Z początku, gdy zobaczyłem ten serial pomyślałem, że to parodia Star Treka. Gdyby to były lata 80-te, to wizualnie byłoby nawet ok, ale nie dziś. Natomiast problemy i misje z którymi borykała się załoga tego 'latającego wibratora analnego', były grubo naciągane, mdłe i 'płodzone' z pewnością na poczekaniu, jak i cały scenariusz zresztą. Do dziś myślę, że to miał być żart, taka forma środkowego palca w kierunku Akademii Filmowej, ale o dziwo ameby i pluskwy kanapowe potraktowały to jako prawdziwy i całkiem ciekawy serial sci-fi i tak już pozostało. Twórcy zapewne do dziś śmieją się do łez z tego niespodziewanego sukcesu ich kpiny oraz naiwności odbiorców ;) Ogólnie typowy serial dla zabicia czasu, aczkolwiek jego oglądanie jest tylko odrobinę ciekawszym zajęciem od gapienia się w goły sufit. Idealny dla widzów niewidomych i głuchoniemych.
Ta. Wątek Topy, wątek córki Mercera, wątek Issaca i Charlie, Ślub, Keyloni o Moclanie. Wszystko to jest słabe, tak?
Tak. Dla mnie wychowanego na Star Trek: The Next Generation, to wszystko bardzo, ale to bardzo słabe. Twórcy nie tylko kompletnie olali formę wizualną, ale i fabułę. Nie włożyli najmniejszego wysiłku w stworzenie wiarygodnych i ciekawyh historii. Jedyne co było niebanalne i godne uwagi, to stosunki kapitana i pani komandor, którzy wcześniej byli małżeństwem, ciekawie było śledzić jak roznieca się między nimi dawny ogień.
Widzę, że nie masz pojęcia, o czym piszesz. Zakładam, że nigdy nie widziałeś Star Trek: The Next Generation. Zapewne w tamtym okresie oglądałeś "rodzinę zastępczą" i nawet nie wiedziałeś o istnieniu takiego serialu jak Star Trek, bo i niby skąd? Przecież leciał on tylko na Sky One. Owszem, niekiedy zdarzały się w nim niedorzeczności i dziury w fabule, ale to był serial z lat 90-tych, gdzie wiele faktów o wszechświecie nie było jeszcze znanych, a na orbicie okołoziemskiej unosił się jedynie teleskop Hubbla. Faktem jest, że TNG to był najlepszy serial z serii Star Trek. Wcześniejszej oryginalnej serii nie oglądałem, bo to nie moje pokolenie i oglądać nie mam zamiaru, a wszystkie późniejsze, czyli Star Trek: Deep Space Nine, Star Trek: Voyager, Star Trek: Enterprise, Star Trek: Discovery czy Star Trek: Strange New Worlds to były totalne porażki, oczywiście poza jedną perełką - Star Trek: Picard. Ale nawet w tych szmirach, nie było takich niedorzeczności jak w Orville, typu Bortus i Klyden wysiadujący na zmainę swoje jajo czyli Topę!! Albo romans galarety z Dr. Finn!! Ja pier**lę, galareta?! Nic dziwnego, że nie zgodzono się aby Orville zostało kolejnym Star Trekiem, ponieważ twórcy rozjechali się z absurdami totalnie, choć wśród nich jest też o dziwo Jonathan Frakes, co prawda tylko 2 ocinki. Z Orville jest jak z ruchomym piaskiem, im gŁębiej tym gorzej.
Co mnie obchodzą jakieś spedalone Fora? Ja nie mam powodu żeby cokolwiek sprawdzać, ponieważ znam fakty:
"Orville" zdobył 1 nagrodę Saturn oraz 7 nominacji.
"Star Trek: Następne pokolenie" zdobył 5 nagród Saturn, 16 nagród Emmy, 2 nagrody HUGO, 1 nagroda Amerykańskiej Gildii Scenarzystów, 1 Złota Szpula i 42 nominacje.
Po co mamy się sprzeczać, skoro Fakty mówią same za siebie?!
to podziel te nagrody przez liczbę odcinków. 2. Geniusz orville przekracza ciasne horyzonty nagrododawców.