Czy tylko ja mam takie wrazenie ale odkad Toby sie ogarna zaczol jakos wygladac i zrobil sie
ulubiencem zenskiej czesci widowni (ok prawdopodobnei tylko taka oglada serial) zostal
czarnym charakterem czlonkiem team A????
Nie wydaje mi się żeby należał do grupy ,,A". Taki sympatyczny aczkolwiek zamknięty w sobie chłopak. Chociaż cicha woda brzegi rwie.
To skoro nie wydaje Ci się, żeby do niej należał to jak interpretować ostatni odcinek?
Trochę dziwnym by było, gdyby najpierw Caleb 'tylko' współpracował z A, a teraz Toby...
Ktoś musi być zdrajcą, ktoś musi być 'tym złym', żeby się działo.
Jeśli okazałoby się na koniec, że złymi byli Noel, Jenna i Ian (podejrzewani na samym początku) byłoby zwyczajnie... nudno.
Inna sprawa, że Toby też był podejrzanym - ale scenarzyści dobrze zagrali robiąc sytuację odwróconą, dobrego Toby'ego i tak dalej. Zaskoczenie było na pewno, bo wszyscy już dawno zapomnieli o pierwszym sezonie ;)
Moim zdaniem jest, po prostu nie wiemy po której stronie ;) Czy naprawdę współpracuje z 'A' czy pomaga dziewczynom ;)
Jego intencje i powody dla których tam jest to już inna sprawa (tu pozostaje nam snuć teorie), ale no.. nie wyobrażam sobie, że po takim zakończeniu letniego finału Toby niebyłby w A-Team - bez sensu ; )
I wyjaśniliby to tak, że z Moną szedł ktoś inny, a Toby tylko przechodził obok i przez pomyłkę sfilmowali go zamiast tego drugiego :D.
No może.Jest zamknięty w sobie, przeżył traumę bo było molestowany przez swoją siostrę.To by się zgadzało.Ale w 1 sezonie już go podejrzewano o morderstwo.Ja jeszcze stawiam na Lucasa i brata Alison.Wydaje mi się że nie tylko Toby z tych ,,pozytywnych "
bohaterów należy do team ,,A"
Nie tylko 'żeńska część widowni' ogląda PLL ;) Przekonać się o tym można choćby na tym forum :) A co do pytania, są gusta i guściki, jedni może go bardziej lubią inni mniej ;) A tez co do tego, dlaczego jest częścią A Team'u jest naprawdę wiele, wszystko się okaże, gdybać można, jednak nie dowiemy się niczego nowego, aż nie zobaczymy kolejnych odcinków. ;)
Jako członek żeńskiej części publiczności nigdy za nim szczególnie nie przepadałam i wciąż tak jest. ; )
Mi się zdaje że chce pomóc dziewczyna w końcu sam powiedział Spancer :) Zrsztą nie wiadomo i trzeba oglądać dalej ale na to bym stawiała.
Słyszałam głosy, że 'nie każdy może się okazać dobrym księciem' i skoro był nim już Caleb to nie będzie Toby... ale co się stanie? Zobaczymy ; )
Kurdę, a ja tak lubię Tobyego :) no trudno byle by tylko nie skończył w czarnym worku ;p
W jednym z odcinków Toby powiedział do Spencer, że nie musi mu mówić prawdy i że sam się jej dowie. Może dołączając do drużyny A stara się zdobyć jakieś dowody na temat innych członków. Bycie czarnym charakterem jakoś mi do niego nie pasuje. Jeżeli okazałoby się, że faktycznie nim jest to byłoby dla mnie wielkie zaskoczenie.
A mnie się on nie podoba pod żadnym względem - nie jest przystojny, zaradny, nie robi w życiu niczego szczególnego oprócz walenia młotkiem w deski i dreptania za Spencer. Może w tym A-teamie będzie co czegoś przydatny ;).
Co kto woli. Są różna gusta. Dla mnie jest i przystojny, i ma świetny charakter. Co do 'walenia młotkiem w deski'.. do tego też nie każdy się nadaje. A dreptania za Spencer nie zauważyłam, tym bardziej, że wyjechał..
