histerycznie obawiał się o życie i bezpieczeństwo Sama i Deana, o Adama już nie tak bardzo. Zamiast zniknąć z jego życia i nie dać go z sobą powiązać odwiedzał go regularnie nie uświadamiając ani jego ani jego matki o niebezpieczeństwie jakie im grozi. 
Emocjonalnie jestem w stanie to zrozumieć, w żaden inny sposób nie. 
Poza tym nadal z tymi demonami. To pewnie dziura w scenariuszu, ale jak to możliwe, że taki człowiek nie wyjaśnił im na czym polega opętanie? Albo nie był tak dobry jak się przyjęło myśleć, albo był bezmyślny, albo scenarzysta tamtego odcinka jest tępy. 
 
Co do Elen i Jo - jasne, że nie zasługują na nazwanie ich psychopatkami i bandytkami. 
Ale czy np. Roy na to zasługuje? Wiadomo o nim niewiele - jasne. Postępował tak jak powinien - zgodnie z tym co wiedział. Sam zmieniał się w demona, zabijając Lilith był już demonem, nie był gotowy zabić żadnego z nich, bo miał wątpliwości - mimo, że miał szalonego towarzysza. 
 
A Gordon... wielokrotnie wspominają, że Gordon ratował życie wielu ludziom, wielokrotnie innym łowcom. Jego metody - makabryczne i okrutne, moralnie wątpliwe, ale jeśli sądzić po efektach. 
Nie lubię go, ale czym on się niby różni od Deana? Poświęcił życia ludzi walcząc o powstrzymanie apokalipsy, oni robili to samo - fakt, że nie premedytacją, a bezmyślnością, ale ich intencje były takie same. Gordon na początku też miał opory przed zabiciem Deana jako człowieka. 
 
Bracia uratowali ludzkość przed łajzą Lucyferem - którego sami sprowadzili. Dlaczego Lilith mówiąca, że jest gotowa na rozejm bo "okazuje się, że przy łamaniu pieczęci sama tego nie przeżyje" nie wzbudziło w nich żadnych refleksji? Ufać demonowi to jedno, ale nie zastanawiać się nad motywami mówienia takich a nie innych rzeczy to drugie. 
Sprowadzając Lucyfera doprowadzili do tego, że Cas znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Wygrana Rafaela równałaby się powrotowi apokalipsy, więc musiał wchłonąć te dusze z czyścca. Co zrobił potem - na ile to były jego decyzje, a na ile wpływ rozdzierających go od środka Lewiatanów - nie wiadomo. 
Ich błędy doprowadziły do pojawienia się ziomka, który razem z kolegami planował zrobić sobie z całej ludzkości wielką spiżarnię. 
 
Dzielny braciszek wymordował jakąś grupę opętanych ludzi próbując zlokalizować miejsce w którym Crowley przetrzymywał Lisę i Bena. Był do tego zdolny dla ludzi, których kochał. Kiedy ich życie było zagrożone - mordował. 
Czym to się różni od rozpaczy i szału w który wpadł Tim kiedy demony zabiły jego najlepszego przyjaciela? 
A potem zamordował kobietę, która zabijała żeby ocalić życie swojego dziecka - wybierając na ofiarę dealera narkotyków a potem zostawił jej dziecko na pastwę losu. Był gotowy zabić matkę Kevina. 
 
Czym się różni jego popapranie od popaprania Gordona? Wytłumacz mi proszę, bo ja tego nie widzę. 
"Gdyby" Dean zabił Crowleya w ciele Lindy Tran ocaliłby wiele istnień. 
"Gdyby" Gordon zabił Sama wtedy, kiedy zaczął tropić dzieci Azazela też ocaliłby wiele istnień. 
 
Napisałeś, że "Sam, Dean, John, Bobby, Ellen, Garth i Jo" są nielicznymi "normalnymi" łowcami, którzy pojawiają się w serialu, ale odnosząc się do tego co napisałam poszedłeś w złą stronę. 
 
Gwen Campbell, Lee&Krissy Chambers, Isaac i Tamara, Martin (był sympatyczny, zwariował potem), pastor Jim, Annie, Roy, Eliot (i Ezra z odcinka o Kronosie), Colt, Rufus... pewnie jeszcze Caleb i William Harvelle 
Ci dwaj kuzynowie Campbell - jeden zabity przez dżina w samochodzie, drugi przez shapeshiftera... no i Mary Winchester. 
w ich przypadku nie ma powodu by sądzić, że coś w nich "nienormalnego". 
 
Zostają (o ile mnie pamięć nie myli): 
 - Christian (prawdziwa osobowość nieznana), 
 - Gordon, 
 - Kubrick (trochę świrnięty, trochę obłąkany, jest z Gordonem, ale próbuje go zabić... wiadomo kiedy), 
 - Walt, 
 - Samuel, 
 - Victor, 
 
I każdy z tych pięciu "niesympatycznych" miał swoje motywacje. 
Christian był opętany, opętany Sam też robił straszne rzeczy. W barze nie zabił Tima tylko dlatego, że spojrzał tamtej dziewczynie w oczy. 
Kubrick wierzył w boską misję. 
Samuel był zdesperowany i gotów na wszystko by odzyskać córkę, bardzo możliwe, że był dodatkowo szantażowany i manipulowany przez Crowleya. Sam i Dean robili różne, też całkiem złe rzeczy żeby odzyskać siebie nawzajem. 
Victor "poświęcił" rodziny trójki dzieciaków, żeby w przyszłości uratować życie setki innych rodzin, sam pewnie też wielu ocalił. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, gdyby zagłębić się w ich życia, motywacje i dokonania też wyszłoby na to, że "musieli działać cicho dla wyższego dobra" albo "patrząc z perspektywy uznali, że nie mają innego wyjścia". 
 
