No ciekawa jestem, jak Gabaldon dalej to pociągnie. Wszyscy fani chcieliby ocieplenia relacji ojciec-syn, ale prawda jest taka, że oprócz tych sześciu lat w Helwater Jamiego z Williamem nic nie łączy. Czy jeśli William zechce poznać bliżej Fraserów, nie oznacza to automatycznie konfliktu na linii Jamie-John? Mimo wszystko John nie będzie miał żalu, że poświęcił tyle lat, a syn teraz się odwraca? Gdzie jego miejsce w tym wszystkim?
I jak dalej potoczą się losy? Przecież William nie rzuci w diabły "bycia lordem" i nie zamieszka radośnie we Fraser Ridge.
Czy on się w ogóle tam pojawi? Przecież zostawił tam Fanny, więc przynajmniej na wzgląd na nią powinien się choć trochę Fraserami zainteresować :)
Proponuję zadać te pytania Dianie Gabaldon :)) Pociągnięcie i zakończenie tematu ojciec - syn będzie jedną z osi kolejnej książki, możliwe że główną. Dalej to nasze gdybania.
Mnie się wydaje, że Wille traktuje siebie głównie jako bękarta, a "bycie lordem" jako jakiś absurd, który mocno mu nie pasuje.
Na razie jest na tyle wyrwany z kontekstu, że idzie starym trybem, czyli jest oficerem, który jednak nie może walczyć, bo jest zwolniony na słowo honoru, jedynie może pełnić funkcje administracyjne w armii.
Oficerem też zresztą być nie powinien, ze względu na rzeczywiste pochodzenie. Wilile to taki "ni pies, ni wydra", z czego on sam doskonale zdaje sobie sprawę.
Przez spotkanie z rodzonym tatusiem został wyrwany z korzeniami, z tego kim był. W trakcie 8-go tomu jakoś mentalnie się ułożył z pretensjami do Johna, ale do Jamiego ma ogromny żal, że ten go porzucił... Te 6 lat w Helwater, chyba jeszcze bardziej pogarsza sprawę - "Mackenie, jak mogłeś mnie zostawić".
Fanny wygląda na przyszłą, żonę dla Willa ;) więc pewnie jej nie zostawi.
Co do Johna... I tak musiałby synowi (nieważne swojemu, czy adaptowanemu) pozwolić żyć własnym życiem. John raczej nie będzie zazdrosny o swojego ukochanego... przyjaciela.
Ale on już nawet oficerem nie jest :( Zwolnił się z wojska i lata za Benem/Richardsonem/Bóg wie jeszcze kim. Fanny mi jakoś do niego nie pasuje. Wydaje mi się, że William za dużo wziął od matki bo jednak Jamie w wieku zblizonym do jego, był chyba jednak mądrzejszy.
Jak myślicie? Naprostuje się między J&J? Byłoby szkoda tej przyjaźni
A wiadomo to cokolwiek z autorką, która postanowiła rozdzielić swoją główną parę na skromnych 20 lat? ;-)
Ze swojej strony mogę tylko podejrzewać, że wątek Jamiego i Johna nie pozostanie w zawieszeniu, a skoro gorzej już być między nimi nie może, to chyba będzie już tylko lepiej. Strasznie mi szkoda Grey'a, jego postać ma w sobie ogromną przyzwoitość pomimo pozornej dekadencji i jakąś rozbrajającą samotność. Fajnie byłoby gdyby Jamie był w stanie w tej relacji wyjść mu bardziej na przeciw, przestać agresywnie wymachiwać łapami i w pełni Johna docenić, ale jest zdaje się personifikacją sloganu, że "zły dotyk boli przez całe życie" więc ponury cień Czarnego Jacka Randalla pewnie już zawsze będzie wisiał pomiędzy nimi, niestety.
William wcale nie musi wprowadzać się do nich i zamieniać Fraser Ridge w XVIII wieczną wersję "Pełnej chaty", żeby jakoś unormować swoje stosunki z biologicznym ojcem. W sumie nawet nie musi nazywać Jamiego tatą, wystarczy, żeby potrafił mu wybaczyć, zrozumieć i nawiązać z nim przyjazne stosunki.
Rany boskie, jakby nie dość miał już traum biedulek, toć on przecież jeszcze nie odkrył, że jego przybrany ojciec jest gejem i od 25 lat kocha się w jego biologicznym ojcu! LOL