PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=690404}
8,0 33 tys. ocen
8,0 10 1 32925
8,0 2 krytyków
Outlander
powrót do forum serialu Outlander

Czy ktoś z Was już obejrzał? A jeśli tak, to gdziegdzie, bo nie mogę znaleźć

madziow

Oglądałam. Okrutny odcinek. Sporo opuścili. Sandringham zdecydowanie zle skończył. Mary była fantastyczna, a Murtagh jeszcze lepszy. Napiszę więcej o jakiejś ludzkiej porze

madziow

Skoro Madziow do tej pory nic nie napisała, to wrzucę kilka słów o "nieludzkiej porze".

W "Vengence is Mine" Diana Gabaldon, bo to ona była odpowiedzialna za scenariusz, wcisnęła w 55 minut kilka gatunków filmowych.

Najpierw był dramat historyczny, przeplatany z elementami doktor Queen. Przerwa na Love Story. Później strzelanina i konne pościgi. Powrót dr Queen tym razem w oblężonej Twierdzy, czyli kościółku. Przerywnik na Bloody Hero, czyli co jeszcze mądrego wymyśli Jamie. Później porwanie "Markizy Clair" ze stadem Red Coats'ów i złym rozrzutnym Diukiem oraz ekipą ratunkową w postaci:
a) Niemowa Hipis, Hugh Murno, odziany w najbardziej fikuśny dziurawy tużurek w historii "Outlander"
b) Posępnobrewy Vegance is Mine, Mutragh
c) Bloody Hero we własnej osobie, z błotem mi do twarzy, Jamie (zwany również "porno kolanko", chociaż w tym odcinku kolanka wyglądały na brudne i zmarznięte).
Owa ekipa wspierana dzielnie przez Piszczącą Myszkę Mary (ich tajnego współpracownika) oraz Mamę Clair, dokonała najbardziej krwawej zemsty na najbardziej rozrzutnym, zadłużonym, pokrętnym, zabawnym, złym i dwulicowym księciu w Anglii - Diuku Sandringhamie.
Będzie mi go brakować. Oraz jego bon motów.

Zacznę od tego co mi zgrzytnęło w tym odcinku. A była to nieskładna ucieczka przed czerwonymi kurtkami. Od razu zastrzegam, że może czegoś nie zrozumiałam (jak wiecie oglądam bez napisów).
Jamie & spółka powinni się zwinąć na końcu, a nie na początku, chyba, że ich zamiarem było odciągnięcie Anglików od biednych dzierżawców z Lallybroch, którzy dzielnie osłaniali ich odwrót za pomocą ostrzału z karabinów. Poza tym ani Jamie, ani jego podkomendni nie zastosowali się do jego własnego rozkazu dotyczącego zbiórki na rozstaju dróg. Wszyscy przez przypadek spotkali się w kościółku ze słomianym dachem... Więc gdzie podziała się wałkowana dotąd DYSCYPLINA? Bardzo "budujące" były również okrzyki Dougala, które w wolnym tłumaczeniu brzmiały "Chodu w las !!! "

Na szczęście późniejszy galop po lesie z biednym Rupertem zaliczającym postrzał w gałkę oczną (przy słabej sile nośnej pocisku z rewolweru przeżycie tego było możliwe) oraz Dougalem dokonującym cudów woltyżerki, był całkiem satysfakcjonujący. Dougal znowu był na przemian wspaniały i irytujący. Ten typ tak ma, chociaż i tak nie wybaczę mu słodkiego porucznika Fostera.
Scena gdy podirytowany Wujcio wpadł do kwatery Rudego klnąc i oznajmiając wygnanie była świetna. Niedowierzanie Jamiego, skwitowane ironicznym półuśmiechem, że Książę pod wpływem O'Sullivana się go pozbył i przy okazji zabrał sobie jego ulubionego konia Donasa również.