Chodzi o to, że gdy tylko wraca od razu do niej leci i to ona jest jego jedynym towarzystwem (ewentualnie jej koleżanki), nie ma żadnych własnych znajomych. Ogólnie ginie przy Spencer. A co do walenia młotkiem w deski, to raczej każdy, kto ma sprawne ręce, a do zawodów potrzebny jest nieco bardziej sprawy intelekt ;).
Ogólnie, jak już gdzieś pisałam, Toby jest dla mnie nijaki. Dobrze, że jest w A-teamie, może to go rozkręci ;).
Co do tego, czy jest przystojny, czy nie, to faktycznie kwestia gustu - mnie się nie podoba.
Był podejrzany o zabójstwo, ludzie nie chcieli żeby im domy remontował, a co dopiero się z nimi przyjaźnił. Każdy omija go szerokim łukiem, mimo że nie jest już podejrzany. W takiej atmosferze trudno znaleźć przyjaciół. Może i masz rację z tym jego wbijaniem gwoździ, nie wymaga to zbyt wielkiego intelektu. Ale czy to nie fajnie, że Spencer jako ambitna perfekcjonistka, stawiająca na naukę i wykształcenie jest z prostym, niewyróżniającym się niczym Tobym?
Gdy się dowiem jakie Toby ma motywy, to dopiero stwierdzę, czy to dobrze, że jest w A-teamie, czy nie.. Ciągle mam nadzieję, że jest dobry.
Ale o morderstwo oskarżano więcej osób - Iana, a nawet same dziewczyny. Toby przed tym oskarżeniem też z nikim nie utrzymywał kontaktu, nawet dziewczyn unikał. Co do ich związku, to na ten wiek jest to dość stereotypowe - dziewczyna z dobrego i bogatego domu, której siostra i rodzice świrują na punkcie dobrych ocen, kursów, przygotowań do collage'u, po prostu chce się oderwać od takiej presji i spędzić czas z kimś mniej ambitnym, z kim nie będzie rozmawiała na takie tematy. Związek taki nie ma szans na przetrwanie, gdy ona pójdzie na studia. O czym wtedy Toby będzie rozmawiał z jej przyjaciółmi przyszłymi sędziami, chirurgami i architektami? Ale na czas "nastoletni" faktycznie jest niezły pomysł.
A co do tego, czy to dobrze, czy źle - ja się cieszę, bez względu na to, po której stronie stanie Toby. Ale i tak mam nadzieję, że jednak po tej złej i okaże się, że takiego nijakiego tylko grał, żeby zdobyć informacje od dziewczyn. Przynajmniej wtedy będzie "jakiś".
Też bym nie utrzymywała z nikim kontaktu i byłabym zamknięta w sobie, gdyby molestowała mnie siostra. Może też był szantażowany przez Ali itp.
Może i związek stereotypowy, ale jednak chyba najlepszy w PLL.
Pozostaje nam tylko czekać, jak Marlene rozwiąże sprawę Tobyego. Mam nadzieję, że się nie zawiodę.
Toby od zawsze był mroczny i tajemniczy, tak jak pisze choosingmyconfessions - molestowanie przez siostrę i zatargi z Ali to jedynie dwa o których wiemy. Jest zamknięty w sobie, raczej nieśmiały - tłum przyjaciół byłby dopiero bezsensownym pomysłem. Kolejny argument to podejrzenie o morderstwo, ludzie raczej łatwo takich rzeczy nie zapominają. Poza tym przyjaźnił się z Emily zanim był ze Spencer przecież.
Tym 'waleniem młotkiem' to dowaliłaś. A co jest niby złego w rzetelnej pracy? Właśnie z takiego myślenia biorą się tłumy "magistrów" bez pracy, bo przecież każdy musi pracować umysłowo, inaczej to uwłaczające. To już kwestia światopoglądowa, ale ja się z tym zupełnie nie zgadzam, wręcz przeciwnie - podziwiam go, że i kończył szkołę i pracował tak ciężko.