Sam, Dean i John to patologiczne charaktery. Gordon, Walt i Victor też. 
Może i racja, że ci trzej pierwsi to nie "seryjni mordercy o patologicznych charakterach", ale swoimi poczynaniami spowodowali śmierć wielu, bardzo wielu ludzi. Nie czyni ich to "seryjnymi mordercami o patologicznych charakterach" w pełni mrocznych i negatywnych sensów jakie się w tym kłębią, ocalenie żadnej ilości istnień nie sprawi, że zmienią się w kryształowych bohaterów. 
 
Bohaterem to jest człowiek, który żyjąc sobie normalnie nagle widzi tonącego i ryzykując swoim zdrowiem rzuca mu się na ratunek, ratuje a potem znów żyje normalnie. Żaden rzeczywisty ani realnie zbudowany charakter przebywający przez długi czas pod presją i w warunkach nieustannej walki staje się popaprany, bo żadna niepatologiczna osobowość by tego nie zniosła. Wielcy bohaterowie dla jednej grupy ludzi są zawsze mordercami i potworami dla innej. 
 
A Sam i Dean w du. by byli i gó. widzieli gdyby przyjaciele, znajomi, wrogowie, niektóre potwory, duchy, anioły, Bóg i kochająca Bobbyego żona zombie poświęcający wszystko żeby im pomagać i ratować. I ze dwa demony na krzyż do tego jeszcze. 
 
Btw. 
Jeśli zaś chodzi o seryjnych morderców to - teraz już mówię o mechanizmie, nie o bohaterach serialu - jeśli chodzi o seryjnych morderców to: 
Zależy jak na to spojrzeć. Wielu z nich jednak ma silne przekonanie o spełnianiu misji i uwalnianiu świata od jakichś urojonych zagrożeń i oczyszczania go ze zła. Jedni mordują prostytutki, inni atrakcyjne blondynki, jeszcze inni chrześcijan, muzułmanów, hugenotów, Żydów, Indian, kaleki, albinosów albo bezdomne koty. Poza własną przyjemnością i ewentualnymi "innymi korzyściami" zawsze chodzi o jakieś "wyższe dobro" i "ratowanie świata przed CZYMŚ". 
 
 
PS. Okazało się, że jednak mogłam napisać dłuższy..
"Walt zabija ich obu, Roy chce ich wysłuchać, nie jest w stanie zastrzelić Deana. Raczej nie jest potworem." 
 
No kurczę, masz rację. Z Royem faktycznie się dosyć zagalopowałem :/ Cóż, dosyć dawno oglądałem ten odcinek i nie już nie ogarniałem za bardzo różnic między nimi. Także co do Roya, masz całkowitą rację. 
 
 
"Bracia uratowali ludzkość przed łajzą Lucyferem - którego sami sprowadzili." 
 
Cóż , to prawda choć nie ujmuje w żaden sposób bohaterstwu Sama i Deana, którzy mimo wszystko położyli kres zapędom Lucyfera. W zasadzie to największą rolę odegrał tu Sam. Wiadomo że dużo zawdzięcza litrom krwi demonów, ale fakt faktem, gdy będąc pod kontrolą Lucyfera prawie zatłukuje Deana na śmierć, jest w stanie znaleźć w sobie tą iskrę i na chwilę odzyskać kontrolę nad swoim ciałem. Potem już tylko - nie bacząc na konsekwencje pobytu w piekle wraz z Lucyferem - skacze do klatki, zabierając ze sobą Michała, który akurat się napatoczył. 
 
Jeśli zaś chodzi o Lilith, moim zdaniem to była tylko kwestia czasu, aż Sam bądź Dean ją zabiją. Dzięki podstępowi Ruby po prostu dokonali tego szybciej i akurat był to Sam. Widzieliśmy co Lilith potrafi robić z ludźmi. Bez mrugnięcia okiem, bez najmniejszego powodu morduje ludzi dla zabawy. Nie sądzę by ona - jako jedna z najokrutniejszych i najpotężniejszych demonów - miałaby wprowadzić wyniki ewentualnego rozejmu w życie. Sam zabijając ją nie tylko wypuścił Lucjana, ale też ocalił niezliczoną ilość niewinnych ludzi - nie wiadomo jak wiele ludzi z całego świata Lilith zabiłaby sobie dla zabawy. 
 
Swoją drogą, z Lucyferem tak czy inaczej sobie poradzili. Jeśli chodzi o Rafaela - kolejnego szurniętego przychlasta, to była naturalna kolej rzeczy. Cas odwalił kawał dobrej roboty, tylko niestety potem władza uderzyła mu do głowy :( Na szczęście nie na długo. 
 
Zatem faktycznie. Mogłoby nie być Lucyfera, mogłoby nie być zagrożenia apokalipsy, mogłoby nie być Rafaela, mogłoby nie być także lewiatanów w tym ich szefa w ciele Dicka Romana... ale wtedy, każdego dnia ginęłaby pewna ilość niewinnych ludzi mordowanych dla zabawy przez Lilith... Uratowanie ich wszystkich ciężko nazwać - jak to ujęłaś - "błędem". 
 
Sam i Dean podjęli ryzyko i z pomącą grona wiernych przyjaciół zażegnali wszystkie widma zagłady ludzkości - oczywiście co do Rafaela mieli niewielki wkład, prawie zerowy. Co z tego wszystkiego wynika - naprawili swój, tak zwany "błąd" - zabicie Lilith. 
 
 
"Był gotowy zabić matkę Kevina." 
 
