Wampiryczny Kościół Jezusa Chrystusa na małej parafii pw. św. Patryka, wśród wyizolowanej społeczności rybaków. Co mogło pójść nie tak? Chyba wszystko, bo to jak opis horroru klasy B, ale twórcom, o dziwo, udało się zaskakująco dobrze utrzymać poważny ton i stworzyć przestrzeń do szerokiej, choć amatorskiej i momentami naciąganej, dyskusji filozoficznej.
Żeby czerpać przyjemność z seansu trzeba się poddać paradygmatowi tego serialu - polubić dialogi-monologi jak u Dostojewskiego, przymknąć oko na to, że żaden z bohaterów nie wie, czym jest wampir, wybaczyć ostatniemu odcinkowi nielogiczne wyskoki fabularne. W zamian dostaniemy immersywną produkcję o tym, jak perturbacje w naszym życiu tworzą nasz światopogląd i chyba dopiero przy ostatnim monologu umierającej Erin otrzymamy jakaś panteistyczna próbę syntezy racjonalnego Rileya, jego bogobojnych rodziców, obłąkanego księdza i wierzących, chociaż naprawdę zagubionych, parafian. "Jesteśmy kosmosem, który śni sam o sobie", mówi Erin. W zakończeniu doskonale zamyka się kolektywna gotowość na śmierć, na to co po drugiej stronie. Paradoksalnie ksiądz Paul (promienista, wyborna rola Hamisha Linklatera) przysposobił swoje owieczki do raju lepiej jako zbłąkany i nawrócony człowiek niż jako pastor, wcielenie wampirycznego Mesjasza. Serial doskonale pokazuje też, jak bardzo religia pozwala nagiąć fakty do tezy. Śmierć, Bóg, krew, Jezus, wampiry, zbawienie tracą swój wymiar eklektyczny i wchodzą pod jeden mianownik w wyrywkowej interpretacji cytatów, które kradną serca gawiedzi obietnicami cudów i nowego przymierza, co podkreśla, że człowiek jest istotą, która ma naturalna potrzebę szukania porządku wyższego rzędu, sakralnego, metafizycznego.
Ma przy tym "Nocna msza" doskonale zbalansowany plan obyczajowy i straszący. Jump scary i screamery są nieliczne, dobrze rozlokowane, satysfakcjonujące. Akcja i obyczajówka w tym serialu oplatają się jak wici DNA, zazwyczaj pod koniec odcinka tempo przyspiesza, by stosownie urwać, zostawiając nas z niezaspokojonym apetytem na kolejne epizody.
Aktorsko mogłoby być lepiej; zwłaszcza Riley to człowiek jednej twarzy. Za to muzyka - często gospel a capella - jest wcelowana idealnie.
8.5 | 10