'O czym wtedy Toby będzie rozmawiał z jej przyjaciółmi przyszłymi sędziami, chirurgami i architektami?' - nie wiem czy takie teksty mnie bardziej bawią czy smucą. A co kogo obchodzą znajomi? Nawet jeśli by go nie lubili - CO Z TEGO? Skoro pod względem charakteru Spencer i Toby idealnie do siebie pasują? On ją dopinguje w jej ambicjach, jest cierpliwy, gdy ona ma swoje ataki paniki. Ona zawsze go słucha, rozmawia, wspiera, zawsze jest przy nim.
CO KOGO OBCHODZĄ ZNAJOMI?
Ludzie, zacznijcie myśleć w związkach o sobie nawzajem, a nie o tłumie ludzi, z których i tak niewielu prawdziwych przyjaciół zostanie na długo.
Nie dziwię się teraz, że tyle jest rozstań i rozwodów, skoro ludzie myślą o "znajomych" w tym wszystkim. Jakby to miało znaczenie.
Jakoś z Calebem czy Mayą, a co dopiero Ezrą (!) też nie było wielkich przyjaźni pozostałych dziewczyn i co? I to nie sprawia, że cokolwiek tym parom brakuje.
Tłumy bezrobotnych magistrów - jasne, że stąd się biorą, bo nie każdy powinien studiować. I pewnie właśnie Toby jest jedną z takich osób. A co do rzetelnej pracy - również jasne, że są potrzebni tacy ludzie.
A co do reszty - to jest bardzo ideologiczne. W liceum ludzie myślą, że takie rzeczy nie mają znaczenia, dlatego właśnie dziewczynki z dobrych domów spotykają się z tymi "złymi" chłopcami (którzy źle się uczą, rzucają szkoły, pracują fizycznie - ogólnie innych od ich rodziców i środowiska, w którym się wychowują).
Spencer to typ przyszłej studentki ligi bluszczowej i gdyby to było życie a nie serial, to skończeniu liceum pojechałaby na Harvard, Princeton albo Yale. I co z tego? A to, że całe dnie i noce spędzałaby na na nauce wspólnie z ludźmi, którzy mają takie same cele jak ona, że razem braliby udział w różnych projektach. W wolnych chwilach chodziliby na imprezy i wyjeżdżali na weekendy nad ocean, w góry itp., na co Toby nie mógłby sobie pozwolić (na zasadzie "dzisiaj jest wtorek, jutro luźniejsze zajęcia/wszystko już zaliczone, to możemy sobie pojechać na tydzień na jakieś "śródroczne wakacje"). Znajomi i socjalizacja są bardzo ważne w tym okresie, wtedy też zmieniają się priorytety ludzi. Toby przyjechałby raz na miesiąc albo i rzadziej, gdy dostałby urlop i stać by go było na podróż do innego stanu. To naturalne, że spotykałby znajomych Spencer, bo najzwyczajniej w świecie ona by z nimi mieszkała. Poza tym od ich opinii o niej zależałby w pewnym sensie jej przyszłość - jeśli ktoś ma znajomych w swojej branży, to zawsze jest mu łatwiej nie zostać bezrobotnym magistrem - tu się kłania wiedza z zakresu HR, w której podstawą jest to, że rekruterzy najpierw szukają nowych pracowników wśród znajomych aktualnych pracowników. No, ale po co mieć znajomych :D? Tutaj z kolei ja się nie dziwię, że jest tylu bezrobotnych skoro ludzie nie dbają o przyjaciół, z którymi w późniejszych latach mogą sobie pomagać :D. I nie chodzi tu o pracę "po znajomościach" (czyli ktoś mnie gdzieś wciąga, bo po prostu mnie zna), ale o wyrabianie kontaktów (ktoś pomoże mi się gdzieś dostać, bo widział mnie w działaniu i wie, że jestem w tym dobra, a widział mnie, bo gdzieś kiedyś coś razem organizowaliśmy/prowadziliśmy).
A wracając do roli Toby'ego - przyjechałby do tych prawników z Yale, pomieszkał przez weekend w mieszkaniu Spencer i jej znajomych i czułby się, jakby trafił do innego świata.