I tutaj muszę się zgodzić w 100%. Kompletne kretyństwo. Być przekonanym, że byle nożyk od Ruby zabije WŁADCĘ PIEKŁA??? To byłoby kompletne marnotrawstwo życia matki Kevina (ciągle nie pamiętam jak ma na imię :D). Zginęłaby zupełnie bez celu. Gdyby zaś Dean miał wtedy w ręku broń, która na 100% zabiłaby Crowleya - powinien był to zrobić, mimo wszystko. Jak sama piszesz, Dean wyrżnął grupę (opętanych) ludzi by ratować tych których kochał, zatem poświęcenie jednej osoby, by zabić władcę piekieł byłoby czynem zapewne niechlubnym, ale o wiele bardziej opłacalnym. Kiedyś uważałem że Crowley nie jest taki zły, ale ostatnio zaczął wyrzynać coraz więcej i więcej ludzi. Poświęcenie matki Kevina w celu zabicia go byłoby - w ostatecznym rozrachunku - bardzo korzystne dla świata. 
 
 
Jeśli chodzi o owe śmiałe zabijanie ludzi (opętanych bądź co bądź) przez Sama i Deana, zapraszam do zapoznania się z moim tematem z 19 kwietnia ( http://www.filmweb.pl/serial/Nie+z+tego+%C5%9Bwiata-2005-225833/discussion/%22Su pernatural%22+i+zabijanie+ludzi,2185121 ). Mi też to się nie podoba. 
 
 
"Gwen Campbell, Lee&Krissy Chambers, Isaac i Tamara, Martin (był sympatyczny, zwariował potem), pastor Jim, Annie, Roy, Eliot (i Ezra z odcinka o Kronosie), Colt, Rufus... pewnie jeszcze Caleb i William Harvelle 
Ci dwaj kuzynowie Campbell - jeden zabity przez dżina w samochodzie, drugi przez shapeshiftera... no i Mary Winchester. 
w ich przypadku nie ma powodu by sądzić, że coś w nich "nienormalnego"." 
 
Tak, to są zapewne właśnie łowcy których zapomniałem wymienić :D Nie zgodzę się jednak co do Martina - dla mnie był zwykłą mendą bez honoru i tyle. Ani trochę go nie żałuję. Swoją drogą Benny pierwszorzędnie sobie poradził. Nie dość że uratował Elizabeth, to jeszcze sam przeżył, zabijając swojego oprawcę. 
 
 
"I każdy z tych pięciu "niesympatycznych" miał swoje motywacje. Christian był opętany" 
 
Myślę że opętanie można raz na zawsze wyrzucić z listy motywacji. Jesteś opętany przez demona -> nie masz kontroli nad sobą -> nie ma mowy o żadnej motywacji. 
 
 
"Sam i Dean robili różne, też całkiem złe rzeczy żeby odzyskać siebie nawzajem." 
 
Pewnie, ale ani Sam ani Dean nie zostawiali członka swojej rodziny na śmierć, tak jak Samuel zrobił to z Deanem. 
Postępowanie Samuela: "Odzyskam córkę zabijając jej syna. Ciekawe czy będzie chciała obedrzeć mnie ze skóry? Hmm..." 
 
 
"ocalenie żadnej ilości istnień nie sprawi, że zmienią się w kryształowych bohaterów." 
 
Żeby nie było: nie uważam i nigdy nie uważałem Deana i Sama za kryształowych bohaterów. Mimo iż zrobili wiele dobrego (m.in. dwa razy uratowali ludzkość), to mają na sumieniu całkiem sporo. 
 
 
"Bohaterem to jest człowiek, który żyjąc sobie normalnie nagle widzi tonącego i ryzykując swoim zdrowiem rzuca mu się na ratunek, ratuje a potem znów żyje normalnie." 
 
Ośmielę się stwierdzić, iż człowiek który ratuje całą populację ludzką również jest bohaterem :3 Bo na pewno nie seryjnym mordercą. 
 
 
"Wielcy bohaterowie dla jednej grupy ludzi są zawsze mordercami i potworami dla innej" 
 
Hmm... gdyby ludzie wiedzieli, że żyją tylko dzięki Samowi i Deanowi, to na 100% uznaliby ich za bohaterów. Zatem dla jakiej innej grupy Winchesterowie mogą być mordercami i potworami? Dla demonów, ghuli, zjaw, mściwych duchów? Pewnie tak... ale zaraz... przecież kompletnie nie interesuje mnie zdanie tych potworów. Hehe, swego czasu pokładałem spore nadzieje w Ruby, ale w końcu okazało się że ona też jest podstępną zdradziecką mendą :P Heh, i jak tu wierzyć demonom? :D 
 
 
"A Sam i Dean w du. by byli i gó. widzieli gdyby przyjaciele, znajomi, wrogowie, niektóre potwory, duchy, anioły, Bóg i kochająca Bobbyego żona zombie poświęcający wszystko żeby im pomagać i ratować. I ze dwa demony na krzyż do tego jeszcze." 
 
Eeeeee... o czym Ty znowu piszesz? Serio pytam. Nie żebym był wścibski, ale śmiem zauważyć że Sam i Dean to wciąż tylko ludzie i sami od czasu do czasu potrzebują pomocy. Nie można od nich kurde wymagać, by byli jakimiś nadludźmi. Mimo tego wszystkiego dwa razy uratowali świat. Niezły wynik 
 
 
"Jeśli zaś chodzi o seryjnych morderców to - teraz już mówię o mechanizmie, nie o bohaterach serialu - jeśli chodzi o seryjnych morderców to: 
Zależy jak na to spojrzeć. Wielu z nich jednak ma silne przekonanie o spełnianiu misji i uwalnianiu świata od jakichś urojonych zagrożeń i oczyszczania go ze zła. Jedni mordują prostytutki, inni atrakcyjne blondynki, jeszcze inni chrześcijan, muzułmanów, hugenotów, Żydów, Indian, kaleki, albinosów albo bezdomne koty. Poza własną przyjemnością i ewentualnymi "innymi korzyściami" zawsze chodzi o jakieś "wyższe dobro" i "ratowanie świata przed CZYMŚ"." 
 