Clair też miała swoje dobre momenty. Uwagi do Ruperta na temat bycia prawdziwym piratem z opaską na oku, drewnianą nogą, papugą na ramieniu, itd.
Sprytne rozegranie sytuacji z porucznikiem, który "nieelegancko" skopał Hugha. Władcze traktowanie Księcia: "Mówiłeś coś o alkoholu?!" Oraz moje ulubione zaparcie się nogami w celu wyrwania zęba.
Rupert również dzielnie jej sekundował w swoim nieutulonym żalu po Angusie i jego nieistniejących jedynkach. Każdy dentysta dziecięcy chciałby mieć takiego asystenta ;)

Pióro Diany również odezwało się gdy Jamie i Murtagh głowili się nad gaelickim listem od Clair... "She even misspelled help" ("Nawet słowo 'pomoc' źle napisała") i ta dezaprobująca mina najlepszego z Ojców Chrzestnych, a z komentarza powyżej wiecie, że również najlepszego mściciela pokrzywdzonych nastolatek. Każdy takiego Murtagha chciałby mieć...
Ja się pytam kto małym toporkiem lepiej odcina głowę zadufanym w sobie, świetnie zagranym, złym Księciom? No KTO ja się pytam? NIKT... Bardzo proszę Save!Murtagh.

Zresztą powód do zabicia Sandrighama okazał się jak najbardziej trywialny. Nasz spiskujący na każdą stronę księciunio, zagorzały zwolennik Jakobitów i opoka Hanowerów, okazał się dłużnikiem ś.p. Hrabiego Saint Germain. A żeby się od tych długów wykręcić wymyślił, że zamiast zabić nielubianą przez Hrabiego Clair, lepiej ją zgwałcić... Sprytne nieprawdaż? Tyle tylko, że trafiło przypadkiem na jego chrześnicę Mary, co go nie specjalnie poruszyło... To co spotkało z jego powodu Jamiego gdy "Petycja z zażaleniami" nie trafiła do króla Jerzego oraz późniejszy pomysł na wkupienie się w łaski za pomocą dostarczenia do Londynu"spektakularnej rozrywki" w postaci wieszania, ćwiartowania itd jednego z popularniejszych jakobitów wraz z małżonką, pozostawiam bez komentarza... Krzyżyk na drogę. Równie dobrze Mutragh mógł położyć zakrwawioną główkę przed Rudym.

To by było na tyle o drugiej, dłuższej i lżejszej części odcinka.

A zaczęło się od szarpiącej nerwy i z góry skazanej na porażkę kłótni w kwaterze Bonnie Princea Mark_Me Charliego, który w końcu pokazał, że ma jaja i nawet go polubiłam.
Oczywiście pomysł z szybkim marszem na Londyn z opcją prześliźnięcia się pomiędzy trzema sześciokrotnie liczebniejszymi ( stosunek 5 do 30 tysięcy) armiami był ideą zdesperowanego Jamiego.
Ryzykowną, ale całkiem słuszną, bo bezładny odwrót po zdobyciu Manchesteru stał się początkiem końca powstania Jakobitów. Od tego momentu armia Karola Stuarta zaczęła się rozpadać, a sprawy poszły źle, tak jakby Bóg rzeczywiście odwrócił się od katolickich Jakobitów, którzy nie wykorzystali szansy jaką mieli na pokonanie protestanckich Hanowerów. Może historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, np cała Ameryka Północna byłaby obecnie Kanadą. A może zmiany byłby wyłącznie kosmetyczne, bo pewne procesy dzieją się naturalnie i niezależnie od tego, czy na tronie zasiada katolik, czy protestant. W obu przypadkach problemem nie jest wyznanie króla, lecz ocean, który skutecznie uniemożliwia łatwą komunikację z owym królem.