Nie wiem, czy widziałyście "Kochane kłopoty", ale tam to było świetnie pokazane. Rory spotykała się z Deanem, byli tacy szczęśliwi, ładni, słodcy i idealnie dobrani. Rozstali się, ale wrócili do siebie, gdy ona była na studiach. I po konfrontacji ich aktualnych środowisk okazało się, że nie mają ze sobą nic wspólnego - wyznają inne wartości, mają inne dążenia, inne potrzeby, czego innego chcą od życia, a jedyne co ich łączy, to jedynie licealne wspomnienia. Rory była właśnie taką "bluszczową" studentką, a Dean tym, "walącym młotkiem". I tak właśnie, choć przyznaję, że nie zawsze, to jest w życiu.
Nie chodziło mi o przyjaźń z pozostałymi dziewczynami, ale o jakichkolwiek znajomych. Zdrowo rozwijający się nastolatek ma przynajmniej jednego przyjaciela. Są wśród nich ludzie bardziej otwarci - z tłumem znajomych, a są mniej otwarci, którym wystarczą pojedyncze osoby w otoczeniu. Może Toby nie dałby sobą manipulować, gdyby miał przy boku choć jedną życzliwą osobę.
a poza tym to, że pracuje fizycznie (w innych krajach takie prace są nawet lepiej płatne niż niektóre "umysłowe", bo wymagają sporych umiejętności) nie oznacza, że nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Inteligentna osoba bez względu na wykonywany zawód interesuje się zdarzeniami na świecie, bierze udział w wydarzeniach kulturalnych, czyta i ogląda filmy- jednym słowem może rozmawiać z każdym jak równy z równym.
Hehe, jasne, że poławiacz krabów zarabia więcej niż wielu pracowników umysłowych, w Polsce też się tak zdarza, ale to są zawody, do których ludzie w młodym wieku się przygotowują i w młodym wieku zaczynają je wykonywać. Nie słyszałam, żeby Toby skończył zawodówkę. A i tak chciałabym usłyszeć o rzeźniku, który zarabia więcej niż sędzia stanowy i federalny ;). Poza tym to nie chodziło o pieniądze, ale o różne życiowe cele. I tu znowu chciałabym zobaczyć magazyniera albo robotnika budowlanego, który po pracy pędzi do opery, a po powrocie z niej czyta Prousta ;).
Pewnie, że jest to jakieś usprawiedliwienie dla niego, ale nie zmienia to faktu, że Spencer nie jest jego terapeutką, a facet z problemami nie jest idealnym rozwiązaniem na przyszłość. Stąd się często biorą te kobiety samarytanki, które myślą, że uleczą swojego faceta.
A co do tego, że to najlepszy związek - podobnie jak Hanny i Caleba, pewnie dlatego, że chłopaków często nie ma. Gdybyśm w każdym odcinku oglądali jak to Toby przybija kolejną deskę do ściany, a obok siedzi Spencer z laptopem i pisze kolejne wypracowanie, to staliby się tak samo nudni jak Aria z Ezrą. Moim zdaniem właśnie tutaj brakuje takiego "normalnego" związku. Dziewczyny spotykają się albo z zakazanymi starszymi facetami, albo z ciągle facetami z problemami. "Normalny" związek może by powstał, gdyby np. Mike (choć i on jest facetem z problemami :D - jej w tym Rosewood nie ma zdrowych ludzi :D)był starszy od dziewczyn i spotykał się z Hanną - wtedy robiliby to, co się robi w nastoletnich związkach i tyle.
Mam nadzieję że będzie mi się chciało jutro uzasadnić moją wypowiedź. Teraz mi się nie chcę, ale bez komentarza nie mogę Twoich wypowiedzi zostawić. Jak dla mnie piszesz same głupoty. Zaczynając od wrzucenia wszystkich do jednego worka pisząc że wszystkie pary kończą tak samo. Poprzez silną potrzebę udowodnienia nam (mi) jak bardzo znajomi czy znajomości są w życiu potrzebne. Kończąc na "Zdrowo rozwijający się nastolatek ma przynajmniej jednego przyjaciela". To mnie nawet rozbawiło!
