Jak w temacie, geneza mojego głównego orczego bohatera ;) jest na blogu, ale z tego co widzę na NN chyba mało kto wchodzi więc...
A tak poza tym to głównie pisze o Hansie i Juli :P
Nigdy nie zastanawiałem się nad swoim życiem. Może dlatego, że nigdy nie czułem takiej potrzeby. Ale teraz, mając za sobą już ponad połowę swojego życia, czuję, że nie zrobiłem prawie nic. Nie ułożyłem sobie życia tak, jak kiedyś chciałem.. W młodości bylem pełen zapału i ideałów. Poznałem kogoś, kto był taki jak ja, następnie spotkałem ukochaną. A potem wszystko zaczęło się sypać.
Od czego by tu zacząć ? Może od początku. Wychowałem się w ogromnej rodzinie, wtedy jeszcze nie zdając sobie sprawy jak dużej. Ojciec – Feliks był samcem alfa. Miał nadzieję, że kiedyś przejmę po nim te rolę, ale oczywiście tak się nie stało. Matka – Aurora zawsze sprawiała wrażenie tajemniczej i wyniosłej. Dziwiło mnie, że zajmowała się mną dopóki nie zacząłem jeść ryb podczas gdy inne cielaki zostawiły z matkami o wiele dłużej. Oczywiście nie mogę tego pamiętać, wiem od ojca. Wtedy też byłem zbyt mały by rozumieć pewne rzeczy. Choćby to dlaczego mama nigdy z nami nie pływała, a Naomi – przewodniczka stada – zawsze patrzała na mnie tak jakbym był tylko ciężarem. Dziś dziwię się, że w ogóle pozwoliła mi przebywać w pobliżu. Dowiedziałem się o tym całkiem przypadkiem, ale i tak prędzej czy później by to do mnie dotarło. Jakbyście się czuli gdybyście się dowiedzieli, że wasza mama nie powinna być waszą mamą, a ojciec okazał się zdrajcą ? Naprawdę podziwiam Naomi za jej anielską cierpliwość. I, że nie wyrzuciła ojca. Kiedyś powiedziała mi, że nie należy winić dziecka za błędy rodziców. Ale ja wiedziałem, że jestem jej cierniem w oku. Miałem wrażenie, że całe stado zaczęło na mnie patrzeć inaczej. W końcu poczułem, że mam tego dość i pewnej nocy odpłynąłem bez pożegnania. Kierowałem się na południe wzdłuż rodzinnej Norwegii, gdyż wiedziałem, że na północy nie mam czego szukać. Po 2 tygodniach błąkania się spotkałem Remiego – wtedy szefa jednostki wojskowej. Przyjął mnie jak swego, ale szybko przekonałem się, że wojna jest raczej nie dla mnie. Pierwsza misja, a ja już mam pamiątkę – białą gwiazdkę za płetwą grzbietową. W czasie gdy dochodziłem do siebie odkryłem, że mam smykałkę do techniki. Od tej pory zająłem się zaopatrywaniem jednostki w broń i gadżety. Po paru latach poczułem, że to za mało, ambicja kazała mi iść dalej. Mimo odejścia nadal byliśmy z Remim dobrymi przyjaciółmi. Zacząłem żyć na własny rachunek, nowoczesną techniką bawiłem się niczym dziecko zabawką. Naszkicowałem nawet plany pojazdu który udźwignął by mnie na lądzie. Wolałem unikać innych orek, przynajmniej przez jakiś czas. Aż w końcu poznałem bratnią duszę … nieważne, że nieco mniejszego gatunku.
