Wrzuciłem już na mojego bloga czas jakiś temu, ale przeczytał (wchodzi na bloggera i sprawdza)
dwie osoby... Więc tak jak w temacie. Fragment rozdziału namber 1 mojego opowiadania.(prologu
nie wrzucam, bo są tam dwie postacie niepojawiające się w serialu, a istotne dla fabuły moich
bazgrołów. Czyli w skrócie, nie chcę wprowadzać chaosu.) No i co? Zapraszam z całego swego
złego do cna serca do czytania.
***
Skipper i Rico przechadzali się uliczkami słonecznego Buenos Aires. Komandosami zostali
stosunkowo niedawno i wcześniej, nie mieli okazji tego uczcić, więc zamierzali to zrobić teraz,
podczas wolnego. Zmierzali w stronę ulubionej knajpy młodszego pingwina, by zjeść marynowane
śledzie i napić się argentyńskiego rumu, w którym obaj gustowali. Weszli w wąską uliczkę, w
której się znajdowała. Nie wyróżniała się wyglądem spośród okolicznych restauracji, ale napitek
oraz jedzenie były tam świetne. Gdy weszli do baru, powitały ich głośne okrzyki i gratulacje ze
strony ich znajomych. Miejsce już na nich czekało, wraz z ich przysmakami. Rozmawiali o swoim
teście i pierwszej, niezbyt ciekawej operacji, która polegała na patrolowaniu okolicznych wód, do
czasu, aż minie domniemane zagrożenie ze strony rebeliantów z Gwatemali. Po chwili przysiadł
się do nich emerytowany komandos, którego wszyscy nazywali Łysy.
-Słyszeliście nowiny?-zapytał.
Pingwiny pokręciły przecząco głowami.
-Otóż sprawa wygląda tak: sytuacja w Gwatemali robi się coraz gorsza i niewykluczone, że trzeba
będzie wkroczyć zbrojnie, by zapobiec chaosowi.
-Czyli, że nici z urlopu?
-Raczej tak. Myślę, że za kilka dni ogłoszą mobilizację i większość naszych sił zostanie rzucona
do Gwatemali.
-Dzięki za info Łysy-powiedział Skipper, biorąc olbrzymi łyk z kufla.
-Służę pomocą-odparł weteran, po czym wstał i odszedł do swojego stolika.
-I co o tym myślisz Rico?-spytał druha Skipper.
-Blafgrahytruflambort!
-Też tak sądzę. Łysy nie ma zwyczaju się mylić w sprawach operacji.
Dokończyli posiłek, dopili rum, po czym opuścili lokal i skierowali się do dowództwa. Po około
godzinie wolnego marszu dotarli na miejsce. Nigdy nie mogli się nadziwić, w jaki sposób, taki
wielki ośrodek jeszcze nie został wykryty. Z zewnątrz wyglądało to jak stara rudera, która mogła
się rozpaść w każdej chwili. Jednak w środku ciągnęły się setki, jeśli nie tysiące metrów
podziemnych tuneli. Po napatrzeniu się na przybytek, weszli do środka. W siedzibie zwierzęcych
komandosów panował nadzwyczajny ruch i kiedy tylko chcieli wejść, zostali wygonieni.
-Widzisz Rico? Ten stary wyga nigdy się nie myli-rzekł starszy nielot, gdy znaleźli się w
odległości około pięćdziesięciu metrów od budynku.
Odpowiedziała mu pytająca mina kolegi.
-Nie rozumiesz? Robią coś ważnego, czyli przygotowują operację. Wyganiają wszystkich, poza
dowódcami, czyli operacja na dużą skalę. A gdzie może być teraz taka operacja? W Gwatemali!-
wytłumaczył ptak.
Jego przyjaciel, po krótkim wywodzie ze zrozumieniem pokiwał głową.
-No, to teraz musimy sobie znaleźć jakieś zajęcie do czasu misji.
***
Zgodnie z przewidywaniami Skippera, powiadomienie o mobilizacji przyszło w ciągu kilku dni.
Żołnierze mieli się zebrać na lotnisku o dwudziestej trzeciej, po czym mieli zostać
przetransportowani do miejsca operacji. Czas oczekiwania dłużył się pingwinom nieznośnie się
dłużył, jednak w końcu zaczęła dochodzić godzina dwudziesta druga, więc wyruszyli na lotnisko.
Byli tam jako pierwsi, ale nie musieli długo czekać, na to, by pojawili się i inni wojskowi. O
dwudziestej trzeciej na porcie lotniczym znajdowało się około trzystu zwierząt. Przełożeni zaczęli
rozdzielać przydziały i samoloty. Po jakiejś godzinie wszyscy siedzieli już na swoich miejscach,
ale pojazd, w którym byli Rico i Skipper, pomimo tego, że pozostałe już odleciały, nie startował.
Zastanawiali się, czym to mogło być spowodowane, gdy nagle do maszyny wpadły dwa nieloty-
jeden wysoki i szczupły, mniej więcej w wieku Skippera, a drugi niski i okrągły, młodszy od Rico.
Mocno zaaferowani, nowo przybyli zajęli w pośpiechu swoje miejsca. Dopiero teraz Skipper
rozejrzał się po samolocie. Poza nim, Rico i spóźnionymi, nie było tam ani jednego pingwina.
Było tam za to sporo sokołów. Zobaczył, że jego towarzysz pogrążył się w głębokim śnie,
zresztą, tak jak reszta zwierząt znajdujących się w samolocie. Starszy nielot stwierdził, że i jemu
przydałby się sen.
Od kilku dni nie czytałam dobrego ff, a moje są nienormalne, tak więc cieszę się z tego tu oto. Są niewielkie błędy, lecz to nic
Kiedy kontynuacja, i gdzie? Tu, czy na blogu? :3
DURNY LIMIT WYPOWIEDZI!!!!!!
Dzięki za pozytywną opinię ;)<Bo jest pozytywna? Czy nie?> Jest już kontynuacja na moim blogu. I tam właśnie będę ją zamieszczał.
I jak już podkreśliłem to nie jest cały rozdział pierwszy. I żeby załapać niektóre rzeczy, trzeba by przeczytać wcześniejsze opowiadanie pt. "Blowhole's Legacy".
(kontynuacja The Final Encounter.)
A gdzie są błędy? I jeszcze jedno pytanie mające tylko na celu podbudowanie mojego ego(nie czuję kiedy rymuję..):
Widać jakieś postępy, względem poprzedniego opowiadania?(chodzi mi o styl pisania.)
Owszem, pozytywna!
Widac, że tu akcja ma pełnię, oraz potrzebną historiom głębię!
A może, wrzucałbym jednocześnie i tutaj, i na bloga?
(Tak, nikt prawie na takowego nie wchodzi...)
Eh... No to wrzucam.... Razem z prologiem... Dużo tego...
PROLOG
Po całodniowej wyprawie Neila i Skippera, ten drugi przez jeden bity dzień, nie odezwał się do nikogo ani jednym słowem. Czasem tylko mruczał coś pod nosem, ale również sporadycznie. Drugiego dnia humor już mu się polepszył i był taki jak zwykle. Czyli, nieznośny. Mimo to, Kowalski odważył się zapytać czy jest możliwość, by przeszmuglować Doris do ich zoo. Wbrew wszelkim obawom, lider się zgodził i strateg cały czas był w skowronkach. Później, przyszła pora na prośbę Rico, by przetransportować i jego dziewczynę. Skipper miał najwyraźniej „dobre serduszko”, jak to on określał, bowiem ponownie się zgodził. O dziwo, Szeregowy jako jedyny nie prosił o nic, co zdziwiło chyba każdego, poza Neilem, który jeszcze nie znał wszystkich wystarczająco dobrze, by wiedzieć, w jaki sposób się zachowają. Jednak dobry nastrój nie trwał długo, bo przywódca ogłosił, że już najwyższy czas na porządki.
***
Kowalski właśnie wrócił do bazy po długiej rozmowie z Doris. Koniec końców, udało mu się ją przekonać, żeby zamieszkała w zoo, co nie okazało się tak łatwym zadaniem, jak przewidywał. Największe obiekcje, miała w stosunku, co do jego powrotu do służby, jednak i na to, chcąc nie chcąc, musiała przystać. Teraz naukowiec wraz z resztą oddziału i bratem Skippera, zeszli na poziom z aktami i papierzyskami, w celu sprawdzenia rejestru, który mógłby im pomóc w oszukaniu systemu i wprowadzeniu narzeczonej stratega do ogrodu. Podczas przekopywania stert raportów i reklam, najstarszy z pingwinów, trafił na coś co go zaciekawiło i rzekł:
-Skipper, co to jest? „Operacja: Gwatemala”?