Ciekawe, czy gdyby Jamie był na miejscu Karola, to czy udałoby mu się przeforsować swoją wolę, zachęcić sceptycznych generałów i przywódców klanowych by wyruszyć na Londyn, później go zdobyć i utrzymać? Przekonać do siebie protestantów? Tak wiele zależało od charyzmy Karola. Gdyby Mark_Me ją posiadał, być może by mu się udało i zostałby wielkim królem.
A tak autorytetu księcia starczyło na ślubowanie Rudego, który tuż potem, jako młodszy oficer został wydalony z dowództwa do zbierania zapasów w odległym Inverness, coby nie mącił w głowie Stuartowi. Czemu napisałam ślubowanie? Uklęknięcie w tamtym momencie przed Stuartem wyglądało jak przysięga klanowa. Słowa ślubowania nie były potrzebne.
Było mi autentycznie żal Jamiego, gdy stał osamotniony za księciem, a jego plan zmiany historii znowu zawiódł.
Później musiał się szybciutko pozbierać, żeby ludziom z Lallybroch, a nawet Clair wydawało się, że odwrót i powrót do domu jest całkiem OK.

Po scenie modlitwy, widać, że za pisanie scenariusza zabrała się sama autorka.
Tak, to cholera jest rzecz o miłości i tutaj to dostaliśmy. Koniec. Kropka.
Mnie osobiście przypomniało to mojego dziadka (również upartego osła z zasadami), który codziennie wieczorem, niezależnie od tego jak bardzo źle się czuł, siadał ze mną i modlił się za nas wszystkich, również za babcię, która wówczas już nie żyła.
No cóż mam słabość do Osłów.

W kościółku "Uparty Szkot" również nie chciał oddać żony...
A gdy Dougal w końcu ją od niego zabrał na ręce, Jamie wyglądał tak jakby mu coś ze środka wydarto.
Koniec sezonu zapewne będzie bolesny.

evo_33

Napisałam piękną, cudowną relację i wzięła się i skasowała... Ech. Zostały resztki moich przemyśleń.

Rozczarowałam się trochę tym odcinkiem. Jestem świeżo po przypomnieniu sobie fragmentów książki i tam to było napisane jakby nieco lepiej. Wielu rzeczy mi brakowało, niektóre mnie denerwowało, ale parę zostało rozwiązanych w dość fajny sposób, więc nie będę potępiać w czambuł.

Siadł mi dramatyzm po poprzednim odcinku. W Prestopans wiadomo - ciarogenna bitwa we mgle, bębny, okrutny Dougal, biedny Angus i taka mała zapowiedź początku końca powstania naszych dzielnych Szkotów. Myślałam, że serial pociągnie to dalej. Że dostaniemy dramatyzm chwil głodującego, przegrywającego i zmęczonego wojska. Atmosfery powstania, a nie pikniku. Wybuchu entuzjazmu wśród żołnierzy na wieść, że niedługo wracają do domu. A tu nic.

Książę przez chwilę mi zaimponował. Masz rację, na moment zobaczyłam w nim króla, gdy rozstawiał to nadęte generalskie towarzystwo po kątach. Szkoda tylko, że towarzystwo odstawiło potem do kąta jego, a i Jamie nie wyszedł na tym najlepiej. Faktycznie, pomysł przedzierania przez trzy armie wydawał się dość... szalony, ale mniej więcej rozumiem, co kierowało Jamiem. Jak dotąd, zmienianie biegu historii nie szło mu najlepiej, zatem tonący brzytwy się chwyta. Chciał się oddalić możliwie jak najdalej od Culloden, a decyzja Księcia tylko go do feralnego pola bitwy przybliżyła.

Sceną łóżkową Gabaldon mnie kupiła. Trochę żałuję, że tych naprawdę dobrych scen było w tym odcinku tak mało, ale nie można mieć wszystkiego XD. Nie wiem czemu, ale słowa modlitwy mocno kojarzyły mi się z przysięgą Nocnej Straży na murze w Grze o Tron ("...w tę noc i wszystkie pozostałe"), ale może się niepotrzebnie czepiam.