Za dużo seriali się naoglądałaś ;)
Hehe, nie wrzuciłam wszystkich par do jednego wora. Po prostu sama jakiś czas temu byłam nastolatką i wiem jak większość tego typu par kończy. Większość nie oznacza wszystkich, bo wszędzie wyjątki się zdarzają. A znajomi są potrzebni i to również wiem z doświadczenia. Co do zdrowo rozwijającego się nastolatka - to też nie z seriali, a z psychologii rozwojowej, czyli nauki i z życia ;).
Czekam na Twój komentarz, jak to wszystkim ludziom żyje się łatwo bez znajomych (również i tym po 30, którzy mają dzieci, chcą zmienić pracę i tak dalej, jak to w każdym zawodzie można sobie poradzić bez znajomych :D) i jak to każda para nastolatków, których w młodości łączy wspólne podwórko i zakochanie, tworzy świetne małżeństwa :D.
Jeju, ludzie, czy naprawdę wszystko jest dla Was czarne lub białe? Napisałam, że stawianie na znajomych i poświęcanie swojego związku na ich rzecz jest współczesną chorobą i okropnym błędem wielu ludzi, przez co wiele związków, które mogłyby przetrwać, się rozpada.
Aguslava, przeprowadziłaś daleko idącą analizę psychologiczną, ale - pomijając że jest ona wybitnie pesymistyczna - brakuje w niej właśnie tej iskierki optymizmu. Przecież skoro Toby pracuje fizycznie, może pracować gdziekolwiek. Może mieszkać ze Spencer w mieście X, gdzie by studiowała. Fakt, później dochodzi do swego rodzaju mezaliansu, gdzie wylansowana prawniczka spotykałaby się z budowlańcem. Ale napiszę raz jeszcze coś, co ominęłaś zupełnie w swoim wywodzie - Toby kończył szkołę, pracuje bo musi. Kto powiedział, że też nie pójdzie na studia? :)
Znajomi "branżowcy" - to jest zupełnie inna sprawa o czym... sama napisałaś :) Dlatego też tym bardziej nie rozumiem tego przytoczenia. Spencer chodząc na zajęcia tak czy siak by kogoś poznała, obracałaby się w towarzystwie. I co to komu przeszkadza, że Toby jest z innego świata? :) Wraca do domu i ma rodzinę (patrząc przyszłościowo), której członkami nie muszą być sami prawnicy, lekarze i inna śmietanka (co się zresztą w dzisiejszych czasach i tak MOCNO zaciera - lekarz wcale nie musi być bogaczem, a ludzie bez studiów zakładają swoje firmy i też swietnie prosperują). Co więcej - taki model wydawałby mi się nawet bardziej prawdopodobny, Spencer raczej nie chciała powielać schematu ze swojego rodzinnego domu :)
Jasne, że np. w Polsce, gdyby Spencer wyjechała z Wejherowa do Krakowa, to Toby mógłby pojechać z nią i tam mieszkać. Weź tylko pod uwagę, że pisałam o lidze bluszczowej, czyli uczelniach, które praktycznie same tworzą miasta i gdzie na terenie kampusu mogą mieszkać wyłącznie wykładowcy i studenci (formalny związek z uczelnią jest tu podstawowym wymaganiem). W Polsce faktycznie studenci mogą mieszkać w akademiku, często nawet z osobą towarzyszącą, która w żaden sposób nie jest i nie była związana z daną uczelnią, mogą wynająć mieszkanie w dowolnej części miasta. W przypadku uczelni bluszczowych takiej możliwości nie ma (właśnie dlatego że nastawione są one na stuprocentową akademickość - nawet do większości klubów na terenie uczelni mogą wejść wyłącznie osoby, które które mają plakietkę potwierdzającą, że są członkami tej uczelni, choć to akurat głównie ze względów bezpieczeństwa. I tu wyjątkiem są goście takich osób, które też muszą mieć plakietkę, że są gośćmi, ale to nie zawsze).
Moja "wizja" nie jest pesymistyczna, ale realistyczna. Nie widzę w niej nic smutnego - przecież to normalne, że ludzie w czasach liceum spotykają się z różnymi osobami, ale raczej niski procent nastoletnich związków trwa do końca życia.
