5 odcinkow i akcja bardzo powoli do przodu. Swietny pomysl o 2 swiatach prawie niewidoczny. Główny wątek szpiegowski na dodatek nudny i nie wiadomo o co w nim chodzi.
Tylko gra głównego aktora jrst ok. Gra 2 postaci i nawet jak obie sa w jednym pokoju od razu wiadomo który jest który - niezależnie od ubioru. Po samej twarzy, pozie itd. Nawet zanim się odezwą.
Mam odmienne zdanie. Z początku też sceptycznie podchodziłem do wolnego tempa, ale to serial szpiegowski, nie akcji; taki sposób narracji ma swój cel i jest bardzo dobrze wykorzystany. To, że "widać który jest który" to dobrze świadczy o poziomie aktorstwa i prowadzeniu postaci (fabularnie nie chodzi o to, żeby widza w konia zrobić i postacie mu pomylić). Widzowie pomału odkrywają sekrety - razem z postaciami niemalże. A postacie nie są jednowymiarowe, co możemy obserwować z odcinka na odcinek. Oczywiście taka produkcja nie każdemu przypadnie do gustu, podobnie jak film "Szpieg" (2011)
To prawda, to nie serial akcji, ale szpiegowskie sf. I zgoda, że tempo nie musi być obłędne. Ale niektóre postaci zachowują się nieracjonalnie, nieadekwatnie do swojego stanowiska. Na przykład Quayle, który w ostatnim odcinku zdradza się z wiedzą o swojej żonie. Jak amator, jak rozemocjonowany bachor. To nie wyglądało wiarygodnie.
Quayle zachował się wybitnie nieprofesjonalnie, a przecież wiedział że Howard II ma plany by wykorzystać to że o niej wiedzą. A ten cały czas stara się pokazać że wszystko się wydało, no bardzo ludzkie zachowanie, ale nie pasujące do jego stanowiska :/ Po prosty młody i narwany. Pytanie czy odkrycie kart pomoże w tym przypoadku. Współpraca z morderczynią byłej narzeczonej, która zajęła jej miejsce jest raczeje czymś nie do pomyślenia patrząc na jego zachowanie. Z takiej filozoficznej bardziej strony, to ona zabiła siebie i naprawiła błąd czasoprzestrzeni w pewnym sensie, tylko że żadna wersja jej nie jest prawdziwa, ani fałszywa, wiec zabiła po prostu człowieka.
Ona nie zabiła siebie, ani nie naprawiła czasoprzestrzeni. Istnieją dwa światy, w spójnej czasoprzestrzeni, równoległe wobec siebie. Jedyne co jest tu niezwykłe, to most pomiędzy nimi, który pozwala na przechodzenie z jednego wszechświata do drugiego. Jedyne "naprawienie" mogłoby polegać na zburzeniu tego mostu. Wszechświaty i tak będą istnieć.
Owszem, ale z serialu wynika że do pewnego momentu istniał tylko jeden wszechświat i nagle się podzielił. Most powstał w wyniku podział i chyba nie można go zburzyć. Tak więc powstanie alternatywnych kopii ludzi to efekt błędu czy anomalii, a nie coś normalnego. Clare II faktycznie zabiła siebie choć żyjącą od pewnego momentu już innym życiem i niezależnie. Dlatego zabiła jednocześnie siebie i nie siebie.
Nie. Rozwarstwienie rzeczywistości nie utworzyło kopii, lecz dwa oryginalne światy. Oba są prawdziwe, jedynie źródło mają wspólne. Jak droga, która się rozgałęzia. I nie jest to błędem czy anomalią, lecz zwyczajnym rozwarstwieniem-rozgałęzieniem drogi. Według niektórych teorii fizycznych istnienie światów równoległych, innych wymiarów, jest możliwe, acz nie potwierdzone. Dlatego jest to tylko teoria. Ale zgodna z prawami fizyki i obowiązującymi koncepcjami naukowymi, formułowanymi jeszcze w latach 50, XX wieku i nie stojącymi w sprzeczności z teorią względności. Teoretycznie możliwe jest istnienie nieskończonej ilości światów równoległych. Możliwe jest też nieskończenie częste ich rozwarstwianie się, w każdej milisekundzie istnienia. Czyli mamy ogromną sieć dróg, które się rozgałęziają na wszystkie strony na każdym milimetrze swojego odcinka. W tym serialu dostaliśmy wariant uproszczony.
Tak czy owak w serialu mamy dwa światy, równoprawne, żadne nie jest kopią drugiego. Nie jestem pewien, ale w tym serialu chyba żaden ze światów nie jest naszym światem.
Hm, mnie się wydawało wiarygodne - na głowę beztroskiego karierowicza spadły nagle skumulowane sprawy: problem natury międzynarodowej w pracy, jednocześnie żona okazuje się być kimś innym z charakteru oraz wrogiem z pracy, groźba utraty stanowiska, przywilejów a nawet życia... To nie są błahe sprawy i dobrze, ze postać się z nimi zmaga. Gorzej byłoby, gdyby zachowywał się sztucznie albo zrobiliby z niego taką gorszą wersję Howarda Prime (bo oczywiście kiedyś sprawa musiałaby się wydać). Czasami twórcy zaskakują widza dla samego zaskakiwania - i to jest słabe; tu większość widzów spodziewała się, że Peter będzie brał udział w tym przedstawieniu ("will play along") a tak się nie stało, ale widać sens tego zabiegu niesprzeczny z kreacją postaci. Dodatkowo pośrednio podkreślono to, że mimo skoków w boki Peterowi zależy na żonie i że ja kocha - ale teraz którą: tę której się oświadczył, czy tę z którą ma dziecko...
