W każdym prawdziwym reżimie (np: Chiny, Rzesza Niemiecka, ZSSR, Arabia Saudyjska etc.) jest jakaś klasa, jakaś grupa społeczna uprzywilejowana względem pozostałych, która żyje sobie w luksusie, kosztem całej reszty i jest ponad prawem.
Z kolei w fikcyjnym Gilead nawet elity nie są ponad prawem. Możesz być wysoko postawionym politykiem, a i tak obetną ci rękę za korzystanie z usług prostytutek. Niby masz seksualne niewolnice, ale wolno ci je "zapładniać" tylko według ściśle określonych reguł. Podręczne w swoich strojach też nie wzbudzają za dużego pożądania... Cały ten rytuał sprawia, że wszystko staje się wręcz aseksualne...
Gilead to nie świat stworzony przez mężczyzn, żeby zniewolić kobiety i ruchać sobie w do woli. To bardziej twór starych, brzydkich i wrednych wiedźm, jak ciotka Lidia. Twór, który ma na celu odebrać smak życia, wszystkim którzy mają udane życie osobiste i zmienić wszystkich w zgorzkniałych dziadów.
Mi to najbardziej przypomina Francję po rewolucji, gdzie nikt nie był bezpieczny, a cały porządek świata został wywrócony do góry nogami.