Co do znajomych - nie chodziło mi o to, że Spencer nie będzie z Toby'm, bo koleżanki go nie polubią. Jeśli tak to zabrzmiało, to przepraszam za wprowadzenie w błąd. Chodziło mi o to, że gdy Spencer pójdzie na ten np. Harvard, to będzie spędzała czas w towarzystwie ludzi, z którymi więcej ją łączy, okaże się, że robią dużo rzeczy wspólnie, podoba jej się to i np. z kolegami rozmawia o praktykach w sądzie, szpitalu, o badaniach, wspólnych projektach, a gdy mówi o tym Toby'emu, to ten nie ma o tym pojęcia i jedyne o czym jej opowiada to praca fizyczna i problemy z rodziną. Poza tym przez kilka lat byliby parą na odległość, bo 4 lata college'u + 2,3 lata studiów (w zależności na co się zdecyduje) + ewentualnie 5,6 lat doktoratu (też w zależności od tego na co się zdecyduje, jeśli w ogóle) = w najlepszej sytuacji 6 lat życia w związku na odległość. Naprawdę myślisz, że ich wspólne nastoletnie sprawy nie zatrą się przez ten czas?
A Toby skończył liceum? Myślałam, że je rzucił, nie kojarzę odcinka, w którym była mowa o ukończeniu :(.
I tu dla przykładu i w odniesieniu do mezaliansu, wyobraź sobie np. profesora Miodka, który codziennie po pracy przynosi do domu informacje o swoich studentach, odkryciach naukowych, badaniach itp. z żoną, która np. przynosi jedynie informacje o tym, ile puszek coli ustawiła w równych rzędach? Tu nie chodzi o pieniądze, ale o pewien poziom społeczny.
Co do branżowców, to było odniesienie do tego, że człowiek w ogóle nie potrzebuje w życiu znajomych, bo jednak jakichś potrzebuje. A tego typu środowiska znam i, choć nie są one medialne i nie słychać aż tak bardzo o tym, co się dzieje wewnątrz, to jednak nie do końca jest tak, że ludzie z niektórych zawodów po "odwaleniu" 8 przepisowych godzin zamykają gabinet i idą do rodziny. W przypadku 2 zawodów, wokół których głównie toczy się nasza dyskusja (choć nie tylko w nich tak jest) ludzie nie kończą swojej "edukacji" na szkole, bo są specjalizacje, aplikacje, drugie specjalizacje, drugie aplikacje, kolejne stopnie specjalizacji, do tego dochodzą stopnie naukowe, a z tym z kolei wiąże się obowiązek bywania na różnych konferencjach, prelekcjach, seminariach i bankietach, co w ostateczności daje taki efekt, że ci ludzie więcej czasu spędzają wśród "branżowców" niż w domu. No i oczywiście w przypadku poszczególnych zawodów - trafiają się ludzie, którzy po prostu lubią bywać wśród swoich :). Inaczej jest w przypadku np. lekarzy, którzy utkną w osiedlowych przychodniach i nie mają ambicji na nic więcej, czy prawników, którzy bez aplikacji są po prostu urzędnikami.
A zestawiając to ze Spencer - to, że chce się odciąć od rodziny, to tylko jej słowa, a w praktyce tego nie widać, bo inaczej nie walczyłaby o każdą 5 (A :D), dostanie się do drużyn, kółek, o kursy i inne takie, co od czasu do czasu jest pokazywane. Spencer to typ kobiety sukcesu, która jest w stanie poświęcić wiele dla jego osiągnięcia.