To nie jest jakiś chłoporobotnik z fabryki zmagający się z emocjami, ale wyszkolony funkcjonariusz, który doszedł do wysokiego stanowiska i dostępu do informacji niejawnych, dzięki swojej rzekomej inteligencji, kompetencjom i kwalifikacjom. Tacy ludzie nie mają prawa być chłoporobotnikami z fabryki borykającymi się z emocjami, bo to byłoby skrajnie nieprofesjonalne i dyskwalifikujące. Gdyby wszyscy ludzie na odpowiedzialnych stanowiskach byli takimi niedojrzałymi chłoporobotnikami o niskiej inteligencji i dużej emocjonalności, niezdolni do panowania nad sobą i zachowywania tajemnicy, to żadna tajna służba na świecie nie byłaby skuteczna. Dlatego istnieje selekcja. Chłoporobotnicy niepanujący nad emocjami nie mają wstępu do tajnych służb.
Taka uwaga: to nie do końca tajne służby sensu stricte, to sekcja ONZ (owszem, mają "zbrojne ramię"), a chłopak jest urzędnikiem-karierowiczem, nie agentem działającym w terenie. Teoretycznie powinien być za młody -bez doświadczenia - na takie stanowisko, a jednak.
"Tacy ludzie nie mają prawa być chłoporobotnikami z fabryki borykającymi się z emocjami, bo to byłoby skrajnie nieprofesjonalne i dyskwalifikujące" - właśnie skreśliłeś większość osób w parlamentach/rządach itp., w tym takie z dostępem do informacji niejawnych... ;>
Parlamentarzyści to nie eksperci, lecz wybrańcy ludu. Przyszli eksperci przechodzą selekcję, gruntowne szkolenie. W wywiadzie i kontrwywiadzie nie ma parlamentarzystów. Agenci CIA, agenci FBI, to nie są ludzie przypadkowi, lecz po długotrwałym kursie. Wybierani są spośród elity, z różnych specjalności i zawodów. Wyłapywani na uczelniach, spośród najlepszych, wybijających się studentów i spośród ludzi wykazujących potrzebne w wywiadzie predyspozycje. Oczywiście, istnieją stanowiska polityczne, ludzie wybierani z klucza partyjnego. Ale czy Quayle jest kimś takim? Gdy poznał swą przyszłą żonę, już dostawał się do wydziału strategii. Potem przez lata dysponował wiedzą, której byle komu zdradzić nie mógł. Nawet z własną żoną o sprawach zawodowych nie rozmawiał. Miał swoje ludzkie słabości, ale na płaszczyźnie profesjonalnej nauczony został zachowywania zimnej krwi. W ostatnim odcinku to wszystko rypło. Pokazano nam osobę charakterologicznie kompletnie niedopasowaną do stanowiska, do funkcji, do doświadczenia.
O ile możesz inaczej postrzegać postać, o tyle mam wrażenie że jesteś w błędzie co do tego czym jest "The Office of Interchange", gdzie pracuje Peter. Jako część ONZ należy do "civil service" (służby cywilnej), czyli administracji międzynarodowej w tym wypadku. Peter nie jest agentem (ang. operative), tylko zarządcą, do czego wystarczy przejść testy mentalno-psychologiczne - żadne szkolenia z zakresu strategii, działań pod przykryciem czy kontrwywiadu; nie jest też wykluczone, że jego szczęściu w dostaniu się na stołek pomogła jakaś forma protekcji (vide jak traktuje go teść). Oczywiście Office of Interchange posiada różne departamenty, ale praca Quayle'a jest typowo biurowa, z dostępem do informacji niejawnych. I nie jestem przekonany czy rzeczywiście "wszystko rypło": Peterowi wymieszało się życie prywatne z pracą (nota bene ściśle tajną), niekoniecznie musiał postępować typowo logicznie i z wyrachowaniem. Trudno żeby zachował się jak Howard Prime z profesorkiem (fabularnie i charakterologicznie byłoby to na niekorzyść serialu). Już wcześniej dość emocjonalnie podszedł do sprawy kreta w biurze i był tym przejęty - teraz okazało się, że to on jest źródłem przecieków. Fakt, ze wmieszał się w sprawę alkohol, ale próbował uderzyć pierwszy wykładając karty (tabletka z cyjankiem) - my widzowie wiemy, że Clare coś zwęszyła wcześniej (nie wiemy na ile) i mogła jakoś się przygotować do konfrontacji. Stąd nie wiemy na razie na ile powiedziała prawdę w ostatniej scenie, a na ile to był blef. Zobaczymy w następnych odcinkach. A nawet jeśli Peter jest osoba niekompetentną, to jest to jeden z mechanizmów popychających akcję do przodu - gdyby wszystko szło jak z płatka, nie byłoby emocji w serialu... Bo kto chciałby oglądać monotonne życie Howarda Alfa chodzącego do pracy, z pracy do szpitala a potem do domu i tak w kółko co odcinek? ;)