jestem ogromną fanką Peaky Blinders, i z czystym sumieniem stwierdzam, że drugi sezon był arcydziełem (oczywiście w moich oczach), serial nabierał tempa z każdym odcinkiem, a końcówka była fantastyczna. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i chyba za bardzo liczyłam na to, że trzecia seria zacznie się od razu od wielkiego bum, ale no, cóż... Pierwszy odcinek mnie najzwyczajniej w świecie rozczarował. Jakoś nie przekonuje mnie pozornie ułożony, ustatkowany Arthur i ckliwy tatuś Thomas. Do tego Grace. Niestety nie przepadam za tą postacią od samego początku... jakie są Wasze odczucia? Ciężko oceniać zaledwie po godzinie, czy serial nadal utrzymuje poziom czy nie, ale mimo wszystko liczę na dużo więcej w dalszych odcinkach.
Nieco się rozczarowałem i kompletnie wynudziłem. Może oczekiwałem za dużo. Walka Artura do kitu. Tylko czekałem aż zginie. Lubię wszystkie postacie, ale już trzeci sezon nie odnoszą żadnych strat. Gdzie się podziały te walki z poprzednich sezonów? Bójka z cyganami, czy przejmowanie lokalu od makaroniarzy.
To u mnie trochę podobnie. Mam wrażenie, że z głównego zamysłu serialu niewiele już zostało, bo 1 odcinek to poniekąd pójście w ładne obrazki a nie w brudne, ciemne strony Birmingham. Ale z drugiej strony jestem przekonana, że akcja się rozwinie i jednak Arthur znowu będzie dawnym Arthurem a Thomas Thomasem ;-)
Nieco się rozczarowałem i kompletnie wynudziłem. Może oczekiwałem za dużo. Walka Artura do kitu. Tylko czekałem aż zginie. Lubię wszystkie postacie, ale już trzeci sezon nie odnoszą żadnych strat. Gdzie się podziały te walki z poprzednich sezonów? Bójka z cyganami, czy przejmowanie lokalu od makaroniarzy.
Ja zaś nie jestem może zachwycona, ale muszę przyznać, że przebieg wesela (a zatem całego I odcinka) trzymał w napięciu. Przecież jak na dłoni widać, że uładzona wersja Arthura to uśpiony wulkan, w którym lada moment dojdzie do erupcji, bo ta (emocjonalno-alkoholowo-religijna) tektonika jest jednak nieubłagana. Każda scena zwiastowała jakieś wielkie bum, ale musimy na nie jeszcze chwilę zaczekać - finał i tak wyraźnie sugerował, że nie będziemy się nudzić.
Może się na razie wydawać, że serial stracił na dynamice, ale to logiczne - im więcej gromadzisz, tym bardziej się boisz, bo masz o wiele więcej do stracenia. A Schelby Family skumulowała już wystarczająco dużo kapitału zarówno finansowego (te regały załadowane po sufit forsą), jak i społecznego (działalność charytatywna), politycznego (układy z Churchillem i Ruskami) czy emocjonalnego (prawie wszyscy mają już u boku kogoś bliskiego, nie mówiąc o tym, że mają siebie i są tymi familijnymi więzami ścieśnieni jak nigdy), by zacząć wreszcie o to wszystko drżeć (podobne zarzuty pojawiały się choćby wobec "House of Cards" po tym, jak Underwood został prezydentem i stracił jakby nieco z drapieżności, bo od momentu, gdy jest się na szczycie, trzeba się już bronić, nie atakować, co jest trudniejsze i zwykle mniej widowiskowe). Dlatego wkrótce zaczną się pewnie poważne kłopoty. Myślę, że takie sceny jak z makaroniarzami, jeszcze nam zafundują. Czekam niecierpliwie na kolejny odcinek. :)
Sam przebieg wesela był całkiem ciekawie przedstawiony, ale idea pokazania go przez cały odcinek do mnie nie przemówiła. Brakowało mi dynamiki, poza tym zakończenie niekoniecznie zachęcające. Może za dużo oczekiwałam, w końcu skoro minęły dwa lata, trzeba było nieco przybliżyć sytuację i nowych bohaterów wprowadzić do akcji w taki sposób żeby widz się nie pogubił. Ale coś mi tu nie zagrało. Możliwe, że nie spodziewałam się aż takiego przeskoku. Pozostaje czekać na dalsze potyczki rodziny Shelby i rozwój akcji :-)
Dokładnie. To ten przeskok najbardziej mnie w tym wszystkim denerwował. Chyba znalazłaś winowajcę.
