oczekiwałem, że będzie lepszy niż film - w końcu serial to teoretycznie więcej dialogów, a więc i tło całej historii powinno być bardziej rozbudowane. niby jest, ale tylko niby. dopisane jakieś pierdoły, których w książce nie ma, i które nic nie wnoszą. rozciągnięte sceny, np. porodu.
paradoksalnie film, dysponując krótszym czasem i dialogami, lepiej przedstawia całe społeczeństwo i jest nienudny.
oprócz tego: obsada. Serena Joy jest za młoda! przecież to miała być kobieta dojrzała, a tu gdyby zamienić aktorki miejscami, to nie byłoby żadnej różnicy.
no i (chociaż to rzecz gustu), wszystkie panny na filmie są o wiele bardziej mi się podobają niż w serialu. grają też lepiej, a postaci są bardziej wielowymiarowe.
jak rozumiem - nie masz żadnych argumentów i w związku z tym ubliżasz mi personalnie, żeby tylko coś napisać?
To ty nie masz argumentów i do tej produkcji podchodzisz bez głębszej analizy. Od razu w tytule postu stawiasz tezę, że nie warto, co jest bardzo płytkie. Twój argument o braku postaci wielowymiarowych jest wyjątkowo nietrafiony. Każda z postaci coś skrywa, knuje, boi się , próbuje się dostosować do tych okropnych realiów w, których przyszło im żyć. Ty tego nie widzisz ? Dla Ciebie podczas oglądania powinny pojawiać się napisy ze strzałkami nad głowami bohaterów z adnotacją: " Ta postać nie jest taka jak można sądzić" , "ten chyba coś ukrywa" , "a ta bohaterka udaje, ze jest szczęśliwa, a nie jest". Byłoby Ci łatwiej ?
Chciałam Ci zwrócić jeszcze uwagę, że przy scenariuszu serialu pracowała Margaret Atwood , czyli twórczyni książkowego pierwowzoru, i wszelkie zmiany w stosunku do książki zostały przez nią zaakceptowane, a nawet stworzone.
Nie stawiam żadnej tezy tylko wyrażam opinię o filmie. To jest forum dyskusyjne o filmach. Nie ma żadnego obowiązku, żeby wszyscy mieli jednakowe zdanie o konkretnym filmie. Jednym się podoba, innym nie. Mi akurat nie - w porównaniu z filmem, serial wypada blado. Mam po prostu takie zdanie.
Jeśli uważasz inaczej, to po prostu to wyraź, w odpowiedzi w tym wątku lub osobno. Albo nie pisz nic - też wolno.
Natomiast Ty nadal mi ubliżasz, pisząc chociażby o strzałkach nad głowami - sugerując tym samym, że jestem głupi, a to mi się bardzo nie podoba. Sądzę, że masz jakiś problem z sobą, skoro nie umiesz oddzielić dyskutowania o filmie od personalnego atakowania osoby, której nawet nie znasz.
Nie mam żadnego obowiązku analizować dogłębnie treści filmu żeby stwierdzić, czy mi się podoba, czy nie. Istnieje wiele przypadków filmów, które dostały miażdżącą krytykę od specjalistów, a ludzie po prostu masowo kupowali bilety. Odwrotnie zresztą też się zdarza. Dokładnie to samo zjawisko występuje zresztą na języku polskim w szkole, gdzie krytycy od lat pieją z zachwytu nad wierszem czy powieścią (Mickiewicz wielkim poetą był), a młodzież po prostu nie chce tego czytać bo natychmiast zasypia. Brzmi znajomo?
Poza tym, nie mam jakoś problemu z rozszyfrowaniem emocji czy intencji bohaterek oglądając film, a w serialu po prostu widzę nieudolność, słabą obsadę oraz za młody wiek Sereny Joy.
Tak się składa, że czytałem książkę, oglądałem film z 89 roku, a teraz serial - i to mi w zupełności wystarcza, żeby mieć na ich temat zdanie. Książka jest rewelacyjna, film dobry, a serial słaby.
P.S. Czytałaś chociaż tę książkę? Widziałaś film z 1990 r.?