Spotkałem go przypadkiem. Gdy pierwszy raz go ujrzałem, był młody tak jak ja. Już wtedy widać było jego samotność, odmienność i geniusz, ukryte za maską nonszalancji i ignorancji. Nie wiem, czy już wtedy miał w sobie mrok, czy też usilnie ignorowałem ten fakt. W każdym razie, wiem jedno: był do mnie ogromnie podobny, a ja, tak desperacko poszukujący akceptacji widziałem w nim bratnią duszę. Wtedy był zupełnie niepodobny. Blizna na twarzy poniekąd pasowała do jego mrocznego charakteru. Jego oczy były bystre i przenikliwe. Nie mogę sobie teraz wszystkiego przypomnieć. Większość wspomnień nieodwracalnie pochłonęła w swych ramionach mgła niepamięci. Wiele wspomnień straciło dynamiczność i ówczesną barwę, ale ten moment pamiętam dokładnie i mimo, że niedawno nie chciałem się do tego przyznać nawet przed samym sobą, pielęgnuję to wspomnienie. Tak jak i wiele innych, niekoniecznie dobrych. Kiedyś myślałem, że złe wspomnienia są lepsze od ich braku, ale patrząc na mojego dawnego przyjaciela, Bulgota i na to, co kiedyś przeżył, już nie jestem tego pewien. Patrząc na całe moje życie z dystansem, opanowaniem i obiektywizmem, mogę teraz z całą dozą pewności stwierdzić, że nie jestem już pewien wielu rzeczy. Ostatnimi czasy wspomnienie początków naszej znajomości nie daje mi spokoju. Coraz częściej myślami cofam się wiele lat wstecz. Nie daje mi spokoju, że nawet on, zatwardziały przeciwnik dobra, więzów społecznych i rodzinnych, w końcu założył rodzinę. Ja zostałem z jej wspomnieniem …
Okoliczności pierwszego spotkania z Bulgotem były wręcz banalne. Nie pamiętam dokładnie o czym wtedy myślałem. Płynąłem machinalnie zatopiony w myślach. Dokładnie pamiętam skałę do której płynąłem z zamiarem zboczenia z głównej trasy. To co się wtedy stało było jednym z przełomowych momentów w moim życiu. W następnej chwili zostałem dość gwałtownie wyrwany z zamyślenia. Nie było to bolesne zderzenie, a na pewno nie dla mnie. Nie zwracałem uwagi na otoczenie dlatego nie zauważyłem delfina, który również był mocno zamyślony. Z jego płetw wypadły rozmaite drobiazgi oraz narzędzia. Warknął i złapał się za nos. Chwilę potem podniósł wzrok i zaczął badać mnie spojrzeniem. Moja zdecydowana przewaga wielkości zdawała się nie robić na nim żadnego wrażenia. Przeprosiłem go i chciałem mu pomóc pozbierać te przedmioty, ale był szybszy. Burknął pod nosem, że nic nie szkodzi, ale czegoś zapomniał. Tej niewielkiej części poszukiwałem od jakiegoś czasu. Wziąłem ją i popłynąłem za delfinem do jaskini, która była zapewne jego bazą. Była bardzo podobna do mojej tylko mniejsza. Z ciekawości zacząłem przeglądać plany leżące na biurku. Jeden z nich przedstawiał prototyp jakiejś broni. W tej chwili usłyszał za sobą warknięcie:
- Co ty tu robisz ?
- Ja … tylko… przyszedłem za tobą oddać ci te część, wypadła ci … – Było mi głupio, że tak wpadłem tu bez zaproszenia.
-Świetnie. To możesz już iść. Nie obrażę się – Przejął ode mnie ten drobiazg i lekko rzucił go na blat.
- Skąd to wziąłeś ? – Nie dałem się zbyć tak łatwo.
-A czy to ma jakieś znaczenie?- ujął się pod boki.
- Owszem ma. I to duże. Otóż szukam tego od dłuższego czasu. A tę broń – Spojrzałem na maszynę leżącą obok – należy skonfigurować – Odparłem. On się uśmiechnął i stwierdził, że nie jestem kolejnym zwyczajnym nudnym waleniem. Od tej pory byliśmy nierozłączni. Zamieszkaliśmy w większej bazie, Bulgot pomógł mi zbudować pojazd … aż doszło do rozłamu, który nastąpił w dłuższym okresie czasu. Po prostu coś się zaczęło psuć, gdy moje myśli zajęła ona i nie miałem już dla niego tyle czasu … Miała na imię Laurel. Spotkałem ją pewnego dnia, podczas spaceru. Nagle zgłodniałem, ona najwidoczniej też, bo chcieliśmy upolować tego samego ptaka i wpadliśmy na siebie. Mimo, że na mnie nawrzeszczała bardzo mi się wtedy spodobała. Przeprosiłem ją i długo prosiłem, by szła ze mną na makrelę. Zaczeliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Też była orką wędrowną jak mniej więcej ja, pływała z dwoma braćmi i siostrą. Przez jej lewą łatkę przebiegała biała linia. Nie była o blizna, w ogóle ich nie miała po prostu się z taką urodziła, niemniej dodawała jej uroku. Jednak najbardziej niezwykłe były jej oczy, koloru błękitnego z jasnoróżowym, które z odległości łączyły się w jeden – liliowy. Ona sama była dla mnie zagadką. Nie lubiła opowiadać o sobie jednak jestem pewien, że miała o wiele lepsze dzieciństwo niż ja. Im bardziej nasza miłość się rozwijała tym bardziej ignorowałem przyjaciela, czego dziś żałuję. Może gdyby nie to wydarzenia potoczyłyby się inaczej ? Dziś nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością. W każdym razie po pewnym czasie doszło do tego, że Laurel zaszła w ciążę. Pamiętam, że byłem podekscytowany i bardzo szczęśliwy. Popłynąłem opowiedzieć o tym Bulgotowi, ale on poirytowany moją dłuższą nieobecnością tylko wpadł we wściekłość. Przewrócił stół i zaczął na mnie krzyczeć po czym wyszedł z bazy. Nie rozumiał jak mogłem porzucić naszą przyjaźń na rzecz dziewczyny. Próbowałem mu wytłumaczyć, że wcale go nie porzuciłem i że nic nie mogę poradzić na zakochanie, ale on niczego nie słuchał. Wiedział swoje. Uważał, że to koniec. W końcu i mnie zaczął irytować jego agresywny ton i wróciłem do Laurel. Pod koniec maja 1981 r. urodziła synka. Nazwaliśmy go Venn. Niestety nie nacieszyliśmy się nim zbyt długo, bo tylko 2 lata. Pewnego dnia otoczyli nas ludzie i go zabrali. Do dziś nie wiem co się z nim stało… Nie mogę sobie wybaczyć, że nic wtedy nie zrobiłem, że się nie udało. Mogę tylko przypuszczać, że jeszcze żyje i że tkwi w którymś z parków rozrywki. Laurel również była przybita do tego stopnia, że wpadła w depresję. Jednak ostateczny cios los dla mnie dopiero szykował….
