Zacznę od tego, że lepiej mogli wybrać główną bohaterkę, która jest nieurodziwa i generalnie wygląda jak zakonnica. W filmie z 1990 była o niebo ładniejsza. Po drugie postaci męskie są bardzo przeciętne, jakieś takie ciotowate. Mąż głównej bohaterki szczególnie. Joseph Fiennes jako pan domu był słaby, szczególnie w porównaniu z Robertem Duvallem z filmu z 1990. I szofer, taki jakiś nijaki, w filmie ta postać też była lepsza. Od siódmego odcinka, czyli od tego w całości z przeszłości, akcja siadła. Najsłabszy był dziewiąty, finałowy też taki sobie, jedynie dobre tam były sceny z Janine.
Oczywiście musieli powciskać tam czarnych. W filmie sprzed 27 lat są same białe główne postaci, a tu zgodnie z ostatnim trendem musieli obsadzić czarnych. Ej; przecież Ameryka już nie ma czarnego prezydenta :)
Najbardziej na plus to utwory na końcach odcinków, dostosowane do samopoczucia bohaterki. Ciekawy pomysł, szczególnie, że były to znane utwory.
Co do postaci męskich się zgodzę. Wszyscy faceci jacyś tacy mdli i bez wyrazu. Żeńska obsada bije ich wszystkich na łeb na szyję. Ale Offred rzeczywiście urodą nie grzeszy. Za to nadrabia bardzo dobra grą aktorską.
A co do czarnoskórych aktorów...Co w tym złego czy dziwnego? Czarnoskórzy stanową chyba z połowę amerykańskiego społeczeństwa. Trudno, żeby w serialu, którego akcja dzieje się w USA obsada miała być tylko biała. To tam tak wygląda.