Cały oddział na dźwięk tego słowa stanął jak wryty.
-Gwatemala?-zapytali wspólnie pozostali.
-Jak byk. Jest napisane: „Gwatemala”-odparł Neil.
-To była nasza pierwsza wspólna operacja, około siedmiu lat temu-powiedział Skipper.
-Wtajemniczycie mnie?
-Później, jak tu ogarniemy.
Po tych słowach wszyscy zabrali się do roboty. Kowalskiemu przypadło najbardziej niewdzięczne zadanie związane z przeglądaniem i porządkowaniem raportów, Szeregowy dostał rejestr, Skipper i Neil zarządzali całością, a Rico robił za niszczarkę. Nagle pracę przerwał im kobiecy głos:
-Nie zgłodnieliście czasem?
Wszyscy odwrócili się w kierunku dźwięku i ujrzeli dziewczynę psychopaty, która przyjechała dwa dni temu. Trzymała półmisek pełen pieczonych ryb. Większość nielotów od razu ochoczo zaczęła zmierzać w jej stronę, ale przywódca ich zatrzymał, dając im po solidnym Plaskaczu i mówiąc:
-Czy wydałem pozwolenie na spożywanie?
Nieloty popatrzyły po sobie, a następnie po dowódcy i pokręciły smętnie głowami.
-Świetnie. A teraz wracać do roboty. Zjecie, jak skończycie. Ruchy, ruchy!
Oddział wrócił do swojej pracy, a Kathy, zdezorientowana, niezbyt wiedziała co zrobić, więc położyła naczynie na stole, wsiadła z powrotem do windy i pojechała do bazy.
***
Dochodziła dwudziesta trzecia, kiedy pingwiny ostatecznie uporały się z papierkową robotą. Oczywiście ryby, przygotowane przez ukochaną Rico, były już całkowicie zimne, ale włożyli je do mikrofalówki, by je podgrzać. Sama Kathy już dawno spała, więc jej chłopak podszedł do niej, poprawił jej koc i odgarnął kosmyk czarnych włosów opadających na jej twarz, uśmiechając się przy tym. Pomimo zmęczenia, Neil chciał się dowiedzieć, co stało się w tej całej Gwatemali.
-Neil, nie możemy ci opowiedzieć o tym jutro? To długa historia-namawiał go brat.
-Nie. Do rana nie wytrzymam. Poza tym, możecie mi opowiadać podczas kolacji.
-W sumie, to jeśli nie zamierzasz odpuścić, moglibyśmy zacząć już teraz-odrzekł dowódca ziewając.
-Nawet teraz.
-No dobrze-rzekł z rezygnacją, po czym krzyknął-Panowie! Chodźcie tu! Mój szanowny brat chce za wszelką cenę usłyszeć, o operacji „Gwatemala”!
Po jego słowach, nadbiegł cały oddział z pewnego rodzaju ekscytacją na twarzach. Zapewne było to spowodowane tym, że jeszcze nigdy o tym nie mówili, z powodu klauzuli tajności. W końcu Skipper zaczął mówić:
-Tak więc, jak już mówiłem, to wszystko zaczęło się około siedmiu lat temu. Ja i Rico akurat byliśmy w Argentynie…
ROZDZIAŁ I: ŻÓŁTODZIOBY
Skipper i Rico przechadzali się uliczkami słonecznego Buenos Aires. Komandosami zostali stosunkowo niedawno i wcześniej, nie mieli okazji tego uczcić, więc zamierzali to zrobić teraz, podczas wolnego. Zmierzali w stronę ulubionej knajpy młodszego pingwina, by zjeść marynowane śledzie i napić się argentyńskiego rumu, w którym obaj gustowali. Weszli w wąską uliczkę, w której się znajdowała. Nie wyróżniała się wyglądem spośród okolicznych restauracji, ale napitek oraz jedzenie były tam świetne. Gdy weszli do baru, powitały ich głośne okrzyki i gratulacje ze strony ich znajomych. Miejsce już na nich czekało, wraz z ich przysmakami. Rozmawiali o swoim teście i pierwszej, niezbyt ciekawej operacji, która polegała na patrolowaniu okolicznych wód, do czasu, aż minie domniemane zagrożenie ze strony rebeliantów z Gwatemali. Po chwili przysiadł się do nich emerytowany komandos, którego wszyscy nazywali Łysy.
-Słyszeliście nowiny?-zapytał.
Pingwiny pokręciły przecząco głowami.
-Otóż sprawa wygląda tak: sytuacja w Gwatemali robi się coraz gorsza i niewykluczone, że trzeba będzie wkroczyć zbrojnie, by zapobiec chaosowi.
-Czyli, że nici z urlopu?
-Raczej tak. Myślę, że za kilka dni ogłoszą mobilizację i większość naszych sił zostanie rzucona do Gwatemali.
-Dzięki za info Łysy-powiedział Skipper, biorąc olbrzymi łyk z kufla.
-Służę pomocą-odparł weteran, po czym wstał i odszedł do swojego stolika.
-I co o tym myślisz Rico?-spytał druha Skipper.
-Blafgrahytruflambort!
-Też tak sądzę. Łysy nie ma zwyczaju się mylić w sprawach operacji.
Dokończyli posiłek, dopili rum, po czym opuścili lokal i skierowali się do dowództwa. Po około godzinie wolnego marszu dotarli na miejsce. Nigdy nie mogli się nadziwić, w jaki sposób, taki wielki ośrodek jeszcze nie został wykryty. Z zewnątrz wyglądało to jak stara rudera, która mogła się rozpaść w każdej chwili. Jednak w środku ciągnęły się setki, jeśli nie tysiące metrów podziemnych tuneli. Po napatrzeniu się na przybytek, weszli do środka. W siedzibie zwierzęcych komandosów panował nadzwyczajny ruch i kiedy tylko chcieli wejść, zostali wygonieni.
-Widzisz Rico? Ten stary wyga nigdy się nie myli-rzekł starszy nielot, gdy znaleźli się w odległości około pięćdziesięciu metrów od budynku.
Odpowiedziała mu pytająca mina kolegi.
-Nie rozumiesz? Robią coś ważnego, czyli przygotowują operację. Wyganiają wszystkich, poza dowódcami, czyli operacja na dużą skalę. A gdzie może być teraz taka operacja? W Gwatemali!-wytłumaczył ptak.
Jego przyjaciel, po krótkim wywodzie ze zrozumieniem pokiwał głową.
-No, to teraz musimy sobie znaleźć jakieś zajęcie do czasu misji.
***
Zgodnie z przewidywaniami Skippera, powiadomienie o mobilizacji przyszło w ciągu kilku dni. Żołnierze mieli się zebrać na lotnisku o dwudziestej trzeciej, po czym mieli zostać przetransportowani do miejsca operacji. Czas oczekiwania dłużył się pingwinom nieznośnie się dłużył, jednak w końcu zaczęła dochodzić godzina dwudziesta druga, więc wyruszyli na lotnisko. Byli tam jako pierwsi, ale nie musieli długo czekać, na to, by pojawili się i inni wojskowi. O dwudziestej trzeciej na porcie lotniczym znajdowało się około trzystu zwierząt. Przełożeni zaczęli rozdzielać przydziały i samoloty. Po jakiejś godzinie wszyscy siedzieli już na swoich miejscach, ale pojazd, w którym byli Rico i Skipper, pomimo tego, że pozostałe już odleciały, nie startował. Zastanawiali się, czym to mogło być spowodowane, gdy nagle do maszyny wpadły dwa nieloty-jeden wysoki i szczupły, mniej więcej w wieku Skippera, a drugi niski i okrągły, młodszy od Rico. Mocno zaaferowani, nowo przybyli zajęli w pośpiechu swoje miejsca. Dopiero teraz Skipper rozejrzał się po samolocie. Poza nim, Rico i spóźnionymi, nie było tam ani jednego pingwina. Było tam za to sporo sokołów. Zobaczył, że jego towarzysz pogrążył się w głębokim śnie, zresztą, tak jak reszta zwierząt znajdujących się w samolocie. Starszy nielot stwierdził, że i jemu przydałby się sen.