To było 3 miesiące później. Brat Laurel przypłynął do niej i poprosił o pomoc w polowaniu. Wiem, że tak naprawdę chciał ją wyrwać z depresji Żałuję, że wtedy z nią nie popłynąłem, ale teraz myślę, że moja obecność nic by nie pomogła… wieczorem tego dnia, jej brat do mnie przypłynął cały posiniaczony. Już wiedziałem, że coś jest mocno nie tak. Opowiedział mi, że próbowali upolować walenia jednak się przeliczyli. Laurel została wyrzucona ogonem w powietrze i rozbita o skały, reszta ledwo uszła z życiem. Nawet nie było sensu szukać ciała …
Byłem tak zdruzgotany, że nawet nie płakałem, przez jakiś czas płynąłem machinalnie przed siebie nie patrząc nawet gdzie, aż dotarłem do bazy. Bulgot tam był, spojrzał na mnie gniewnie, ale w tym stanie niczego nie zauważyłem. Pozbawionym emocji głosem opowiedziałem mu o wszystkim. Jego reakcja sprawiła, że uczucie pustki przerodziło się w bezsilną wściekłość.
- Nie mówiłem, że lepiej było zostać ze mną ? – prychnął po czym uśmiechnął się z dziką satysfakcją. Wyryło się to w mojej pamięci. Dalej wspomnienia są bardziej zatarte. Pamiętam, że rzuciłem się na niego dając upust bólowi i rozpaczy. Miałem ochotę okładać go na oślep. Nic nie dawało mu prawa do takiego zachowania. Jednak po paru ciosach uciekł do hangaru, który ktoś zostawił otwarty. Podczas zaciętego szukania niefortunnie podpłynąłem pod śrubę jednej z tych łodzi. Bulgot tylko na to czekał i ją włączył. Fizyczny ból przywrócił mi jasność myślenia. W jednej chwili w wodzie było pełno mojej krwi. Doszedłem do wniosku, że Bulgot ma rację. Nic już nas nie łączyło, to był zamknięty rozdział.
Dałem sobie z nim spokój i wypłynąłem na morze. Pamiętam, że płynąłem przed siebie aż dopłynąłem wycieńczony do jednostki wojskowej w której wcześniej służyłem. Remi zawołał lekarza który się mną zajął. Teraz moja płetwa jest przecięta na pół i podzielona na trzy części. Ale i tak miałem dużo szczęścia, bo mógł to być ogon albo głowa.
Te wydarzenia wiele mnie nauczyły. Wiele lat nie widziałem Bulgota i chociaż nigdy oficjalnie nie weszliśmy na wojenną ścieżkę, wiedziałem ze już nigdy miedzy nami nie będzie tak samo. Jedyne czego żałuje, to to, że nie dane mi było zginąć zamiast mojej ukochanej i uratować syna.
Widzę że nikt nie komentuje więc wstawię swoją opinię:
Notka bardzo ciekawa i ogólnie fajna. Mylisz się mówiąc że nikt nie wchodzi na temat o nowych notkach. Ja ciągle śledzę ten temat i czytam wszystkie nowe notki na blogach, tylko czasem nie umiem zabrać się do ich skomentowania.
A to i ja się dołączę, żeby nie było, że jestem niewdzięcznym sukinkotem :P
Notka rzeczywiście bardzo ciekawa. Pomimo, że Ketesh nie pojawia się bezpośrednio w serialu, to jego przemyślenia czyta się bardzo ciekawie. Ogólnie fajny pomysł, że głównymi bohaterami w twoich opowiadaniach są głównie czarne charaktery ;)
A się kurde rozpisałem.... Juhuuu, impreza!!!
Dzięki wam ;)
Miałam pisać tylko o orkach opowiadania niezwiązane z PzM, mam nawet postacie, ale pomysłów zero niestety.
Hansa, już dawno bym nie nazwała czarnym charakterem ;) Chociaż ze Skipem go nie pogodziłam, póki co, ale może...