"Absolutnie nie polecasz", ale nie zgłębiłeś tematu, mimo to dajesz sobie prawo wydawania wyroków ?
Nie napisałeś tylko swojej opinie, że serial Ci się nie podoba, ty wydałeś ocenę, jakbyś właśnie dogłębnie temat przeanalizował i przemyślał na wszystkie sposoby.
Przemawia przez ciebie ignorancja i jednowymiarowość właśnie.
Książkę czytałam jakieś 10 lat temu, film oglądałam w podobnym okresie.
Dla jasności, film mi się podobał. Ujęcie tematu jest bardziej personalne. Historia opowiedziana jest z punktu widzenie głównej bohaterki, co jednak zawęża możliwość ukazania przyczyn danego stanu rzeczy.
Tym serial różni się od filmu, że próbuje zgłębić przyczyny powstania tej dyktatury, jest bardziej filozoficzny, bardziej realistyczny i bardziej aktualny w wymowie.
I jak dla mnie jest lepiej zrealizowany.
Zdajesz sobie sprawę, że jesteś dość mocno odosobniony w poglądach ?
Masz prawo wyrażać poglądy i jak najbardziej możesz pisać "dla mnie jest lepiej zrealizowany."
Natomiast "zdajesz sobie sprawę, że jesteś dość mocno odosobniony w poglądach" to jest już manifestacja twoich wewnętrznych problemów.
Co to ma do rzeczy, czy jestem odosobniony w poglądach, czy nie? Może zabronisz mi mieć własne zdanie z tego powodu? Chciałabyś, prawda? Czułabyś się wtedy lepiej?
Zgłaszam cię do moderacji o ubliżanie.
...a i jeszcze jesteś małostkowy. Moje wypowiedzi z ubliżaniem nie mają nic wspólnego, to konstruktywna krytyka, którą ciężko Ci przyjąć. Tak rodzą się dyktatorskie zapędy, z braku umiejętności przyjmowania krytyki i przewrażliwienia na swoim punkcie. Miej swoje zdanie, tylko je uargumentuj, bo to co napisałeś to..słabe po prosty. Wiem, że masz nie więcej niż 20 lat, bo to "słychać" w Twoich wypowiedziach, ale jeśli chcesz kogoś w przyszłości przekonywać do swoich racji to musisz jeszcze popracować.
Szczerze mnie ubawiłeś, tak poza tym ;-) "Zgłaszam cię do moderacji..." haha
brak umiejętności przyjmowania krytyki to masz Ty, bo masz problem z tym, że mi się że skrytykowałem twój ulubiony serial.
natomiast słowo "konstruktywny" nie kojarzy mi się jakoś z Twoimi wypowiedziami w stylu, że nie jestem wielowymiarowy. to nie jest konstruktywne. nie dotyczy filmu, tylko mnie. nie podajesz żadnych kontr-argumentów. ba, nawet używasz słowa użytego przeze mnie - taka jesteś konstruktywna.
dzięki jednak za Twoje posty - właśnie mi uświadomiły, kogo na myśli miał Mikke, wyrażając swoją słynną opinię o kobietach. facet po prostu ma więcej doświadczenia niż ja. teraz to do mnie dotarło.
Wcale się nie dziwię, że przywołujesz słowa Mikke, wcale a wcale, pasuje to do Ciebie.
Mimo to pozdrawiam i kończę tą dyskusję, bo nie chcę abyś w przypływie frustracji zabił np. jakiegoś szczeniaczka, lub zaczął wyrywać skrzydełka muchom
Rzeczywiście nie warto wdawać się w dyskusję z osobą z problemami. Na Twojej stronie profilowej Filmwebu jako wysoko ocenione masz np. Spotlight, Idę i Grand Budapest Hotel... które jednocześnie masz na liście filmów, które dopiero chcesz obejrzeć.
Więc albo zmyślasz, że je oglądałaś, albo masz trudności z ogarnianiem własnego życia.
I stany napięcia wywołane tymi problemami usiłujesz odreagowywać na przypadkowych osobach. Trafiło na mnie, ale w te sytuacji, no cóż. Życzę wszystkiego najlepszego.
