Oczywiście serial wyjątkowy i dla kogoś kto czytał opowiadania Doyla to uczta po prostu. Jeremy Brett oczywiście genialny, idealny jak by urodził się żeby zagrać Holmesa ale David Burke jako Watson jakoś mi nie podszedł. Aż taki nierozgarnięty to on nie był w powieściach. Tu wychodzi trochę na naiwnego głupka a Burke jest jakiś nienaturalny. To jedyny mankament jak dla mnie.
Jeżeli chodzi o Watsona, Burke pasował mi bardziej niż Hardwicke; był bardziej wyrazisty, szybciej zauważałam go na ekranie. I głos miał według mnie lepszy.
Jeśli wg.Ciebie Watson jest tutaj nierozgarnięty to co powiesz o tym Watsonie z filmów z Bazylem R.
Odniosłam wręcz przeciwne wrażenie, to znaczy ucieszyłam się niezmiernie, iż wreszcie twórcy uczynili Watsona normalnym, inteligentnym facetem, do tego odważnym i lojalnym. Czyli, de facto, takim jak Watson powieściowy. A mogli po raz kolejny pokazać doktora jako nierozgarniętego półgłówka, celem wyeksponowania holmesiego geniuszu. Na szczęście tutaj Holmesowi geniuszu podkreślać nie trzeba, albowiem ten geniusz broni się sam ;)
Podpisuję się pod resztą. Z całym szacunkiem dla Hardwicke'a i tego, w jak udany sposób ciągnął dalej tę rolę, troszeczkę bardziej wolę Burke'a. Obok tej mimiki nie można przejść obojętnie :D Poza tym bardzo przekonałam się do niego po "Ostatniej zagadce" i świetnie zagranej scenie na wodospadzie, gdy Watson odkrywa, co zaszło.
Btw. także czytałam pierwowzór i jakoś nie dostrzegłam, żeby w stosunku do oryginału był "nierozgarnięty" ;)