***
Na miejsce dolecieli około szóstej nad ranem. Skipper jako jedyny nie spał już od kilku minut. Pozostali obudzili się dopiero, gdy w ich twarzy uderzył chłodny wiatr. Do luku wszedł wysoki, mocno umięśniony pingwin, którego ciało było poznaczone bliznami i krzyknął:
-Wstawać panienki! Koniec łaskotek, wyłazić mi stąd, ale już! Kto nie wyjdzie stąd w ciągu dziesięciu sekund, będzie miał zdrowo przerąbane!-darł się ptak.
Skipper bez zastanowienia wręcz wyleciał z maszyny i stanął na trawie przed nią na baczność. Po kilku sekundach dołączyło do niego kilka sokołów i Rico. Pozostali w samolocie musieli słuchać długiej reprymendy przełożonego. Po zakończeniu przemówienia, dowódca kazał im dołączyć do szeregu i zwrócił się do Skippera:
-Brawo żołnierzu! Ustawiliście się tutaj przed wszystkimi! Jak się nazywacie?
-Skipper, sir!
-Nazwisko?
-Nie mam nazwiska, sir.
-A to czemu?-zapytał zaciekawiony pingwin.
-Moi rodzice zginęli, gdy byłem dzieckiem, sir.
-Dobrze więc, szeregowy Skipper. Uzyskujecie pochwałę, za postawę-rzekł łagodnie nielot, po czym wrzasnął na całe gardło-A teraz, jak już powiedziałem, koniec zabawy! Do bazy głównej jest dziesięć kilometrów, a my już powinniśmy być co najmniej w trzech czwartych drogi! Ruchy, ruchy, ruchy! Nie stać tak! Ruszamy!
Po tych słowach rozpoczął bieg. Skipper i Rico biegli niestrudzenie za nim, podczas gdy, pozostali padali z wycieńczenia. Teren, przez który się przeprawiali, nie należał do łatwych, więc dotarcie do celu zajęło im sporo czasu. Po znalezieniu się na miejscu pingwiny były trochę zmęczone, jednak nie w takim stopniu, jak reszta ich oddziału. Zastali rozgrzewających się towarzyszy broni. Do ich przełożonego podszedł inny pingwin i powiedział:
-DeWard! Co ci tak długo zeszło stary?
-A daj ty spokój. Dwie trzecie tych panienek spało, gdy wylądowali. Tylko kilku ma głowę na karku. Do tego ich samolot spóźnił się o jakieś dwadzieścia minut.
-Czemu?
-A zapomniałem się zapytać-odparł DeWard i zwrócił się do Skippera-Szeregowy, czemu się spóźniliście?
Lekko zakłopotany Skipper odrzekł:
-Nie jestem pewien sir, ale myślę, że mogło to być spowodowane spóźnieniem niektórych pasażerów.
-Których?
Zanim zdołał odpowiedzieć, twarze wszystkich zwróciły się w kierunku wysokiego pingwina i jego druha.
-Rozumiem. Dobrze, z waszą dwójką pogadam później, a teraz trening.
Dało się usłyszeć kilka westchnień.
***
Skipper wraz z Rico weszli do swojej kwatery i padli na prycze. Trening był o wiele cięższy, niż się spodziewali. Ich mięsnie rozrywał ból, a jutro miała czekać ich powtórka z rozrywki. Starszy pingwiny zaobserwował, że w pokoju były cztery łóżka. Po chwili do pomieszczenia wpadły nieloty, które spóźniły się na lot. Przyjaciele podnieśli się z posłań, by powitać nowo przybyłych. Jednak ci, od razu usiedli na swoich miejscach. Trwali przez chwilę w ciszy, którą przerwał Skipper:
-Sory za to, że was wsypałem…
-Nie szkodzi. To była nasza wina-odparł wyższy z pingwinów.
-Czyli nie ma między nami wrogości?
-W żadnym stopniu.
-Świetnie-powiedział z pewną ulgą Skipper, po czym dodał-A jak się nazywacie?
-Ja jestem Kowalski, a mój przyjaciel, to Szeregowy.
ROZDZIAŁ II: ALEX
Skipper leżał na swojej pryczy po wieczornym treningu. Rico bawił się bronią, którą wyciągnął ze swojego brzucha, a Kowalski usilnie starał się dojść do tego, w jaki sposób to możliwe. Najstarszy z ptaków, polubił naukowca i twierdził, że może być bardzo przydatny. Zbliżała się pora posiłku, więc nieloty wstały z posłań, pościeliły je i skierowały się w stronę stołówki. Kiedy dotarli na miejsce, było tam już bardzo wiele żołnierzy. Stanęli w kolejce, wzięli trochę jedzenia i zaczęli szukać stolika. Skipper stał na końcu, więc dopiero zaczął sobie nakładać swoją porcję. Jego koledzy już się usadowili i zaczęli konsumpcję. Po chwili, za Rico rozległ się delikatny głos.
-Mogę się przysiąść?
Nielot odwrócił się w stronę, z której dochodził dźwięk. Za nim stała piękna pingwinka o ciemnozielonych oczach i krótkich, czarnych włosach. Chłopak zrobił jej miejsce, pozwalając jej usiąść. W międzyczasie, Skipper rozpoczął poszukiwania swoich druhów, po drodze został jednak zaczepiony przez wilka, którego poznał pierwszego dnia:
-Skipper, chcesz się dosiąść chłopie?
Pingwin rozejrzał się po Sali i dostrzegł Rico, Kowalskiego i Szeregowego. Już chciał odmówić, gdy spostrzegł, że jego miejsce jest zajęte, przez jakąś dziewczynę. Powiedział:
-Jasne Etan, czemu nie.
Zajął miejsce obok ssaka i wsłuchał się w rozmowę, która miała miejsce przy stole. Jakiś sokół i wilk kłócili się ze sobą o to, który z nich jest silniejszy i po chwili zaczęli się mocować na ręce. Wilk wygrał i szydził z ptaka, a Etan krzyknął:
-Hej, Damon! Zmierz się ze Skipem!
Ptak popatrzył na kolegę zdezorientowany.
-Pogrzało cię Etan czy co?
Jednak w tym momencie Damon wrzasnął:
-Dawaj ptaku! Zobaczymy kto wygra!
Teraz Skipper już wiedział, że nie ma wyboru, więc zrezygnowany wystawił skrzydło przed siebie. Wilk zrobił to samo i zaczęli się siłować. Pingwin wygrał bez większego trudu i dokończył posiłek rozmawiając z Etanem. Gdy już skończył, wstał, pożegnał się ze znajomymi i wyszedł z pomieszczenia. Kątem oka zauważył, że jego przyjaciele wciąż siedzieli przy stole, słuchając dziewczyny, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Zaś Rico, patrzył w nią zauroczony. Pomimo tego, że ptak poczuł na ten widok lekkie ukłucie żalu, wzruszył ramionami i poszedł w kierunku swojej kwatery. Idąc rozmyślał nad wszystkim co wydarzyło się w ciągu kilku ostatnich dni. Nagle ktoś na niego wpadł. Wyrwał się z otumanienia i w ostatniej chwili zamortyzował upadek. Popatrzył, na osobę, która była równie nieuważna co on. To była samica pingwina. Jednak już na pierwszy rzut oka, było widać, że była inna od wszystkich, zamknięta w sobie. Skipper przyjrzał się jej uważnie. Faktem, który przykuł jego uwagę, było to, że jej oczy były różnego koloru-prawe było błękitne, a lewe zielone. Nielot mimowolnie uśmiechnął się na ten widok, bo przypomniała mu się pewna osoba z jego przeszłości, która cierpiała na podobne schorzenie. Miała krótkie, zaczesane na prawo włosy, brązowe włosy, które częściowo przysłaniały jej oko. Nielot poczuł coś, czego nie czuł jeszcze nigdy w życiu. Kiedy zorientował się, że dziewczyna wpatruje się w niego wyczekująco, rzekł lekko speszony:
-Przepraszam. Powinienem był bardziej uważać.
-No, powinieneś-odrzekła pingwinka.
Skipper od razu wyczuł, że ma niezły temperament.
-Tak więc, jeszcze raz przepraszam cię…-ostatnie słowo przeciągnął dając dziewczynie do zrozumienia, że jeszcze się nie przedstawiła.
-Alex.
-Miło mi. A ja jestem…-ale nie skończył, bo Alex mu przerwała.