Teraz wiem skąd biorą się moje wszystkie problemy !!!
Obejrzałam "Spotlight" i jednocześnie nie usunęłam ich z listy filmów, które dopiero zamierzam obejrzeć. Dramat, załamanie nerwowe i podcięcie żył...
A tak na poważnie, wydajesz mi się tak mało ciekawym człowiekiem, że nawet nie spojrzałam na Twój profil.
Ty masz słabą psychikę, skoro takie dyskusje uważasz za problematyczne, albo rzeczywiście jesteś bardzo młody, co
sprawia, że nie będę Ci już odpisywać, ponieważ rozumiem, że w tym wieku wiele rzeczy się wyolbrzymia.
Kobieto, opanuj się! Aż sobie konto założyłam, żeby to napisać. ;-) Facet wyraził swoje zdanie, nikogo nie przekonuje, nie pisze w stylu "Tylko frajer lubi ten serial", a Ty rzucasz się jak dzika. I owszem, obrażasz go. Nie zgadzam się z Jego opinią, serial mi się podoba (może nie tak jak film, ale jednak), ale to nie powód, żeby zionąć takim jadem. Każdy ma prawo do swojego zdania, on wyraził swoje, Ty swoje, koniec pieśni. Po co oceniać się wzajemnie, wyzywać? To tylko serial. :-P
Yyy... no to teraz mnie zatkało... Jaja sobie robisz? To żart, prawda? Bo jeśli nie, to takie zachowanie nazywa się paranoją. Serio uważasz, że można upaść tak nisko, żeby tworzyć nowy profil (mając już jeden), tylko po to, aby nabić sobie pozytywnych komentarzy? Ty byś tak zrobiła? No to współczuję... Myślę, że facet i ciebie i mnie ma głęboko w dupie, jak i to, czy ktoś go popiera czy nie (wynika to z jego wypowiedzi) . :-P Kurczę, ja to mam pecha - pierwszy raz biorę udział w dyskusji i trafiłam na wariatkę! Zachęcam do obserwowania mojego profilu i do przekonania się, że jestem osobnym bytem o własnym zdaniu. ;-)
Wspaniała dyskusja i aż miło poczytać! Piękna wymiana zdań pomiędzy kolesiem wyrażającym opinię i fanatykiem od chmurek i konstrukcji.
Tak trzymać!
co jest smutne? serial oceniła na 10, a Ciebie najwyraźniej na 1. to Cię smuci?
:)
nic, zablokowali ze względu na niezgodność z regulaminem. czyli moderator też uznał, że laska mi ubliża, zamiast merytorycznie dyskutować.
W zasadzie to pisanie o kimś w tonie protekcjonalnym per "laska", też może być niekiedy uznane za nieregulaminowe. Nawet, jeśli ten ktoś jest agresywny.
Zachęciłeś do dyskusji gdzieś na tym forum, zatem postanowiłam się z Tobą nie zgodzić.
Jestem świeżutko po seansie filmu z 1990 roku i moim zdaniem, pomimo dłużyzn serial zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu. Zaznaczam, że książki jeszcze nie czytałam, ale sadzę, że rozpocznę lekturę w przyszłym tygodniu.
Film toczy się zbyt szybko jak dla mnie. Te dłużyzny w serialu nadają charakter całej opowieści, i retrospekcje, w których jesteśmy stopniowo wprowadzani w genezę całej obecnej (dla głównej bohaterki) sytuacji są bardzo dobrym pomysłem na przedstawienie drogi od tego co było, i co w jakimś sensie jest nam znane, do tego nowego świata, w którym przyszło żyć Fredzie (dawniej June).
Ten efekt powolnego prowadzenia narracji jak dla mnie powoduje, że kiedy mamy nagły zwrot w historii, to robi on duże wrażenie. Poza tym wizualnie serial jest po prostu piękny, w filmie tego brakuje.