Dougal wyglądał genialnie na koniu i genialnie chwytał Ruperta na siodło, ale kurczę! Czemu dwóch lairdów olało totalnie swoich ludzi i dało nogi za pas. Jeśli ktokolwiek miał powstrzymać Anglików, to właśnie Jamie i Dougal, a nie ta żałosna zbieranina z widłami. W poprzednich odcinkach Jamie obawiał się, że w decydującym momencie zwieją mu z pola walki, a sam zrobił to jako pierwszy. Tych Anglików nie była wcale jakaś wielka armia, nie przesadzajmy, śmiało można było stawić im czoła. Dostaliśmy piknik i galopadę po lasach. Czekałam na dramatyczne chwile w kościele i śmierć Ruperta i się zawiodłam.

Zauważyłaś, jakie to angielskie towarzystwo wielce honorowe? Oddaliście damę, oddaliście broń, wszyscy się ładnie poddaliście i nie, absolutnie, nie mamy teraz nad wami przewagi, nie będziemy świniami i nie złamiemy danego słowa. Pozwolimy wam ładnie odejść, chociaż pozbyliście się jedynej karty przetargowej i owszem zaryzykujemy, że za parę dni któryś z was w bitwie wypruje nam flaki w podzięce za nasze szlachetne serca... Nie no, w książce było to jakoś lepiej przedstawione.

Zachwycił mnie Sandringham. Był naprawdę świetny w tych scenach. Nie pamiętam, jak skończył w książce, ale tutaj Murtagh miał spore pole do popisu. Było trochę krwawo i nawet żałowałam angielskiego sukinsyna.

Mary pokazała, że umie myśleć. I to całkiem rozsądnie. Na pewno taktykę obrała ciekawszą niż Claire i okazała się bardziej skuteczna. Cel mimo wszystko osiągnęła.

Już się nie mogę doczekać Randalla.

madziow

<<Czemu dwóch lairdów olało totalnie swoich ludzi i dało nogi za pas. Jeśli ktokolwiek miał powstrzymać Anglików, to właśnie Jamie i Dougal, a nie ta żałosna zbieranina z widłami. W poprzednich odcinkach Jamie obawiał się, że w decydującym momencie zwieją mu z pola walki, a sam zrobił to jako pierwszy.>>

To było napisane jakby w poprzek charakterów. Było na tyle czasu, żeby dołożyć ze dwie, trzy minuty na potyczkę nad strumieniem. No i gdzie były straże? Poszły grillować dla lepszego dramatyzmu? Ostrzeżeni Szkoci mogli zaatakować na koniach, odciągając pościg żeby piechurzy ostrzeliwując się zdążyli ukryć się w lesie z "kobietami i dziećmi".
Problem polega na tym że sfilmowanie dobrej walki na pałasze, w dodatku konnej, zabiera znacznie więcej czasu i pracy niż bezładna ucieczka w las z kilkoma wystrzałami z karabinów.
I pewnie takie zalecenia dostała Diana od producentów. Jednak moim zdaniem wysiłek by się opłacił.
To samo dotyczy Ruperta po uśmierceniu w poprzednim odcinku Angusa. Kolejna śmierć byłaby zbyt "mechaniczna", poza tym czytelnicy też powinni być zaskakiwani.

Co do honorowości Anglików... Zdziwiłabym się gdyby tam jej nie było i w książce jakoś podobnie to odebrałam.
Gdyby pod drzwiami stał Putin, na pewno spaliłby swoją rodaczkę razem z wrogami ;P nie przejmując się "przypadkowymi ofiarami".
To nie "Gra o Tron" gdzie zdrada goni zdradę i każdy morduje jeśli tylko ma sposobność.
Ludzie aż do II Wojny Światowej starali się zachowywać honorowo, istniały kodeksy spisywane jeszcze w latach 30-tych XX wieku. To była niepisana Konwencja Genewska i dane przeciwnikowi słowo miało właśnie takie działanie. Jeśli ktoś je łamał, narażał się na społeczne wykluczenie. Nie ważne, że dając je ryzykował się utratę życia. I tak trzeba było przyrzeczenia dochować. Obecne rozejmy są równie "mądre", bo po ich zawieszeniu przeciwnicy zazwyczaj wracają do wzajemnego mordowania.