-Skipper. Ulubieniec DeWarda. Tak, wiem, słyszałam o tobie.
Pingwin poczuł się nieswojo. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni, ktoś tak go atakował. To znaczy, pamiętał, ale chciał zapomnieć. Po chwili namysłu powiedział:
-W takim razie, nie zatrzymuję dłużej.
Po jego słowach, dziewczyna szybko skierowała się w stronę stołówki. Pingwin patrzył za nią, dopóki nie zniknęła mu z pola widzenia. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, z tego, że stoi jak kołek na środku korytarza i udał się do pokoju.
***
Spędzili w bazie kilka dni i zaaklimatyzowali się. Rico najwyraźniej poważnie zadurzył się w dziewczynie, która dosiadła się do pingwinów dwa dni temu. Na imię miała Kathy. Nielot potrafił bezustannie leżeć na łóżko patrząc w sufit z błogim uśmiechem na twarzy. Skipper poniekąd go rozumiał. Dzisiaj postanowił ponownie porozmawiać z Alex. Przed ptakami było jednak jeszcze kilka godzin morderczego treningu, więc spotkanie musiało poczekać. Kiedy wrócili do swojej kwatery, Rico od razu ją opuścił. Chwilę po nim pomieszczenie opuścili Kowalski wraz z Szeregowym. Najstarszy z pingwinów siedział jeszcze przez chwilę na posłaniu myśląc, a następnie wyszedł. Po chwili dotarł do stołówki, rozejrzał się i tak jak się spodziewał, jego przyjaciele, już wdali się w rozmowę z Kathy. Jednak kątem oka dostrzegł coś, co zaciekawiło go o wiele bardziej. W kącie pod ścianą siedziała samotna postać, którą Skipper z miejsca poznał. Nałożył sobie trochę jedzenia i skierował się w stronę stołu samotnika. Gdy już znalazł się na miejscu zapytał:
-Mogę się przysiąść?
Na dźwięk jego głosu pingwinka podskoczyła, po czym odwróciła się i z poirytowaną miną odparła:
-Skoro musisz-po czym zrobiła mu miejsce.
Ptak z zadowoleniem usadowił się obok Alex i po chwili wypalił:
-Mogę wiedzieć, czym jest spowodowana twoja niechęć do mnie?
Dziewczynę zdziwiły lekko te słowa, ale odrzekła:
-Dobrze więc. Powiem ci, skoro tak ci na tym zależy. Ja nie dostałam wszystkiego na tacy, wszystko musiałam sobie wywalczyć. Dorastałam wraz ze starszą siostrą, ale nasze drogi się rozeszły i musiałam sobie radzić sama. Dotarłam tu gdzie jestem, nie za pomocą układów czy bogatych krewnych, tylko dzięki ciężkiej pracy. W przeciwieństwie do ciebie.
-O co ci chodzi?-zdziwił się ptak.
-O to, że ty nie zapracowałeś na sukces, tylko załatwiła ci go rodzina. Tyle o tobie wiem.
Pingwin chciał powiedzieć coś na swoją obronę, ale poczuł, że coś w nim pękło i rzekł sucho:
-Więc nic o mnie nie wiesz.
Po tych słowach wstał od stołu i skierował się w stronę wyjścia.
Dziewczyna nie wiedziała o co mu chodzi. Jednak w pewnej chwili pomyślała, że to co o nim słyszała, mogło być zwykłą plotką, wymyśloną przez złośliwych, w celu oczernienia go. Wstała od stołu i pobiegła za nim najszybciej jak tylko potrafiła. Zastała go idącego powolnie korytarzem ze spuszczoną głową i krzyknęła:
-Skipper! Zaczekaj!
Ptak odwrócił się od niechcenia i popatrzył na nią.
-Co miałeś na myśli, mówiąc, że nic o tobie nie wiem?
-Ja również wywalczyłem wszystko co mam. Nawet nie znałem własnych rodziców. Wychowałem się razem z bratem, ale odwróciliśmy się od siebie.
Dziewczyna ze zdziwieniem popatrzyła w oczy pingwinowi. Wiedziała, że oczy nie potrafią kłamać. Zobaczyła w nich ból, cierpienie i tęsknotę. Zobaczyła również prawdę. Wiedziała, że Skipper nie kłamie. Zrobiło jej się głupio, że tak go obraziła i głowa kazała jej go przeprosić. Jednak serce powiedziało co innego. Po chwili wahania zdecydowała się i pocałowała go prosto w usta.
ROZDZIAŁ III: PRAWDZIWE OBLICZE
Skipper cały czas myślał nad tym, co stało się wczorajszego wieczora. Z jednej strony, cieszył się, że Alex odwzajemniła jego uczucia, a z drugiej, zastanawiał się czy ma sens związywanie się z kimś kogo zna się od dwóch dni. W dodatku byli w wojsku, na ważnej operacji. Poza tym, po jej zakończeniu, wszyscy pewnie pójdą w swoją stronę. Związek przeczył wszelkiej logice. Jednak miłość nie kierowała się logiką i nielot świetnie to wiedział. Z wszelkich sił starał się odciągnąć swoje myśli od dziewczyny, ale nie ważne, jak silnie próbował, nie potrafił. Leżał na pryczy już od kilku minut wpatrując się w sufit i rozmyślając nad tym, co przyniesie jutro. Nagle do pokoju wpadł zdyszany Kowalski. Wyglądał na podekscytowanego.
-Chłopaki, chyba się zaczyna!-krzyknął.
-Ale co?-zadał pytanie Skipper.
-No operacja. Mamy zebrać się na poligonie w ciągu dziesięciu minut.
-Więc nie ma czasu do stracenia-rzekł najstarszy z ptaków, a następnie podniósł się z łóżka.
Wyszli z pokoju i od razu skierowali się na plac ćwiczebny. Po drodze spotkali kilku znajomych, którzy byli równie podekscytowani, co oni. Zanim znaleźli się na miejscu, wraz z nimi szło już około dwudziestu innych wojskowych. Na końcu placu stał podest, na którym czekali dowódcy poszczególnych oddziałów. Żołnierze otrzymali rozkaz ustawienia się w szyku, który wypełnili dosłownie, w kilka sekund.
-Jak wiecie, nie przyjechaliście tutaj dla treningu.-zaczął generał.-Jutro o godzinie siedemnastej, rozpocznie się operacja: „Gwatemala”. Podzielimy się na dwa oddziały:
Dywersyjny i szturmowy. Wasze przydziały znajdziecie na drzwiach wejściowych bazy. Kiedy już dowiecie się, do której sekcji należycie, pójdziecie na jej spotkanie i omówienie planu działania. Sekcja dywersyjna ma zebranie w jadalni, szturmowa tutaj, na poligonie. Rozejść się!
Po jego słowach wszyscy się ożywili. Poszczególni przywódcy zeszli z podwyższenia i skierowali się w stronę jadalni, a pozostali, zostali na swoich miejscach. Skipper z trudem przecisnął się do drzwi i spojrzał na listy. Był w oddziale szturmowym, tak jak Rico i Kathy. Na początku ucieszyło go to, jednak gdy doszedł do końca listy, serce podeszło mu do gardła. Alex, Kowalski i Szeregowy, trafili do sekcji dywersyjnej. Z jakiegoś powodu, czuł w związku z tym obawy, zarówno o życie przyjaciół, jak i ukochanej. Ale postanowił się tym nie przejmować, przynajmniej dopóki nie pozna wytycznych. Wraz z Rico i jego dziewczyną poszedł na miejsce zbiórki. Tam DeWard szczegółowo wyjaśnił im plan, a potem kazał wrócić do swoich kwater. Kiedy Rico skierował się w stronę pokoju, niższy z pingwinów powiedział mu, że dogoni go później i skierował się w stronę jadalni. Wbrew jego przypuszczeniom, konferencja wciąż trwała, więc postanowił poczekać przed drzwiami. Po około dwudziestu minutach, z pomieszczenia dosłownie wylała się fala żołnierzy. Skipper jednak nie dał się porwać tłuszczy i dzielnie trwał w miejscu. Na samym końcu wyszła ta, na którą czekał. Miała smutną minę, ale gdy tylko ujrzała nielota uśmiechnęła się. Ruchem głowy, pokazał jej by poszła za nim. Zaprowadził ją na wzgórze znajdujące się kilometr od bazy. Rosło na nim pojedyncze małe drzewko, a pod samym pagórkiem, znajdowała się malutka polanka, pokryta wieczorną rosą. Był stąd idealny widok na rozgwieżdżone niebo. Pingwinka położyła się na trawie i zaczęła patrzyć w gwiazdy. Nie pamiętała, żeby kiedyś to robiła, ale spodobało jej się to. Pingwin dołączył do niej, kładąc się obok. Patrzyli w niebo zapominając o bożym świecie, tak, jakby nie było nikogo i niczego poza nimi. Nie chcieli stąd odchodzić. Pragnęli tu pozostać tylko we dwoje. Jednak wiedzieli, że to niemożliwe. Musieli wypełnić swą powinność. Dopiero później, mogli się zastanowić co dalej. Mimo wszystko, postanowili się nie przejmować i zostali na wzgórzu do rana.
