Obejrzane na zalukaj.
Dla mnie naprawdę super, choć tym razem brakowało mi mocnego wątku, który prowadziłby przez cały sezon i łączył wszystkie postaci. Zachwyciła mnie jak zwykle rola Red, wkurzyła Chapman, która całe szczęście nie grała już roli postaci pierwszoplanowej - ba, można powiedzieć, że w przeciwieństwie do poprzednich sezonów, zeszła troszeczkę w cień. Wątek ciała zakopanego w szklarni wypadł zaskakująco dobrze, szczególnie kiedy klub ogrodników zaczął udzielać się w sprawie.
Najbardziej jednak podobał (i właściwie nie podobał) problem Caputo. Wreszcie został naczelnikiem i stanął u władzy, a tu się okazało, że nie jest to takie proste, jak było, zanim MCC przejęło więzienie. Jego władza okazała się być tylko rzekoma, z czego bardzo powoli zdawał sobie sprawę. Prawdziwa cholera wzięła go dopiero, kiedy Piscatella mu się postawił - w tym momencie dotarło do niego, że nawet jego pracownicy mają w poważaniu jego zdanie; już nie tylko przełożeni. Był, pracował, ale w rzeczywistości pełnił funkcję czysto reprezentatywną. Wierzę, że w następnym sezonie zrobi wszystko, żeby najpierw odzyskać poważanie w oczach w pracowników - poprzez wylanie choćby Piscatelli; o ile nie odejdą wszyscy, jeżeli Daya naciśnie spust. A później doprowadzi MCC do upadku, na który w tym sezonie niestety się nie doczekałam. Aczkolwiek zakończenie zostawia duże pole do popisu dla ekipy; jestem bardzo ciekawa, co dalej czeka Dayę. Choć jak sądzę - nic dobrego.
Moim zdaniem ostatni odcinek to totalny niewypał. Kreacja Poussey w tym sezonie zdradzała, że coś złego się jej przytrafi. Ona zdawała się w ogóle nie mieć problemów. Przedstawiono jej życiorys, jej charakter, jej miłość do Soso, wzbudzono współczucie i generalnie robiono wszystko, by jak najbardziej jej postać przypodobała się widzowi. A niestety bohaterka w odróżnieniu do innych doskonale kreowanych w "Orange..." postaci wyszła zaskakująco nudno. Nie było z nią żadnych zaskakujących czy zabawnych akcji, była takim zapychaczem, a jak się później okazało, przygotowaniem na tragedię w więzieniu. Na jej losy byłam obojętna, czasami wręcz miałam ochotę przewijać sceny z nią. Jedyne, co mogło doprowadzić do faktycznego wzruszenia nad jej śmiercią, była reakcja Taystee i cała żałoba jej rodziny.
Sorki za rozpiskę, nie mam z kim plotkować o serialu :D