Chcę się podzielić moimi osobistymi odczuciami po obejrzeniu 4 sezonu: mam wrażenie, że
twórcy przedstawili problem edukacji dzieci cedując dużą odpowiedzialność (moim zdaniem
słusznie) paradoksalnie nie na oświatę lecz na rodziców: chyba nikt mnie tak nie wkurzał w trakcie oglądania tego sezonu jak matka tego chłopca z
długimi włosami, która wręcz wypchnęła go na "corner". Bardzo dosadny obraz socjalizacji
pierwotnej, której szkoła nie jest w stanie naprawić - raz poprzez błąd systemu, biurokrację i
rozmiłowanie w testach, dwa - poprzez brak współpracy z rodzicami, którzy (w serialu w wiecznym
ciągu narkotykowym, a w życiu zajęci swoimi sprawami i nie dający emocjonalnego wsparcia
swoim dzieciom) spychają swoich potomków na margines społeczeństwa. Smutny obraz, o
wiele smutniejszy niż sezon 3, bo uderzający w najmłodszych członków społeczeństwa: bezbronne, niewinne dzieci,
które może i chciałyby odmienić swoje życie, ale bez wsparcia rodziców są skazani na taki sam
beznadziejny żywot jak oni.
Mną najbardziej wstrząsnął obraz Ojca – wzoru dla dziatwy. Otóż ojciec godny do naśladowania nie jest wtedy gdy, ciężko i uczciwe haruje, ale gdy jest i pozostaje zaradnym ale lojalnym zarządcą na winklu. Matka to roszczeniowa, leniwa kobieta – której się należy. Syn ma zapewnić jej wygodne życie, zakupy w NYC. Bo jej się należy. Rodzina jest kolejnym elementem wypaczonych instytucji Systemu. Niestety obraz rodziny jaki jest zarysowany w The Wire jest jak najbardziej zgodny z realiami „drugiej ameryki”. Matka -bierna, roszczeniowa, nastawiona na pomoc społeczną albo przestępczą działalność mężczyzn, Ojciec – w więżeniu, w grobie, albo Bóg wie gdzie.
To już jest kolejne pokolenie „drugiej Ameryki” jakie wyrosła w takim patologicznym modelu rodziny. Ch. Murray podje w swoim „Bez korzeni” że odsetek rodzin wśród biednej ludności czarnoskórej, w których nie było ojca wzrósł z 27 % (1960) d0 63% (1980)..... Tak więc ci rodzice, posyłający dzieci na winkiel, sami chowali się bez ojców,
A mnie w 4 sezonie zachwyciły dwie króciutkie sceny.
1) Namond wracający do domu odpala TV, a tam debata o systemie szkolnictwa - po chwili odpala X-Boxa
2) Cutty leżacy w łóżku z jakąś kobietą skacze po kanałach i wpada na debatę o przemocy - za chwilę przełącza na jakiś film wojenny.
Co dokładnie pokazują te sceny? Czy tych ludzi nie obchodzą tematy tak im bliskie? Czy Cutty nie chce posłuchać o przemocy skoro sam stara się odciągnąć od niej dzieciaki? Czy Namond nie chce posłuchać o szkole - jej wyzwaniach i perspektywach? A może mają już dość słuchania "gadających głów" - teoretyków problemu, którzy nawet nie wiedzą co to przemoc? Jak można rozmawiać o szkole i jej problemach nie biorąc pod uwagę całego otoczenia społecznego, w którym wychowują sie te dzieciaki. Jak można rozmawiać o edukacji przymykając oczy na patologie, które nam zaserwowano w serialu. A najbardziej śmieszy mnie oburzenie w oczach ludzi z kuratorium, gdy ktoś sugeruje, że program Bunny'ego "wyklucza niektóre dzieci", bo szkoła wykluczyć nie może. Tak, szkoła wszystkich musi trzymać w szambie po równo.