***
Skipper obudził się dopiero około trzynastej i z miejsca poczuł dziki głód. Zszedł do jadalni i na szybko spożył śniadanie i wrócił do pokoju. Dzisiaj dostali wolne od treningu, więc nie musiał się martwić, że zostanie za to zlinczowany. Pomimo, że nie był tego świadom, o siedemnastej, miał zacząć się jeden z najważniejszych epizodów jego życia.
***
Wszyscy byli już gotowi do akcji. Otrzymali niezbędny sprzęt i mieli ruszać. Sekcja szturmowa, miała zdecydowanie mniejszy dystans do przebycia, niż dywersyjna, mimo to, wyruszyła szybciej. Na miejsce dotarli po godzinie marszu. DeWard wziął ze sobą Skippera, a resztę oddziału porozdzielał na pomniejsze grupy. Każda miała inne zadanie, na przykład Rico i Kathy, jako iż znali się na ładunkach wybuchowych, mieli podłożyć bomby w bazie wroga. Przywódca, wraz z młodym podkomendnym szli niestrudzenie przez gwatemalską dżunglę w ciszy i skupieniu. Nagle weteran się zatrzymał, kazał zaczekać nielotowi w miejscu i poszedł w pobliskie zarośla. Pingwin zastanawiał się, czym było spowodowane dziwne zachowanie dowódcy, gdy nagle usłyszał dźwięk komunikatora, a następnie słowa generała.
-Wszystko idzie zgodnie z planem. Sekcja dywersyjna zginie w ciągu kilku godzin. Miałem świetny pomysł z tą czystką co? Pozbędziemy się tych bezużytecznych tłuków, których mamy zdecydowaną nadwyżkę i powiemy, że mieliśmy kreta w bazie, który informował rebeliantów o naszych planach. To będzie wyglądać na wielką porażkę i katastrofę. Nikt nie pomyśli o tym, że sami to uknuliśmy.
Ptak nie wierzył w to co słyszał. Ogromnie szanował DeWarda, a okazało się, że ten, na szacunek nie zasługiwał, w najmniejszym stopniu. Był niestabilny psychicznie. Chciał zgładzić niezliczoną ilość istnień, tylko dla chorej satysfakcji. Co ważniejsze, wśród osób, które miały zginąć, byli jego przyjaciele. Nagle z krzaków wyszedł dowódca.
-No, to idziemy dalej!-rzekł stanowczo.
-Nie-odparł Skipper.
-Jak to, „nie”?
-Nie pozwolę ci ich zabić, maniaku.
-Ach, więc słyszałeś? Mamusia nie uczyła, że to nieładnie podsłuchiwać?-powiedział celowo pingwin, doskonale wiedząc, że wątek rodziców rani nielota bardzo dotkliwie.-To jest wojna. W każdej chwili możesz zginąć. Każdy twój ruch i oddech są darem. Każda kolejna sekunda, którą spędzasz na tym padole łez, jest darem. Te tępaki z dowództwa, w życiu się nie połapią, że to było ukartowane. Dwadzieścia lat służby, wiele poświęceń i jak mi odpłacają? Dają mi posadę jakiegoś tam generała, ot co! Ale ja im pokażę. Jeszcze pożałują! Szkoda, że muszę cię zabić, bo polubiłem cię synu. Za dużo wiesz.
Po wypowiedzeniu tych słów, skoczył w stronę niczego nie spodziewającego się Skippera. Bez trudu powalił go na ziemię i zaczął go dusić. Nielot, czując zwiększający się nacisk na gardło, z całych sił próbował się uwolnić, ale to nic nie dawało. Uderzał na oślep przed siebie, jednak to również nie przynosiło efektu. Kiedy zaczął czuć, że powoli brakuje mu tlenu, spojrzał w oczy przeciwnikowi. Nie było w nich nic. Tylko czyste szaleństwo. Skrzydłem poszukał jakiejś broni i znalazł krótki patyk. Pociemniało mu w oczach, ale zdołał wykonać ruch w kierunku oponenta. Ku jego zdziwieniu, uścisk nagle zelżał. Odzyskał wzrok i ujrzał DeWarda, drącego się na całe gardło. Patyk tkwił w jego oku. Skipper zdecydowanie wepchnął go głębiej. Stary ptak wydał z siebie ostatnie tchnienie, a po chwili upadł martwy na ziemię.
C.D.N.
Ufff.... Dużo tego... Czekam na opinie!
Czekam na ciąg dalszy. Tekst jak dla mnie najlepszy tutaj i jestem ciekawa co dalej z nimi wszystkimi. Mogłyby być spacje gdzie są dialogi i myśniki, ale i tak czyta się szybko.
Dobrze. Tekst czyta się szybko, płynnie. Nie nudzi. Nie ma za co.
Tak, czytałam ff zamieszczone tu na stronie. Rzadko czytam na blogach, choć zdarza mi się, bo więcej czytam ff do innych seriali (albo filmów).
Także nadal czekam na więcej i jak to wszystko się dalej potoczy. Powodzenia w pisaniu.
Dziękował :D
Każda pozytywna opinia jest dla mnie motywacją do dalszego pisania ;) Ale jest jedno ale... Nie wiem, kiedy pojawiać będą się pojawiać kolejne części, bo piszę to na bieżąco. Pomysłów mam serio sporo, tylko trzeba to jakoś sensownie ze sobą skleić, żeby się kupy trzymało...
Ale myślę, że następny rozdział pojawi się w miarę szybko (jutro, za dni kilka, zależy od szkoły -.-), bo już wiem jak będzie wyglądać itd.
Przeczytałam fajne ;) jakoś tak nie zastanowiłam się nad tym, że rodzice Skipa mogliby nie żyć... a na pewno nie jego mama. I polubiłam Aleks :P taka pewna siebie ;) Kontynuuj !
Nio to, jadziem dalej. Teraz notka inna niż zwykle, pod względem narracji... I chyba w kilku momentach przegiąłem..
