Biegał jak szalony z tym karabinem maszynowym na pierwszej linii i w końcu się doigrał. Jak oglądałem to jak szusował na Japońców niczym Schwarzenegger lub Rambo to mi się śmiać chciało. To był chyba najbardziej denny odcinek, w którym było więcej spraw miłosnych (tak jak zresztą w pozostałych odcinkach) niż wojny (ja rozumiem żołnierz przecież non stop nie siedzi na froncie i też chce poruchać, no ale nie bez przesady). Wracając do tematu, to wy też odczuwaliście ten brak realizmu? Chodzi mi o bieg Basilone'a na wroga, bo przecież sceny batalistyczne wokół były w porządku, prawie jak w KB.
Pozdrawiam.