OK, OK, ale rozumiem że nie ma tu ŻADNEGO odniesienia do Sama i Deana. Jak oczywiście wszyscy dobrze wiemy, oni nie zabijali nigdy dla przyjemności i korzyści, tylko walczyli o FAKTYCZNE wyższe dobro, a konkretnie życie miliardów ludzkich istnień :3 W sumie to mamy kolejny dowód na to, że nie są seryjnymi mordercami.
[Pewnie, ale ani Sam ani Dean nie zostawiali członka swojej rodziny na śmierć, tak jak Samuel zrobił to z Deanem. 
Postępowanie Samuela: "Odzyskam córkę zabijając jej syna. Ciekawe czy będzie chciała obedrzeć mnie ze skóry? Hmm..."] 
 
Może miał jakiś plan względem tego co mógłby jej powiedzieć? 
Lubią się w rodzinie okłamywać, więc... 
Poza tym - nie wiem czy to dobry trop, ale Samuel znał Sama, miał też spore pojęcie o umiejętnościach Deana - nie z takich opresji się wygrzebywali, założenie, że założył, że zamknięcie ich dwóch w pomieszczeniu z dwoma ghulami będzie się równać ich śmierci... - nie do końca przekonujące. Równie dobrze mógł grać na dwa fronty: chcąc być lojalny wobec Crowleya licząc na odzyskanie córki i dając im szansę na uwolnienie się. Gdyby chciał ich zabić na 100% to mógł wrzucić ghule (czy kilka innych stworów) do ich cel kiedy byli osobno bez eskorty demonów (bądź co bądź dawał im w ten sposób dodatkowy czas na myślenie). No chyba, że nie wpadł na to, że mogą sobie poradzić.
"Równie dobrze mógł grać na dwa fronty: chcąc być lojalny wobec Crowleya licząc na odzyskanie córki i dając im szansę na uwolnienie się." 
 
W sumie to dość ciekawa teza, może nawet i słuszna. W sumie to nie wiadomo. Właściwie to trochę zabawne, że ciągle najeżdżasz na Sama i Deana, ale kogoś kto był po stokroć większą mendą i próbował zabić Deana (Samuel) próbujesz usprawiedliwiać :D 
 
Przynajmniej nie robisz szopki w stylu "Dean <3 Sam <3 och jacy oni są słodcy!!!1111oneoneone" i za to masz u mnie wielkiego plusa :D
Przez prawie dwa miesiące nie miałam nic innego do oglądania, siedem i pół sezonu obejrzałam dwa razy, niektóre odcinki po trzy, zaczęłam zwracać uwagę na rzeczy, których kiedyś tam, oglądając raz w tygodniu nie widziałam. Skoro oni są tak pokręceni, to niby dlaczego bohaterowie drugo- i trzecioplanowi mieliby być inni? 
 
Poza tym do obrony Sama i Deana tylko na tym forum można by sformować całą armię. Nie przeczytałam wszystkiego, ale obrony Gordona i Samuela tu nie widziałam. 
 
cd. niżej
Masz sporo racji trzeba ci przyznać, ale zobacz jak rozwija się akcja. Sytuacja z Meg - została wyrzucona przez demona cienia co było podpuchą. Nie pokazała wtedy Deanowi i Samowi czarnych oczu, nie wiedzieli że to demon. Zresztą niezbyt to ważne gdyż zabicie wiedźm też nie było dla nich problem. Oczywiście jeśli była szansa to ciągle starali się ściągać ludzi na dobrą drogę( odcinek zamiana ciał gdy Sam zamienia się z pewnym chłopakiem na ciała, tłumaczy mu że źle postąpił, bez zabijania bo wiedział że to tylko fascynacja magią nie perfidne władanie ciemną mocą) Na początku demony występują raczej pojedynczo więc nie ma problemu z egzorcyzmami( wyjątek Azazel ale to była chęć zemsty, wiedzieli że egzorcyzm to żadna kara) Więcej o sytuacjach jak z przyjaciółką Sama to nie chce tu rozwlekać, ale wtrącę do wątku zabicia Sama. No wątpię że ktoś to wie o istnieniu demonów itp nie będzie chciał ratować życia brata za cenę własnej duszy i nie będzie patrzył jak mu morduję ktoś brata. Dla Sama i Deana rodzina była najważniejsza, stąd z tego co pamiętam Sam nie zastrzelił ojca pomimo że był w nim Azazel. A taki Gordon był od początku świrem, bo zabił własną przemienioną siostrę. No dobra można powiedzieć że gdyby była zombie apokalipsa to nie ważne kto, trzeba zabić. Jak będę miał chwilę w niedzielę to może bardziej rozwinę swoją myśl.
"Dla Sama i Deana rodzina była najważniejsza, stąd z tego co pamiętam Sam nie zastrzelił ojca pomimo że był w nim Azazel. A taki Gordon był od początku świrem, bo zabił własną przemienioną siostrę" 
 