ROZDZIAŁ IV: WSPOMNIEŃ CZAR
Kowalski
***
Pomimo tego, że zdarzenia w Gwatemali miały miejsce bardzo dawno temu, to doskonale je pamiętam, w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe. Coś takiego zostawia głębokie ślady na psychice. Zmienia twój światopogląd. W ciągu kilku chwil dostrzegasz, że życie jest bezcenne i bardzo kruche. W wojsku nie możesz się wycofać. Nawet jeśli otaczający cię towarzysze broni, padają jak muchy, jeden po drugim. Twoim obowiązkiem, jest trwanie w swoim miejscu i odpowiadanie ogniem, tym po drugiej stronie lufy. Nieważne, że mogą mieć rodziny, które będą ich opłakiwać, ważne są tylko rozkazy. Zabić wszystkich wrogów. Nie brać jeńców. Czasami miewam złe sny przypominające mi o tej operacji. Nasz oddział rozdzielił się na kilka mniejszych grup i rozpoczął ostrzał bazy wroga. Była świetnie opancerzona, a obrońcy dysponowali zarówno lepszą bronią, jak i lepszymi ludźmi. Przed oczami wciąż mam obrazy moich druhów ginących w makabryczny sposób. Szczególnie wrył mi się w pamięć pewien sokół, którego czaszka dosłownie eksplodowała od nadmiaru ołowiu, który się w niej znalazł. Jednak ostatnie spojrzenie, posłane mi przez tego ptaka nie było wystraszone czy smutne. Widać w nim było coś na kształt akceptacji, a zarazem ulgi. Siedzieliśmy w okopach, zasypywani gradem pocisków agresora, bez jakiekolwiek nadziei na przeżycie. Rów z minuty na minutę, coraz bardziej wypełniał się ciałami zabitych. Większości z nich brakowało niektórych kończyn, co było zapewne spowodowane wszechobecnymi eksplozjami. Pomimo tego, że byłem świadom tego, że wrogom zależy tylko na zabiciu mnie i wszystkich dookoła, to nie potrafiłem z zimną krwią pociągnąć za spust, ze świadomością, że pocisk, który wystrzelę, odbierze komuś życie. Jednak, musiałem to zrobić. Wystawiłem broń poza brzeg okopu i zacząłem strzelać na ślepo, sądząc, że to coś da. I faktycznie, dało. Ujawniło moją pozycję. Gdy, skończyła mi się amunicja i musiałem przeładować, usłyszałem wystrzał z działa. Kilka sekund później, pocisk trafił bardzo blisko mnie. Nie mam pojęcia jakim cudem przeżyłem, bo zostałem odrzucony przez falę uderzeniową, a następnie zasypany mokrą ziemią. Po jakimś czasie udało mi się spod niej wydostać. Nie słyszałem dosłownie niczego przez dłuższą chwilę. Ciągle otumaniony rozejrzałem się wokół. Wszystko wydawało się dla mnie odległe, niedostępne i niewyraźne, ale wiedziałem, co tak naprawdę zobaczyłem. Pole bitwy. Prawdziwe oblicze wojny. Wszędzie leżeli martwi żołnierze. Na twarzach wielu z nich malowało się zdziwienie, połączone z obawą. Przed śmiercią. Wiedzieli, że umierają, lecz nie mogli nic na to poradzić. Pozostawało im odejść z tego świata, z takim właśnie wyrazem twarzy. W końcu ocknąłem się i rozpocząłem szaleńczy bieg do jakiejś bezpiecznej pozycji. Obok mnie spadały pociski z dział, trafiały kule z karabinów, ale nie zatrzymałem się, bo wiedziałem, że to będzie oznaczało niechybną zgubę. Dotarłem do pobliskiego bunkra, gdzie było już kilku naszych. Wśród nich był między innymi Etan, znajomy Skippera. Na podłodze leżeli martwi rebelianci, z poderżniętymi gardłami i przestrzelonymi głowami. Żołnierze, którzy przejęli bunkier, zatracili się w walce, całkowicie zapominając o pojęciu słowa „litość”. Siedzieli przy karabinie maszynowym MG 34. Kilku z nich ładowało amunicję, a jeden strzelał. Miałem z nim kontakt wzrokowy, dosłownie, przez ułamek sekundy, ale widziałem szaleństwo w jego spojrzeniu. Nagle, ściana fortyfikacji rozleciała się w drobny mak, za sprawą wrażej rakietnicy. Większość komandosów zginęła od razu, rozbijając się o ścianę, lub zostając przygniecionym przez fragment budynku. Zostało nas tam tylko trzech. Chwyciliśmy za broń i rozpoczęliśmy ostrzał. Etan dostał krótką serię w klatkę piersiową i upadł na posadzkę, dławiąc się własną krwią. Ryś, który był kolejnym ocalałym, spojrzał na wilka, a sekundę później, został trafiony w głowę, której fragmenty, poleciały we wszystkich kierunkach. Spanikowałem i nie oglądając się za siebie, uciekłem z ruin, pozostawiając tam zmarłych. Po krótkim momencie, gruzy zostały zbombardowane. Nawet nie się nie zatrzymałem, by na nie spojrzeć. Co sił, skierowałem się w stronę lasu, w nadziei, że znajdę tam schronienie. Nikt nawet nie dostrzegł mojej dezercji. W ferworze walki nie zauważyłem, że sam zostałem postrzelony i rana obficie krwawiła. Zapewne umarłbym tam, w tym zapomnianym przez Boga lesie, w małym kraju Ameryki Łacińskiej, mając za sobą tak niewiele lat życia, tak niewiele doświadczeń i przeżyć, gdyby nie Skipper, który w jakiś cudowny sposób dotarł do mnie w ostatniej chwili i pomógł mi opatrzyć ranę.
***
Szeregowy
***
Zawsze uważałem wojnę za zło. Zło, które niestety jest konieczne. Wydarzenia z Gwatemali, tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Bowiem, gdyby nie poświęcenie tej niezliczonej ilości istnień, zginęłoby jeszcze więcej osób. Kowalski i ja zostaliśmy rozdzieleni i trafiliśmy w różne miejsca na linii frontu. Tam, gdzie znalazłem się ja, przeciwnicy byli okrutnikami. Nie strzelali, by szybko skończyć czyjś żywot, o nie. Strzelali, by zadać, jak największy ból, zranić. Świetnie pamiętam krzyki i błagania rannych. Nie prosili o pomoc. Tylko o to, by ich dobić. By zakończyć ich niewyobrażalne cierpienia. Pomimo tego, że widziałem, jak moi towarzysze zabijali rannych, sam nie pociągnąłem za spust. Nie potrafiłem. Zacząłem biec wzdłuż umocnień, bez żadnego konkretnego celu. W pewnym momencie przystanąłem na chwilę, by zaczerpnąć tchu i zobaczyłem stertę zwłok. Jednak, nie wszyscy byli martwi. Jedna pingwinka jeszcze żyła. Była mniej więcej mojego wzrostu, tak mi się przynajmniej wydaje. Miała blond włosy, które były posklejane krwią, zarówno jej, jak i jej druhów. Widocznie krzywiła się z bólu, trzymając się za lewy bok. Popatrzyłem jej prosto w oczy. Miały kolor jasnego srebra i nie pasowały do reszty tej osoby. Widać w nich było ciekawość, radość i spryt. Ale ogólny obraz tej postaci przedstawiał się wyjątkowo mizernie. Próbowała coś powiedzieć. Z miejsca wiedziałem, o co jej chodzi. Nie wiem, co mną wtedy kierowało, chłodna kalkulacja, głupota, adrenalina, złość, czy też pewien rodzaj litości, ale po chwili wahania, wystrzeliłem. Do dziś żałuję, że nie spróbowałem jej pomóc. Jednak wtedy, to nie miało znaczenia, bo dostrzegłem biegnącą w moją stronę postać. Z początku nie dostrzegłem, kto to. Po chwili zobaczyłem. To był Skipper.
***
Rico i Kathy przemierzali podziemne tunele bazy rebeliantów, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Co kilkadziesiąt metrów podkładali bomby, wszystko szło jak z płatka. Co prawda, po drodze musieli zabić kilku strażników, ale nie było to jakimś wielkim wyzwaniem. Misja nie była trudna, jednak coś w tym miejscu ich przerażało. Wszystko było zbyt sterylne, lampy migotały, jakby były nie do końca pewne tego, czy powinny świecić. Sceneria przywodziła na myśl serię horrorów o Obcym. Mimo to, nieloty szły niestrudzenie naprzód, tu i ówdzie podkładając ładunki wybuchowe. Powoli zbliżali się do końca, co ich cieszyło. Mieli olbrzymią ochotę wyjść z tego miejsca, które przyprawiało ich o gęsią skórkę. Nagle w komunikatorze dziewczyny dało się słyszeć głos Skippera:
~Jak wam idzie?
-Dobrze, już prawie skończyliśmy-odparła dziewczyna o zielonych oczach.
~Świetnie, spotkamy się przy wyjściu.
Po tych słowach się rozłączył. Chłopak podłożył jeszcze kilka bomb, po czym wraz z pingwinką skierował się w stronę wyjścia. Szli w ciszy korytarzem, gdy ujrzeli promienie księżyca, wpadające przez uchylone drzwi bazy. Ale pamiętali, że je zamknęli. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, poszli w kierunku wejścia. Nagle drogę zablokował im czarno biały-kot i z szelmowskim uśmiechem przyszytym do twarzy, rzekł:
-Nie wyjdziecie stąd żywi.
Pingwiny popatrzyły po sobie, a potem po przeciwniku. Był może trochę wyższy od nich, niał błękitne oczy i był umięśniony. Stał w miejscu, z łapami skrzyżowanymi na piersi i z tym swoim uśmieszkiem, który wydał im się wręcz złowieszczy. W jego wzroku, było coś, co odradzało atakowania go. Ale ptaki, za wszelką cenę, chciały już opuścić to miejsce, zanim wyleci w powietrze, więc skoczyły w stronę dachowca. On tylko na to czekał.
C.D.N.