Aktorsko również uważam, że serial stoi na wysokim poziomie, film zaś (pomimo rewelacyjnej obsady) poza Faye Dunaway był jakiś taki aktorsko nijaki. A wcale nie powinien być bo zarówno Robert Duvall jak i Aidan Quinn świetnymi aktorami są, ale jakoś tam nie bardzo zagrali. Brakowała mi tam bardzo jakiejś głębi emocjonalnej, która lepiej czy gorzej zagrana w serialu zdecydowanie jest.
Ja również czytałam książkę (mam o niej bardzo dobra opinię, widziałam film, a teraz oglądam serial. W przeciwieństwie do ciebie film mnie nie zachwycił, być może dlatego, że zbyt rozmijał się z książką. Jednak przyznaję - z pewnością nie był nudny. Serial początkowo wydał mi się dobry, wierny powieści, jednak po obejrzeniu sześciu odcinków stwierdzam, że nie zachwyca. Gra Moss jest męcząca, te nieustanne przewracanie oczami, westchnienia, kamera operująca ciągle na zbliżeniu jej cierpiącej twarzy... Wolałabym bardziej powściągliwą grę. Strahovsky rzeczywiście świetna, ale za młoda i zbyt piękna. Przez to umyka widoczny w książce konflikt walki kobiet między sobą: młodych ze starymi, płodnych z bezpłodnymi, cała ta bezwzględność i brak lojalności w ramach płci. Nie chcę wyliczać wszystkich zarzutów, ale naprawdę niektóre sceny dłużyły mi się tak bardzo, że przewijałam. W sumie jednak daję 7, bo serial jest dobry, jedynie nie sprostał moim oczekiwaniom.
Zupełnie się nie zgadzam z żadną z powyższych tez.
Zarzut pierwszy: zgodność z pierwowzorem książkowym.
Film Schlöndorffa rónież w pewnym momencie odbiega od fabuły powieści Atwood nie zostawiając widzowi pola na własną interpretację. Jest to dla mnie o tyle zrozumiałe, że i film, i serial miały być interesujące zarówno dla tych, którzy nie czytali książki, jak i dla tych, którzy ją czytali. Czyli majstrowano przy scenariuszu, aby znający oryginał również nie byli w stanie z całą pewnością stwierdzić, jak się ta historia potoczy.
Zarzut drugi: rozwleczone sceny.
Oglądając produkcję z 1990 roku (jednocześnie nie znając powieści) miałem wrażenie, że cała ta historia wydarzyła się w tydzień. Fabuła zasuwała jak szalona i najzwyczajniej nie czułem, że Offred żyje w tym makabrycznym świecie długie miesiące. Serial moim zdaniem zdecydowanie lepiej oddaje stagnację i brak perspektyw na lepsze jutro. Jasne, że więcej tu czasu na rozkminki, ale dzięki temu bohaterowie robią się trójwymiarowi.
I zupełnie nie pamiętam, żeby film Schlöndorffa jakoś specjalnie przedstawiał nam to dystopijne społeczeństwo; według mnie skupiał się głównie na Offred i rodzinie Komendanta.
Zarzut trzeci: gra aktorska.
I znowu: w filmie (z racji metrażu) postaci są jedno-, co najwyżej dwuwymiarowe. Nudna Richardson, zupełnie nieszkodliwa Tennant jako Lydia, nawet Dunaway bez polotu, po prostu jest. Tymczasem w serialu mam wrażenie, że aktorki stają się swoimi postaciami. Ciotka Lydia (Dowd) jest nieprzewidywalna i demoniczna, Ofglen (Bledel) zamknięta w sobie ale zawzięta a Offred przerażona, ale zdeterminowana, żeby się nie rozpaść na kawałki (Tak na marginesie wolę ją w serialu, niż w książce, ta literacka była dużo bardziej uległa i zdominowana; Moss w serialu co rusz pozwala sobie na drobne zuchwałości). Mało tego, do tej pory myślałem, że Yvonne Strahovski jest po prostu piękną kobietą, takim ekranowym ozdobnikiem, a tu nagle dociera do mnie, że to aktorka pełną gębą. Fajnie, fajnie, fajnie! :)
No to się wymądrowałem. :) Pozdro!