No proszę, całkowicie o tym zapomniałem! Taki świetny argument mi umknął. Wygląda na to, że na 100% nie można zrównać Deana i Sama z Gordonem.
Dobra, obiecałem że rozwinę myśl, to się postaram dlaczego Sam i Dean (przynajmniej czasami zachowywali się inaczej niż inni łowcy. 
1 sezon: Dopiero poznajemy braci. Nie mają jeszcze wtedy takiego bagażu doświadczeń. Nie mają wtedy noża, apokalipsa się nie rozpoczęła. Z tego sezonu takimi aktami były: uzdrowienie Deana przez co zginął ktoś inny. Dean nie mógł tego odżałować. Uważał że powinien zginąć. I pomimo wielkiej sympatii do dziewczyny imieniem Laura (chyba) ostrzega ją że uzdrowienie jest złe. Dalej spotykamy jedno z specjalnych dzieci. Winchesterowie za wszelką cenę starają się pomóc Maxowi( w przebłyskach widzimy że Dean byłby gotów oddać życie). Dalej w odcinku ze strzygą mamy pokazanie rodzinnych uczuć, w czymś tak symbolicznym i nieistotnym jak oddanie pysznych płatek dla młodszego brata( każdy chyba miał problem z dzieleniem się słodyczami) Mamy kontrowersyjną sprawę Meg. Czy była demonem czy wiedźmą bracia raczej nie mieli wyboru. Musieli zniszczyć ołtarz. Wtedy nie mieli pod ręką swojego arsenału, działali na szybko. Nie mieli szans na uratowanie biednej Meg ( zresztą później jest wspomniane że demony i tak strasznie okaleczały swoje ciała) W ostatnim odcinku Sam albo Dean ( nie pamiętam) mają szansę zabić demona, ale zabili by też ojca.( Taki Gordon wiemy jak by postąpił. Tak skończył się sezon 1. 
2 sezon. Zaczynamy paktem Johna. Dean kolejny raz ma żal, bo ktoś oddał za niego życie, a w tym przypadku był to ukochany ojciec. Dalej mamy wampiry. Bracia postanowili im zaufać. A Gordon jak wiemy nie chciał odpuścić dodatkowo zabił własną siostrę( inna sytuacja niż Bobbiego który nie miał wyboru) Dalej mamy znowu Gordona, który twierdzi że nie jest mordercą, ale mimo to zabił człowieka i próbował zabić braci. ( Zasada przezorności :D ) Dalej mamy sprawę wilkołaka. Bracia próbują pierw na wszystkie sposoby pomóc Madison, dopiero gdy to się nie udaję z żalem ją zabijają. Sprawa Dżina - Dean trafia do idealnego świata. Ale przez to nie zostałby łowcą, i wielu ludzi straciło by życie. Wie że taki już los. Ostatnie odcinki - Sam za nic nie chce zabić Jerrego, co przypłaca życiem. Dean by uratować brata zawiera pakt. 
3. Pojawia się nasza ,,ukochana" Bela. Nieraz zalazła braciom za skórę, ci jednak darują jej życie. Dean waha się czy zabić demona, do którego poczuł sympatie! Sam zabija Gordona, dopiero w ostateczności i wtedy gdy był już wampirem. Na wzmiankę zasługuję jeszcze postawa Deana który nie chciał przyjąć nieśmiertelnego życia, gdyż musiałby zabijać. 
4. Odcinek dotyczący świadków: Widać że Dean, Sam, Bobbi i pokazana łowczyni żałują że nie uratowali ich przed śmiercią. Odcinek z ruguru - Sam stara się przekonać o nie zabijaniu Jacka, Dean ma lekkie opory. Zabiją go w ostateczności, gdy już się przemienił i przelał krew. Odcinek w którym bracia nie pozwalają aniołom zniszczyć miasta. Odcinek o szkole - pokazuję że Sam bronił słabszych. 
5. sezon - odcinek z kambionem - Sam i Dean nie chcą zabić małego chłopca, starają się mu pomoc i przeciągnąć na stronę dobra. Odcinek z zamianą ciał - Sam i Dean nie zabijają Gary, ale naprowadzają na dobrą drogę. Sam postanawia się poświecić by wpędzić Lucyfera do klatki. Lucyfer nie daję mu szans, jednak na skutek uczuć udaję mu się odzyskać kontrolę. 
6.Tutaj się nie rozpiszę. Na uwagę zasługuję fakt że Dean zastępował Śmierć i nie mógł zabić małej dziewczynki. Dopiero przez efekt domina, jest zmuszony to zrobić i nie kryje przybicia. Sam chroni skończonego dupka przed duchem. Dean by chronić bliskich odsuwa się od Lisy i Bena, i prosi Cassa żeby zmienił ich wspomnienia. 
7. Sezon:Trochę zgrzyt gdy Dean zabija Amy, przyjaciółkę Sama.( Ale tylko dlatego że miała ofiary na swoim koncie) 
8. Benny i oszczędzenie Victora za całe zło które zrobił itp.
Czarnych oczu nie pokazała ale powiedziała coś, mniej więcej "a może już byłam w piekle, nie pomyślałeś o tym?" 
 
Rodzina była dla nich najważniejsza. "Była". 
O Adamie zamkniętym z Michałem i Lucyferem nie wspomnieli chyba ani razu. Dean po raz ostatni wspomniał o nim w rozmowie ze Śmiercią. 
Ich ojciec jest w piekle. Robili wszystko, żeby siebie stamtąd wyciągnąć, nim się jakoś nie przejęli mimo, że Azazel dał im do zrozumienia, że nadal torturują Johna. 
Możliwe, że ich matka też jest w piekle - nad tym też się nie zastanowili. 
Dean wymazał pamięć Benowi i Lisie - ale przecież nie demonom i potworom. Zostawił ich na pastwę jakichś mściwych bestii nieświadomych, co może im grozić i że mają do kogo zwrócić się o pomoc. Jaki był w tym sens poza zafundowaniem sobie złudnego spokoju ducha w ich sprawie? Zrobił z grubsza to samo co John z Adamem, z tą tylko różnicą, że on już wiedział jak tamto się skończyło. 
 