O mój boże. Masz świetny styl, przez co czyta się z wielką przyjemnością. Chce się więcej i więcej. Brawo. Jesteś geniuszem. A jeśli o zakończenie chodzi to ja bym wolała otwarte, ale to w końcu Twoja historia. Napiszesz jak zechcesz. ;)
Dzięks ;) I powoli zbliżając się do końca, mam dylemat: jakie ma być zakończenie?
Definitywne czy otwarte? Kijowe czy kijowe, ale mniej?
Smutno mi wraz z nimi. Wojny to faktycznie zło, zło chciwych i głupich ludzi. Tekst nadal na poziomie, liczyłam na to i nie zawiodłam się. Czemu ku końcowi? Jeszcze! Koniec, taki jaki ty chcesz, nie pytaj. Nie pisz pod publiczke. Spodoba się albo nie.
Z tym końcem może być problem, bo sam nie wiem, jakie wolę...:/
Chociaż jak dla mnie, więcej emocji (we mnie samym) wzbudza to kijowe.
Więc szala zwycięstwa przechyla się na 'kijowe' zakończenie. Napisz obydwa i potem przekonasz się, które jednak jest lepsze. Zawsze możesz po skończonym tekście dać zakończenie alternatywne jeśli masz taką ochotę. Ja za to chętnie przeczytam oba.
Jego mama musi żyć, ze względu na tekst Skippera: potwornie zła to była moja matka, ale to bez związku?
O to chodziło, że ma być pewna siebie ;)
Dam dam dam!!!! Ostatni rozdział!! Czekam na opinie o całości i zakończeniu!!!
ROZDZIAŁ V: DŹWIĘKI SYMFONII
Skipper
***
Gdy zrozumiałem, że DeWard nie żyje opadłem wyczerpany na ziemię. Zabiłem go. Swojego przełożonego. Pomimo tego, że wiedziałem, iż to było właściwe, czułem wyrzuty sumienia. Jednak w końcu wziąłem się w garść, podniosłem sprzęt i pobiegłem w kierunku frontu. Podczas przedzierania się przez gwatemalską dżunglę czułem olbrzymie zmęczenia, lecz się nie zatrzymałem, bo byłem pewien, że nie mogę tego zrobić. Każda sekunda się liczyła. I wtedy zrozumiałem słowa generała. „Każda kolejna sekunda, jest darem”. Biegłem na oślep, kierując się intuicją. Nie zwracałem uwagi na kolce, które dotkliwie mnie raniły. Pędziłem przed siebie, walcząc z chęcią zatrzymania się, choć na chwilę, by zaczerpnąć tchu. Po jakichś trzydziestu minutach biegu, dotarłem na miejsce. Zobaczyłem prawdziwą wojnę. Nie taką z filmów czy gier. Prawdziwą. Gdzie w miejsce zabitego żołnierza, wchodził kolejny, tylko po to, by po chwili, również zginąć. Nigdy wcześniej ani później nie doświadczyłem czegoś takiego. Nagle nieopodal dostrzegłem Kowalskiego. Gdybym przybył kilka minut później, nie żyłby. Majaczył, a do tego obficie krwawił. Musiałem usunąć kulę tkwiącą w jego ciele, ale on wbrew moim oczekiwaniom, nawet nie pisnął, a jedynie krzywił się z bólu. Może było to spowodowane tym, że był mocno otumaniony tym wszystkim, może czym innym, ale efekt był taki, jaki był. Dałem mu swoją broń i podałem koordynaty miejsce, w którym Rico wraz z Kathy mieli wyjść z bazy rebeliantów. Potem, zacząłem szukać Szeregowego, przekonany, że znajdę jedynie ciało. Myliłem się. Zastałem go obok sterty zwłok z karabinem w ręku. Wyglądał, jakby przed chwilą, zrobił coś strasznego. Po prostu coś zmieniło się w jego postawie i sposobie bycia. Jemu również przekazałem, gdzie ma się udać, a on posłusznie skierował się we wskazanym kierunku. Rozejrzałem się dookoła. Nagle świat zwolnił, w swoim nieustannym pędzie, pokazując mi wszystko, co działo się dokoła, w najmniejszych szczegółach. Wszędzie leżały trupy. Wszędzie trafiały kule i pociski. Wszystko było ogarnięte chaosem. Kolejni żołnierze pojawiali się i ginęli, kolejne pociski były wystrzeliwane i trafiały lub pudłowały. Kolejne drzewa pochłaniał ogień, dodając scenie upiornej atmosfery. Wszystko płonęło. Wszystko było bezpowrotnie niszczone i zabijane. Stałem w miejscu ogarniając ten widok wzrokiem. Chłonąc oczami tę koszmarną symfonię. Symfonię destrukcji.
***
Kot skutecznie uniknął ataku dwóch pingwinów, a następnie ogłuszył Kathy, uderzając ją w twarz. Upadła nieprzytomna na ziemię. Rico w nagłym przypływie bezgranicznej złości, rzucił się na dachowca. Ten tylko z uśmiechem wyminął ptaka. Nielot uderzył w ścianę. Gdy był otumaniony, ssak podszedł do niego i odwrócił w swoją stronę, przygotowując pazury, do podcięcia gardła Rico. Gdy psychopata zrozumiał co się dzieje, zaczął się rzucać i wiercić, a kot przez przypadek, zamiast zabić ptaka, mocno go zranił, tworząc olbrzymią szramę na jego twarzy. Krew napłynęła Rico do lewego oka, ograniczając mu widoczność. Skoczył w kierunku ssaka, pewny, że tym razem trafi. Mylił się.
***
Kowalski przedzierał się przez gąszcz z wielkim trudem. Był potwornie zmęczony, lecz się nie zatrzymał, bo nie chciał zawieść Skippera, który, nomen omen, uratował mu życie. Trzymał się za swój bok, czując, że ten, nadal krwawi, jednak nie tak bardzo, jak na początku. Mimo zabandażowania rany, strateg był cały ubrudzony krwią. Zarówno swoją, jak i towarzyszy, którzy polegli podczas walki. Gdy dotarł na miejsce, ktoś już tam czekał. Nie miał ochoty na podchody, więc bez skrępowania wyszedł z zarośli, przekonany, że postać, jest jego sojusznikiem. Serce podeszło mu do gardła, kiedy nieznajomy, krzycząc coś, nieznanym mu języku, wycelował w niego broń. Zorientował się, że swojej, pomimo namów Skippera, nie nabił i podniósł ręce. Jednak w tym momencie, z pobliskich krzaków, poszła krótka serio, która natychmiastowo zabiła przeciwnika. Spomiędzy roślin, wyszedł Szeregowy. Od razu było widać, że coś się w nim zmieniło.
-Ty też tutaj?-zadał pytanie naukowiec.
-Jak widać. Ciebie też zgarnął Skipper?
-Tak. I teraz musimy czekać, aż Rico i Kathy wyjdą tymi oto drzwiami, a potem, zwiewać, gdzie pieprz rośnie.
-Niezbyt skomplikowany ten plan.
-I myślę, że to dobrze.
-Wyglądasz jeszcze gorzej, niż zwykle, Kowalski-rzekł szczerze młodzik, gdy spostrzegł krew, którą umorusany był wysoki pingwin.
-Jak widzę, ty również nie próżnowałeś-powiedział ironicznie strateg.
-Ano, nie próżnowałem.
Nagle w słuchawce usłyszeli Skippera:
~Bardzo to ładne chłopaki, ale skupcie się. Jak was zobaczą, to zrobią z was tatara.
-Hm… Słyszałem, że jest całkiem dobry.
Dało słyszeć się ciche westchnienie.
~Po prostu nie dajcie się zabić. Proste?
-Myślę, że tak.
~I świetnie.
Po tych słowach się rozłączył, a dwa nieloty, zajęły swoje pozycje. Dopiero teraz, gdy mogli odpocząć, zobaczyli, że na nieboskłonie nie ma już słońca, tylko księżyc. I do tego pełnia. W tym widoku, było coś, co odprężało, po wszystkich wydarzeniach, które miały dziś miejsce.
***
Rico leżał na posadzce, w stale powiększającej się, kałuży własnej krwi. Kątem oka dostrzegł wciąż nieprzytomną Kathy. Kot zbliżał się do niego pewnym i zdecydowanym krokiem. Był już pewien swojej wygranej. Tak samo, jak nielot, swojej śmierci. Ssak, podszedł do niego i chwytając go za gardło, rzekł z pogardą:
-O nią się nie martw-popatrzył na pingwinkę, a później z powrotem na nielota-zginie mniej boleśnie. Po prostu, w wybuchu.