Mam podobne odczucia. Też się trochę wynudziłam. Odcinek do najlepszych nie należał, ale mam nadzieję, że jeszcze się zadzieje. Z relacji aktorów wynika, że ta seria ma być wybuchowa i chyba bardziej mroczna od pozostałych.
Zapewne strona rosyjska namiesza. Niby w tym odcinku próbowano pokazać cząstkę tej mrocznej strony, ale wg mnie to była taka trochę parodia. Zbyt ugrzecznione to było.
Chyba większość osób spodziewała się tak mocnego zaczęcia, jak mocna była końcówka, i stąd to rozczarowanie.
Tak, mieliśmy zapowiedź, wprowadzenie głównego wątku - interesy z Rosjanami. Dla mnie zakończenie drugiego sezonu to była petarda i mam je żywe w głowie, bo zupełnie niedawno skończyłam oglądać ten serial i czekałam na mocne wejście. Nawet widzę zmianę w grze aktorskiej, szczególnie Tommy jakby stracił parę. A już wątek z Grace całkowicie mnie dobił, jej postać mnie strasznie irytuje.
Cilliana będę broniła, bo wg mnie nie chodzi o zmianę w samej grze, ale po prostu Thomas się zmienił przez te dwa lata i siłą rzeczy trzeba tę przemianę pokazać na ekranie. To nie jest już ta sama osoba, i cieszę się, że zdecydowano się na taki zabieg dopiero teraz, bo gdyby Tommy był tak mało charakterny od pierwszego sezonu to nie wiem, czy oglądałabym ten serial. Cóż, nie wiemy, co się wydarzyło przez te dwa lata, ale można przypuszczać, że w tym okresie różne czynniki przyczyniły się do takiego obrazu jaki nam zaserwowano.
Co do Grace, to miałam nadzieję, że to jednak nie ona jest panną młodą... Oby Tatiana namieszała ;-)
A jeśli jeszcze chodzi o zakończenie 2 serii, to Cillian był przekonany, że Tommy umrze, więc sam się zdziwił takim rozwiązaniem.
Cillian to mój znienawidzony aktor, zawsze wydawał mi się obrzydliwy, tutaj po prostu daje radę, jest tak zimny, że pasuje do roli. Natomiast w samą przemianę postaci nie wierzę, bandyci zwykle się nie zmieniają i podejrzewam, że jeszcze się o tym przekonamy w tej serii.
A ze mną jest wręcz przeciwnie, staram się oglądać wszystkie produkcje z jego udziałem. Jestem ogromną fanką jego talentu.
Nie miałam na myśli nie wiadomo jakiej zmiany, ale nie oszukujmy się, pewne wydarzenia i ludzie, których spotykamy zmieniają nasze życie, i przy okazji my się zmieniamy. Nikt nie jest przez całe życie taki sam.
W 1 odcinku po prostu niezbyt zauważalny był silny charakter Thomasa. To złożona postać, bardzo ciekawa i można by było godzinami ją analizować. Ta cała otoczka, to wesele, wszystko takie sztuczne trochę, i sami bohaterowie również.
Zauważyłam go w Incepcji, podobnie jak Hardy'ego, z tym że w Tomie się zakochałam a od Cilliana mnie odrzuciło. Wizualnie w ogóle mi się nie podoba, ale chwilami w Peaky był wręcz sexy, na pewno niepokojący i niebezpieczny.
To prawda, brak autentyczności rzucał się w oczy w tym odcinku. Nie kupuję też metamorfozy Artura. Cóż, zobaczymy co się wydarzy później.
Ja oglądając Incepcję już go znałam, więc u mnie siłą rzeczy było inaczej, chociaż rzeczywiście może i nie był najjaśniejszą postacią tego filmu i w pamięci nie zapadł, raczej Leo się wyróżniał. Ja Toma (nie wiem, dlaczego) początkowo nie poznałam, dopiero później nagłe olśnienie. A Cilliana urokiem jest wg mnie to, że nie jest typowym pięknym chłopcem. Kiedy trzeba wygląda dobrze, a w innych przypadkach odpycha. Mnie to przyciąga do niego. Pomijając już jego aktorstwo.
A co do Arthura, to jego walka o życie była tak bez życia, że ciężko mi się oglądało ten fragment.
Tak, mieliśmy zapowiedź, wprowadzenie głównego wątku - interesy z Rosjanami. Dla mnie zakończenie drugiego sezonu to była petarda i mam je żywe w głowie, bo zupełnie niedawno skończyłam oglądać ten serial i czekałam na mocne wejście. Nawet widzę zmianę w grze aktorskiej, szczególnie Tommy jakby stracił parę. A już wątek z Grace całkowicie mnie dobił, jej postać mnie strasznie irytuje.