Nie rozumiem tej postaci kompletnie. Zastanawiałam się nad tym chwilę i - no dobra, może faktycznie nie są aż takimi debilami. 
Ale zabić Amy, która ratowała swoje dziecko kosztem życia mend tylko dlatego, że jest "potworem", ale zostawić przy życiu Victora, który zamordował mnóstwo ludzi (bo nie tylko rodziny tych dzieciaków, ale i te wszystkie ofiary, które im podsuwał) tylko dlatego, że jest "człowiekiem" a potem zaprzyjaźnić się z Bennym i darować życie tej wilkołaczycy, która "sama sobie nie wybrała takiego losu". 
To co w końcu decyduje w jego mniemaniu o wartości istoty? Jakiś potwór żyjący sobie w spokoju i nie mordujący chyba że w samoobronie albo sytuacji bez wyjścia zasługuje na śmierć, ale z drugiej strony mógłby zostać BFF z Henrym Lee na zasadzie "no to spoko, teraz parę osób wie co zrobiłeś więc odejdź sobie w spokoju i miej wyrzuty sumienia do końca życia, bo jesteś człowiekiem więc to dla ciebie dostateczna kara, na pewno nie zrobisz tego znowu"? 
Przekonanie Krissy, że najważniejsze nie jest zabijanie potworów ale ratowanie ludzi a z drugiej strony właściwie jest odpuszczanie ludziom, co do winy których nie ma żadnych wątpliwości - bez względu na to jak wielkimi są potworami, a tylko dlatego, że są "ludźmi"? To bez sensu.
Też nie popieram z odpuszczaniem ludziom, bo to często gorsze potwory, ale cóż tak postanowili scenarzyści. 
Adam niby był ich bratem, ale tak naprawdę obca osoba, taki Bobbi pomimo że nie jest ich krewnym, jest dla nich jak ojciec. John by ich zabił za to że zawarli by pakt. On musiał się poświęcić. Powstał by efekt domina. Dean fartem dostał jeszcze rok za Sama, tyle że Sam był potrzebny, więc szafka gra. Azazel za nic nie uwolnił by Johna. Mary choć zawarła pakt zdaję się nie jest w piekle. Jej duch nawiedzał ich dawny dom. Potem może trafiła do nieba? Lisa i Ben? Hm, tu możemy gdybać. Na Lisę i Bena polowały szczególnie demony,może Cass zabezpieczył ich w tym kierunku. 
Ogólnie rzecz mówiąc bracia mają dziwne poczucie moralności. Sprawa Amy i Bennego, czy wcześniej Gordona czy Victora którzy mieli na sumieniu ludzi. A wcześniej na przykład wierzyli wampirom na słowo.
Bardziej prawdopodobne wydaje mi się piekło lub nicość. 
Dusze zjedzone przez Głód, crocottę albo te przerobione na energię przez wąsatego nie szły do piekła/nieba, ona się wypaliła niszcząc poltergeista. "Ktoś" mógł ją ocalić i zassać do nieba, równie dobrze żyjący jeszcze Azazel do piekła. 
To, że na początku wierzyli wampirom a później nie można podpiąć pod "doświadczenie", z ludźmi mają jakiś rollercoaster.
Wygląda na to że twórcy hołdują zasadzie ludzie są najważniejsi. A przypomniał mi się jeszcze przypadek dziewczyny-wilkołaka którą puścili wolno, z tym że zabiła ona kumpla wilkołaka. Gdyby był wtedy człowiekiem pewnie by ją zabili. Ogólnie jeśli przelejesz krew to będziesz trupem( no chyba że nie miałeś wyboru jak Benny i jesteś kumplem Deana, bo Sam w tym związku się nie liczył) Co do Mary można gdybać. John wydostał się z piekła i są przesłanki że tam trafił. Mary też powinna, ale... Ash nigdy ich nie znalazł. I to jest zastanawiające. Co do dusz. W innym temacie się właśnie zastanawiałem czy będąc wampirem z podpisanym paktem trafimy do piekła. Więc ciekawe czy zjedzenie duszy mogłoby uchronić przed piekłem. Podsumowując bracia mają dziwne odchyły. Z coraz większym bagażem doświadczeń nie potrafią zabić człowieka, nawet jeśli jest zły i niebezpieczny, a z potworami to swoisty miszmasz. Wystarczy spojrzeć na 7 i 8 sezon. W 7 Dean zachowuję się jak dupek i nie dotrzymuję obietnicy danej bratu. W 8 sezonie - no problemo - Benny może żyć, bo mi pomógł. Dziewczyna - wilkołak może żyć bo nie zabiła człowieka, tylko wilkołaka.
"Zastanawiałam się nad tym chwilę i - no dobra, może faktycznie nie są aż takimi debilami" 
 
No, widzę że w końcu jakieś postępy :D Oczywiście że nie są debilami. Ty po prostu z jakiegoś dziwnego powodu uwzięłaś się na Sama i Deana, przymykając oko na to, że naprawdę są bohaterami (nie kryształowymi, ale są), którzy dwa razy uratowali LUDZKOŚĆ. Czy w takim rozrachunku można być jednocześnie debilem. Nie. 
 
 
"a z drugiej strony właściwie jest odpuszczanie ludziom, co do winy których nie ma żadnych wątpliwości - bez względu na to jak wielkimi są potworami, a tylko dlatego, że są "ludźmi"? To bez sensu." 
 
Dokładnie. Bez sensu. Też mnie to wkurza. 
 
 
"a potem zaprzyjaźnić się z Bennym" 
 
To niby ma być coś złego? Rozumiem że Ty nie zaprzyjaźniłabyś się z kimś, kto URATOWAŁ CI ŻYCIE oraz dzięki komu odnajdujesz drogę powrotną z CZYŚĆCA?!
Samuel był pod pewnym względem lepszym łowcą od nich. Oni dokonali więcej, ale mieli "do pomocy" pakty i anioły które wskrzeszały ich niewiadomą ilość razy - Samuel umarł "tylko" dwa razy a przed pierwszą śmiercią godził polowania z posiadaniem niemal-normalnej rodziny. 
I zachowywał się tak samo jak oni. 
 