Muszę się z Tobą nie zgodzić. Błędem w Twojej analizie jest klasyfikacja ludzi zarabiając na życie fizyczną pracą jako mało inteligentną i brak wspólnych tematów do rozmów. Nie ważne czym się zajmują w życiu, liczy się kręgosłup moralny oraz podejście do otaczającego świata i ludzi. W dzisiejszych czasach duża liczba osób jest zmuszona zakończyć edukacja,gdyż ich sytuacja materialna pozostawia wiele do życzenia. Właśnie takie osoby, które życie ich dotkliwie napiętnowało są bardziej otwarci na życie. Często są bardzo oczytani i niejednego studenta potrafią swoją wiedzą przyćmić. Nie zaobserwowałem u Tobby'ego prymitywnego oraz kolosalnych braków merytorycznych. Sam był kluczową osobą,która naprowadziła kłamczuchy na właściwy trop. Spencer gdy wyjedzie na studia, jeśli dobrze się postara mogłaby zamieszkać z chłopakiem na stancji blisko swojej uczelni. Spędzałaby czas z gronem przyjaciół a za razem nie wywierałoby to negatywnie na ich związek. Miłość nie zna przeciwwskazań na związek.
Jako niepoprawny romantyk nie mogę przyjąć do wiadomości aż nadto realistycznego pojmowania świata. Podróż to nie dotarcie z punktu A do punktu B, życie to nie szereg po sobie zachodzących procesów fizjologicznych i przekazywanie genów, a miłość to nie zespół skomplikowanych procesów chemicznych i połączeń nerwowych i kompleksowa dawka endorfin.
Proszę nie bierz tego jako atak na Twoją osobę.
P.S Jestem na etapie liceum ale wychodzę poza twój schemat typowego nastolatka. Od podstawówki otaczam się gronem powierzchownych kolegów i koleżanek. Dopiero w liceum zaprzyjaźniłem się z trójką dziewczyn. Wiadomo mieć u boku przyjaciół ułatwia życie ale nie jest ono konieczne. W gimnazjum miałem do czynienia z poważnymi problemami w rodzinie i nawet bez przyjaciół dałem sobie radę. Zatem posiadanie choć jednego przyjaciela nie jest gwarancją na prawidłowy rozwój psychologiczny-socjologiczny.;)
Wiesz co no ja właśnie piszę to z punktu widzenia osoby, która liceum skończyła jakiś czas temu (nie aż tak odległy, ale też nie aż tak bliski). I jasne, zgadzam się, też w liceum tak myślałam (teraz Ty nie odbieraj tego jako atak, bo nie mam nic złego na myśli). Też myślałam, że takie rzeczy nie mają znaczenia. Ale z czasem to się zmienia, większość moich znajomych spotykała się z chłopakami "spoza swojego środowiska" (jakkolwiek głupio to brzmi), ale życie pokazało, że pewne sprawy są nie do przeskoczenia (jak choćby właśnie styl życia i środowiska, w których po szkole średniej zaczęliśmy się obracać). Teraz od czasu do czasu spotykamy się całą dawną paczką i widać ogromne różnice (tak do końca nie da się ich opisać - po prostu każdy prowadzi inny styl życia, co innego jest dla każdego ważne, po prostu żyjemy w trochę odrębnych światach, która przy spotkaniach "raz na jakiś czas" są do strawienia, ale codzienne życie byłoby niemożliwe). Nie chodzi mi o to, że skoro ja tak mam, to u wszystkich tak jest, bo 1. podaję przykład dużej grupy, 2. jasne, że nie u wszystkich się tak zdarza. Mam też starszą koleżankę, która została żoną jednego z "takich" chłopaków. I wiesz co stwierdziła? Że jeśli na studiach bardziej skupiłaby się na nauce, a nie na nim to sama więcej by osiągnęła, a gdyby nie rezygnowała z różnych dodatkowych projektów, to pewnie dzisiaj miałaby lepszą pracę i może poznałaby kogoś mniej odmiennego, z kim więcej by ją łączyło, bo wraz z upływem lat są to wyłącznie domowe sprawy, które jej nie wystarczają.