Sandringham w książce skończył tak samo, tyle tylko że dodatkowo miał "na koncie" Hugha Murno, no i Murtagh pozbawił go główki "poza kadrem" gdy Jamie szlachtował Dantona.
Pod względem utrzymania dramatyzmu po Prestonpans ( i Falkirk), to książka była źle skonstruowana. Intryga z Sandrighamem wyskoczyła jak królik z kapelusza i miała się nijak do upadku Jakobitów. Diana mogła sobie darować te zagrywki a'la "Markiza Angelika", a bardziej skupić się na przebiegu wojny. Mary Hawkins przez cały czas mogła spokojnie mieszkać w Edynburgu u ciotki, nie trzeba było jej koniecznie "porywać" od pokrętnego ojca chrzestnego.
Twórcy też całkowicie zrezygnowali z wątku, że to Jamie działający na szkodę Stuartów, był głównym celem księcia, mocno spłycając motywacje arystokraty, który chyba kochał intrygę dla samej intrygi oraz korzyści wypływających z posiadania wpływów po jej skutecznym przeprowadzeniu... Tak słodko byłoby być głównym ministrem nowego króla.

Też nie mogę doczekać się BJR. W dodatku sądząc po zwiastunie być może zaliczymy jeszcze jedną bitwę, tą pod Falkirk.

ocenił(a) serial na 8
madziow

<Nie wiem czemu, ale słowa modlitwy mocno kojarzyły mi się z przysięgą Nocnej Straży na murze w Grze o Tron ("...w tę noc i wszystkie pozostałe"), ale może się niepotrzebnie czepiam.>

To była autentyczna gaelicka modlitwa pochodząca ze zbioru Carmina Gadelica.

Nawiasem mówiąc, nie winię Claire, że zmasakrowała gaelicki w swoim liściku, marszcząc posępną brew Murtagh. Język ten w mowie jest piękny, ale w piśmie wygląda mniej więcej tak: amghtrrt sabbdfgawpt muhhhagfghaaaek (nic dziwnego więc, ze Klarce się coś pomieszało)

<Czekałam na dramatyczne chwile w kościele i śmierć Ruperta i się zawiodłam.>

Ruperta ponoć nie pozwolili jej uśmiercić - twórcy mają widocznie co do niego swoje plany (podejrzewam, że zajmie miejsce Williego w dramatycznych końcowych scenach w Culloden House). W książce wątek Sandringhama miał bardziej mroczny/gorzki wydźwięk (choć Murtagh nie odpiłował jego głowy na widoku), a to właśnie z powodu wcześniejszej śmierci Ruperta, jak również ponurego losu Hugh Munro, którego ludzie księcia powiesili w książce na płocie. Zabrakło więc sceny w lepiance, gdzie Murtagh ofiarowuje głowę Sandringhama wdowie po Hugh otoczonej gromadą dzieci, które właśnie straciły jedyne źródło utrzymania w postaci przybranego ojca - okulawionego żebraka.

Co do pomieszania i poplątania z pościgami i skrzyżowaniami - pewnie wynikało to z brutalnej edycji scenariusza DG który, znając ją, w początkowej fazie liczył pewnie jakieś, bagatelka, 735 stron ;-)

Aaaa, fajnie było zobaczyć Claire w żywiole rwania zębów i ogólnie przypominającą swój książkowy pierwowzór, czyli chwilami wkurzającą kobitę, ale kobitę z werwą, a nie zbolałą wierzbę płaczącą.

ocenił(a) serial na 8
evo_33

Dziwaczne, Szkoci uciekający przed pięcioma (!) angolami? Bardzo słaby scenariusz, jak mogli zostawić swój oddział i uciekać, niezrozumiałe. Kolejna dziwna rzecz to zgubienie pościgu w lesie - jedna scena - angole tuż za nimi że przycelowali w oko Ruperta a potem Szkoci mają tyle czasu żeby w jakąś boczną drogę wpaść i się ukryć? Ech....