Nie do końca przejęli się losem Adama. Nic nie próbowali w tej sprawie zrobić. Dla Sama najważniejszy jest Dean, dla Deana Sam, dla Samuela Mary. Możliwości "uczenia się na ich błędach" nie miał. Wtedy nie żył, znał całą historię z opowieści, najpewniej zdawkowych, bo Dean mówi mało, a Sam bez duszy... cóż mógł mu opowiedzieć Sam bez duszy? 
Chciał ją ratować za wszelką cenę, bo dla niego umarła półtora roku wcześniej. Sam w ogóle jej nie znał, a Dean miał ćwierć wieku na przyzwyczajenie się do tego, że ona już nie wróci. 
Dość oczywiste wydaje się, że gdyby doszło do sytuacji w której Dean musiałby wybierać pomiędzy życiem Sama i Samuela (przed tym magazynem z ghulami), to za nic w świecie nie wybrałby Samuela, dlaczego on miałby stawiać prawie obcego wnuka ponad własną córkę? 
 
Nie widzę nic niewłaściwego w zaprzyjaźnieniu się z Bennym, ale to już była hipokryzja. Benny uratował mu życie, więc Sam też powinien mu zaufać i wierzyć na słowo podczas gdy sam zabił Amy, która uratowała życie Sama. Benny zabił w obronie życia wnuczki, Amy w obronie życia syna. To są podwójne standardy i na to zwracałam uwagę.
"dlaczego on miałby stawiać prawie obcego wnuka ponad własną córkę?" 
 
Ale nie musiał od razu zostawiać go na (niezbyt) pewną śmierć. 
 
 
"Benny uratował mu życie, więc Sam też powinien mu zaufać i wierzyć na słowo podczas gdy sam zabił Amy, która uratowała życie Sama." 
 
Rozumiem iż w tym zdaniu jest jakiś błąd :D Może i Sam chciałby zaufać Benny'emu, może nawet w głębi duszy mu ufa, ale tak czy inaczej ma za złe (delikatnie mówiąc) Deanowi zabicie Amy i z pewnością lepiej by się poczuł gdyby zabił Benny'ego :/ 
 
 
W ogóle to zapomniałem odnieść się do Adama, Johna i Mary. Jeżeli chodzi o Adama, masz w sumie rację. Siedzi w piekle z Michałem i Lucyferem, a Sam i Dean jakby o nim zapomnieli. Wiadomo że nie mogą nic zrobić by wyciągnąć go z piekła, ale wypadałoby jakoś o nim wspomnieć, pochylić się nad losem, a tu nic :/ 
 
Jeśli chodzi o Johna, mylisz się. Jak wiemy, John aktualnie jest albo na Ziemi albo w Niebie. Bobby zanim trafił do nieba, ukazywał się im bardzo często i w ogóle, więc John pewnie siedzi w Niebie, tylko jakoś go nie zauważyli w odcinku z wizytą w Niebie. Może akurat nie było go pod ręką, albo - co mniej możliwe - jest na Ziemi. O ojcu nigdy nie zapomnieli, ale jak niby mieli mu pomóc kiedy siedział w piekle? Pójść do piekła, wyciągnąć go stamtąd i wyjść jakby nigdy nic? To by nie przeszło za nic w świecie. Na szczęście po otworzeniu wrót piekieł John wyszedł sobie i nawet udało mu się chwilowo unieszkodliwić Azazela. 
 
Jeśli zaś chodzi o Mary, jak niby mieli jej pomóc kiedy była w piekle? Nie mogli. Cała akcja z polowaniem na Azazela była zaś czyniona z powodu zemsty za jej śmierć. Zastanawia tylko to, że w jednym odcinku Mary ukazała się jako duch (pewnie jakoś wydostała się z piekła- tylko jak? O_o) i spłonęła. Nie jestem pewien, ale kiedy duch płonie, to chyba umiera już tak na amen :/
Chyba mi się wcześniej zgubił kawałek wypowiedzi a'propos psychopatycznego Johna. Przecież jego ostatnią wolą było żeby Dean zabił Sama jeśli nie dałoby się go uratować. 
Jeśli sam był gotowy to zrobić, to niczym się nie różnił od Gordona, który zabił swoją siostrę - wampira "chcąc się upewnić że więcej ludzi nie zginie z jej ręki lub członków stada". To było złe? To było najwyższe poświęcenie na które Dean nie potrafił się zdobyć i nic dziwnego że po czymś takim Gordon pozbył się jakichkolwiek sentymentów. 
Znów obejrzałam kilka wcześniejszych odcinków i doszłam do wniosku, że lubię Gordona, który od 7 sezonu budzi we mnie więcej sympatii niż Dean. I jestem pewna, że gdyby był serial opowiadający o przygodach Gordona i przedstawionych tu sytuacjach z jego punktu widzenia, to on budziłby sympatię, nie oni. Jego poczynania były logiczne i słuszne. Zabijał tylko wtedy kiedy musiał (dokładnie tak jak oni). 
 
"Benny uratował mu życie, więc Sam też powinien mu zaufać i wierzyć na słowo podczas gdy sam zabił Amy, która uratowała życie Sama." 
 
W tym zdaniu nie ma błędu, ale źle je sformułowałam. Chodziło mi o to że: 
Benny uratował życie Deana więc Dean uważał, że w związku z tym Sam powinien ufać Benny'emu i uwierzyć w jego słowne zapewnienia, że ten wampir jest ok. 
Amy uratowała życie Sama, więc Dean doszedł do wniosku, że "spoko, zdarza się" i należy o tym zapomnieć i zabić ją dla świętego spokoju i satysfakcji z udowodnienia Samowi, że to nie on rządzi i nie ma u swojego brata nawet najmniejszego kredytu zaufania. 
 