Ptak ostatkiem sił spróbował zaatakować dachowca, ale on bez większego wysiłku sparował cios.
-Ptaku, chcę, żebyś wiedział, że tym, który cię zabije, jest Nolan.
Po wypowiedzeniu tych słów, uniósł w górę lewą łapę. Pingwin zamknął oczy, oczekując tego, co nadejdzie. Jednak uścisk nagle zelżał. Ptak otworzył oczy i zobaczył Kathy i Nolana, walczących ze sobą. Chciał pomóc dziewczynie, ale doszło do pierwszych eksplozji, które zniszczyły strop, odcinając go od walczących. Wśród wszechobecnego hałasu, Rico zdołał usłyszeć żałosne miauknięcie. W komunikatorze usłyszał głos Skippera:
~Rico, wynoście się stamtąd!!!
***
Kowalski i Szeregowy widzieli niezliczoną ilość eksplozji, wewnątrz i na zewnątrz budynku, lecz nie mogli w żaden sposób skontaktować się z Rico lub Kathy. Po minucie od pierwszego wybuchu, z bazy wybiegł Rico, zanosząc się kaszlem. Wyglądał naprawdę kiepsko, ale Kowalski był człowiekiem orkiestrą. Oczyścił i zaszył ranę, a następnie spostrzegł smutek na twarzy druha. Chciał go spytać o co, chodzi, ale ten od razu zasnął ze zmęczenia.
-Skipper, mamy Rico. Czekamy na ciebie-powiedział strateg do komunikatora.
~Pójdźcie do bazy i tam na mnie zaczekajcie. Radzę wam się przespać, bo mamy sporo roboty z samego rana.
-Okej. Widzimy się w bazie.
Trójka pingwinów udała się do opuszczonej już bazy wojskowej. W zasadzie to dwójka, bo psychopata spał, ale w sumie było ich trzech. Gdy znaleźli się na miejscu, skierowali się do swojej dawnej kwatery i zasnęli.
***
-Dołączyłem do nich około trzynastej po południu i wszyscy razem wyjechaliśmy z Gwatemali jak najszybciej się dało. Resztę wiesz-zakończył opowiadanie Skipper.
-Wow-tylko tyle, był w stanie powiedzieć Neil, po tym co dziś usłyszał.
-A teraz, jeśli pozwolisz, udamy się na spoczynek, bo jest już późno.
Neil skinął głową na zgodę i wszyscy się położyli. Ale nie wszyscy zasnęli. Skipper wiercił się na swojej pryczy, nie potrafiąc zasnąć i wyszedł na dwór. Jego brat to dostrzegł i najciszej jak potrafił, wymknął się z bazy. Wychylił głowę na zewnątrz i zobaczył brata patrzącego w gwiazdy. Podszedł do niego, a on powiedział:
-Już dawno zapomniałem, jakie to uczucie. W jednym momencie, zdajesz sobie sprawę, że tak naprawdę jesteś niczym, w porównaniu z ogromem wszechświata. Coś niesamowitego.
-Nie chcę być uparty, ale w swojej historii, pominąłeś jeden, jak mniemam, ważny, epizod.
-Mianowicie?-spytał, nie odwracając wzroku od nieba.
-Co stało się między ostatnim sygnałem od ciebie, a twoim pojawieniem się w bazie. To było około dziesięciu godzin.
-Wiedziałem, że o to zapytasz.
-A więc?
-Nie będę ci owijał w bawełnę-powiedział, po czym westchnął i rozpoczął opowiadanie bratu, jedynego rozdziału historii swojego życia, który zataił przed wszystkimi.
***
I to jest kuniec, który jeszcze można zmienić V
***
Skipper przechadzał się po niedawnym polu bitwy. Wszędzie leżeli zabici, którym upiornego wyglądu dodawało światło księżyca. Wszystko to, przywodziło na myśl Pola Elizejskie, pomimo swego makabrycznego wyglądu. Wiedział, że większość zabitych była dobrymi ludźmi. Wielu z nich znał, ale szukał jednej, konkretnej osoby. Przechodził obojętnie obok osób tak niezwykle zmasakrowanych, że nie dało się ich zidentyfikować. Nie zwracał uwagi na tlące się truchła. Szukał Alex. Wszystko inne, było nieważne. W końcu ją znalazł. Leżała na tym samym pagórku, na który zabrał ją wczoraj, przed operacją. Wziął ją w ramiona i spojrzał jej w oczy. Mimowolnie uśmiechnął się na ich widok, a po jego twarzy spłynęła łza. Przytulił ją do siebie, a potem położył ją na ziemi. Włosy miała posklejane krwią. Swoją. Jej bok obficie krwawił i nie było możliwości zatamowania krwi. Dziewczyna uśmiechnęła się do Skippera. Odwzajemnił gest. Siedział z nią do samego rana, dopóki siły go nie opuściły i nie zasnął, trzymając Alex w ramionach.
THE END
I co myślicie???
Powiem ci, że najbardziej podobała mi się końcówka. Taka smutna :( Szkoda mi Aleks.
Poza tym fajne na swój makabryczny sposób ;)
Ważne, żeby tobie się podobało ;) gdybym zwracała na to uwagę pewnie pisałabym o Kowaris, jak większość przez co ten wątek trochę mi się znudził :P No chyba, że zobaczyłabym na ekranie to co innego ...
btw. Tak sb. myślę, że fajnie by było jakby DreamWorks urządziło konkurs na najlepszy ff albo postać ... a zwycięski byłby na ekranie :D ale z drugiej strony nie zebrali by się z tym wszystkim xD
No myślę, że nie starczyłoby im życia, na przejrzenie tego wszystkiego xD
Ale mogłoby być tak: fani głosują najpierw między sobą, a potem te FF, które wypadły najlepiej idą do DW.
Ach... Marzenia.... ;)
Kurde. Smutny ten koniec. ;/ Aż mi łezka z oka poleciała. Ostatnio robię się chyba zbyt wrażliwa.
Ja się sobie dziwię, że w ogóle coś takiego wyszło spod moich rąk....
Miał być smutny!!!! Evil rule!!! ;)
Szkoda, że to już koniec. Lubię ff w częściach, ale najlepiej długie. Jak tak się czyta i czyta, poza tym czekanie na kolejne części. No nic, ale to wizja autora i jego wybór. Koniec smutny, ale ważne, że anszym czterem bohaterom udało sie przeżyć. Żal tylko poległych w tym Alex. Skipperowi na pewno było trudno.
Mógłbym pewnie napisać więcej, ale po co dodatkowo się rozdrabniać? Cała akcja trwała jakieś 3-4 dni, więc nie wyszłoby na dobre, rozpisanie się na 10 części...
I właśnie dlatego, miałem obiekcje, co do tego zakończenia. Szkoda mi ją było ubić, ale tak jakoś pod wpływem chwili, wpadł mi do łba ten pomysł i nie potrafiłem innej równie poruszającej wersji wykoncypować.
Nasi czterej komandosi, akurat musieli przeżyć, bo to był prequel, więc, gdyby któryś zginął, to nie miałoby to wszystko sensu.
Rozumiem ten zamysł. Może inna historia kiedyś.
A to wiem, ale i tak się cieszę.
A, i jeszcze jedna, ważna rzecz:
O - jak orka
P - jak pingwin
I - jak imbecyl
N - jak narwaniec
I - jak irbis
E - jak eukaliptus
! - jak !
OPINIE!
Niemiło, że się trzeba tak o to upominać :P Z tego co pamiętam wcześniej tak nie było ...
a właśnie przeraziłam się dzisiaj, bo nie mogłam włączyć żadnego onetowego bloga O.o nawet swojego. A ktoś się kiedyś skarżył, że mu skasowało...
Teraz już chyba ok, ale kopiuję wszystko do googli :D
Ano, niemiło. Wcześniej. Teraz trzeba się o to upominać, że nie wiem co, bo inaczej w ogóle nie będzie...
O ile dobrze pamiętam, to taka sytuacja, w tym miesiącu, miała miejsce już kilka razy(że nie da się wyświetlić onetowego bloga).
Właśnie z tego powodu, ja mam na bloggerze :P
Dlatego, ja mam wszystkie opowiadania na kompie najpierw pisane, a dopiero później wrzucam je na bloga ;P