/Powtórzyłam się chyba z dziesięć razy - przepraszam. Kończę oglądać więc jest nadzieja, że juz więcej nie będę/
Co do Amy i Viktora 
Łowcy (czyli tez Winchesterowie) zajmuja sie "po prostu" tropieniem i zabijaniem "supernaturalnych" istot. 
Oczywistym jest, ze bardziej przywiazuja sie do ludzi wartych ocalenia, ale jak wielokrotnie bylo ukazane bronia wszystkich, czy ktos tego chce czy nie. 
Nie zajmuja sie przy tym karaniem złych ludzi czy ratowaniem dobrych nie-ludzi (jak np. wiedzmin mial w zwyczaju). 
Viktora nie chcieli zabic, gdy nie tym sie zajmuja... i wedlug mnie, wlasnie to, ze nie nie karza (zabijaja) ludzi, pozwala im zaakceptowac cale zlo, ktore po drodze wyrzadzili. 
Dean (ktory w przeciwienstwie do Sama, byl lowca cale swoje zycie) zabił Amy, gdyz to robia łowcy. Uznal, ze dobre intencje nie sa wystarczajace by pokonac swoja nature i Amy (predzej czy pozniej) znowu zacznie zabijac. 
W to wszystko bardzo dobrze wedlug mnie wpisuja sie relacje braci z Bennym. Bracia insktyktownie nie oceniaja "osoby" po jej uczynkach i charakterze tylko czym ona jest. 
 
Teraz odnosnie najnowszych odcinkow. 
Bardzo mnie ciekawi, jak w ta cala filozofie Winchesterow wpisze sie to, ze demony moga zostac ocalone, czyli de facto zamienione z powrotem w ludzi (dusze).
Nie jestem pewien czy dobrze myślę o co ci chodzi, ale dla Winchesterów zabicie nie jest najważniejsze. Gdy jest szansa to używają egzorcyzmów czy innych sztuczek. 
Teraz jest gorzej pod tym względem ale próbowali ratować Madison z wilkołactwa, a nawet teraz w 8 sezonie uratowali młodą dziewczynę dopiero co przemienioną w wampira. 
Co do zabijania demonów jeszcze. Sytuacja jest o tyle kontrowersyjna że demony nawet w piekle były ukazane jako ludzie. Podobnie anioły. Wyszło to trochę na minus. Bo jakiś demon może mieć daną formę jak np Crowley już setki lat. Zabiją opętanych to fakt, ale dużo demonów może mieć już własną formę zdobytą w ramach paktu, lub splugawiona dusza ewoluuje w demona. Z Bennym jest nie do końca tak. Dean właśnie pod wpływem tego co przeżyli z Bennym w Czyśćcu mu zaufał, Sam ocenił go instynktownie bo go nie znał od tej strony co Dean, a Benny to w końcu wampir. Podobnie z Amy, gdzie Sam ją znał i ocenił jej postępowanie, ale dla Deana nie była przyjaciółką tylko zwykłym potworem, który kogoś zabił. I nie ważne że były to zwykłe szuje. Ludzie są najważniejsi. Podobnie było z sprawą Krwawej Mary gdzie dziewczyna miała coś na sumieniu, czy w odcinku gdzie mściwy duch kobiety mścił się za żart za życia Sam broni strasznego dupka.
Madison ratowali Z wilkolactwa, a ta dziewczyne Dean oszczedzil (uratowal), gdyz wiedział ze jesli zabija wampira, ktory ja przemienil, to stanie sie na powrot czlowiekiem. 
Czyli, w obu przypadkach ratowali (potencjalnego) czlowieka a nie potwora, ktory nie zasluzyl na smierc. 
Co do Bennego, zarowno Sam jak i Dean (w czyscu) poczatkowo patrzyli na niego, tak jak na kazdego wampira i nie obchodzilo ich zbytnio (a przynajmniej sie nad tym nie zastanawiali) jaki on jest (jaki ma charakter). 
Dean zaprzyjaznil sie z Bennym, ale spedzili razem se soba mnostwo czasu (o ile dobrze pamietam, to w odczuciu Deana, byl on w czyscu o wiele dluzej niz rok). A Sam przekonal sie do niego, w sumie dopiero jak tamten oddal za niego zycie. 
 
I nie twierdze, ze zabijanie jest dla nich najwazniejsze. 
Ich priorytetem jest ratowanie ludzi, a ze z doswiadczenia wiedza, ze potwor na wolnosci predzej czy pozniej kogos zabije, to zwykle stosuja ostateczne rozwiazanie.
Czyli można powiedzieć że nic to nie zmieni w filozofii Winchesterów, nawet jeśli chodzi o kogoś takiego jak Crowley choć na moje oko nie da rady go wyleczyć. Crowley w przeciwieństwie do zwykłych opętań dobrowolnie wybrał swój los i przed staniem się demonem był kawałem drania.
Ta ich głupota i wszelkie nielogiczności to niestety już wina twórców. W pierwszym sezonie Sam strzelając do Azezela nie trafił go bo ten rozwiał się w czarny dym, a już w drugim spokojnie czekał na kulkę od Deana ( co prawda John go chwilę przytrzymał, ale potem już się uwolnił), podobnie że tyle czasu upłynęło nim zrobili sobie tatuaże( dopiero po opętaniu Sama), by znowu Bobby doświadczony łowca w 5 sezonie dał się opętać. Podobnie siła demonów - w pierwszych seriach byle czarnooki dawał Winchesterom w kość, potem demony jakoś mają problem z pułapkami. Jest tego więcej, ale gdybym miał się tym przejmować to serial stracił by dla mnie swój urok.