Co do tego, że Spencer zamieszkałaby ot tak gdzieś z Toby'm, to weź pod uwagę kilka czynników - na studiach niby byłaby już dorosła, ale to jednak jej rodzice płaciliby za edukację i mogliby nie chcieć, żeby odciągała się od nauki na rzecz spędzania czasu z Toby'm (patrząc na jej rodziców, to jest to wysoce prawdopodobne), a jeśli dostałaby stypendium, to mogłaby zostać zmuszona do podpisania umowy, że zobowiązuje się do zamieszkania na terenie kampusu, co niektóre uczelnie w USA praktykują. Na zasadzie - one Ci dają pieniądze, ale w zamian też coś za to chcą - z jednej strony Twoje wybitne wyniki, co jednocześnie sprawia, że musisz wyrabiać "200%" normy, bo same 5 nie wystarczą, co jednocześnie znowu sprawia, że musisz przebywać w kampusie po obowiązkowych godzinach, więc dojazdy gdzieś z daleka stają się męczącą stratą czasu, a z drugiej strony - te dojazdy właśnie stają się czymś "nielegalnym (:D), bo uczelnia też chce mieć jakieś zyski z wyłożonych pieniędzy w postaci czynszu (w który od razu wliczona jest też stołówka itp.) - czysta ekonomia uczelniana ;).
No ja właśnie romantyczką nie jestem i do tego typu spraw podchodzę czysto praktycznie i realistycznie. Romantyzm, jeśli ktoś go lubi, pewnie i się sprawdza, ale też często, jeśli ktoś kieruje się wyłącznie nim, pozbawia człowieka logicznego myślenia (nie twierdzę, że akurat Ciebie pozbawia, chodzi mi bardziej o te wszystkie romantyczki typu: "och, tak go kocham, zrezygnuję dla niego ze wszystkiego", a po kilku latach wracają z płaczem i niczym więcej do rodzinnych domów i dziwią się, że przyjaciółki sprzed 5 lat już o nich nie pamiętają. I ogólnie zaczynają swoje życie od etapu sprzed kilku lat, ale i tak ciągle popełniają te same błędy i nie wyciągają z nich żadnych wniosków).
Życie to zbiór wielu zmiennych,których nie można przewidzieć. Takie wizjonerskie myśli mijają się z celem.
Hehe, jasne, że są różne zmienne, ale jednak wiele z nich da się przewidzieć (od choćby takich prostych, jeśli będę przechodziła przez ulicę, gdy pędzą po niej samochody, to mogę pod któryś wpaść. Przez bardziej złożone, jeśli zdaję na maturze historię, to nie dziwię się, że nie chcą mnie przyjąć na medycynę. Poprzez też już te całkiem złożone - jak np. to, co robię teraz, wszystko jedno, a której sferze życia, będzie miało swoje konsekwencje w przyszłości, które bardziej lub mniej da się przewidzieć ;)). Życie wyłącznie chwilą, nie planowanie niczego i zakładanie, że wszystko jest przypadkiem jest wg mnie skazywaniem się na porażkę. Uważam też, że jest to wymówką dla wielu osób, które coś tam po drodze zaniedbały (co oczywiście też nie odnosi się do Ciebie, ale starszych osób, które twierdzą, że większość wydarzeń w życiu była niezależna od nich).
A i jeszcze dodam, że właśnie można żyć świadomie i nie mieć pretensji do innych i "świata", że coś się nie udało, a jednocześnie znaleźć miejsce na różne spontaniczne "akcje", a można też poddawać się biernie temu, co życie "przynosi" i narzekać na zewnętrzne "siły", że nie dały tego, co się chciało ;).
Na takie niezbyt optymistyczne, smutne miłosne rozkminy choć nie tylko polecam coma- sto tysięcy jednakowych miast oraz popołudnia bezkarnie cytrynowe.
Nie mogę pozbyć się wrażenie,że wszystkich za bardzo generalizujesz. Dusza romantyka nie jest równoważna z postawą roszczeniową. Każdy w miarę rozgarnięty człowiek ponosi konsekwencje swoich działań. Nie miesza w to w wyimaginowaną siłę wyższą. Czasem nie mamy wpływu na czynniki zewnętrzne, osoby trzecie nawet dopięty na ostatni guzik plan może zostać zniweczony przez "życzliwą" osóbkę. Dogłębne planowanie przyszłości mija się z celem, bo nie jesteśmy w stanie przewidzieć reakcji osób, splotów wydarzeń. Nawet nie jesteśmy w stanie prognozować pogodę z 100% pewnością. A co dopiero o dalekoidący scenariuszy przyszłego stanu rzeczy. Poza tym romantyzm może iść w parze z racjonalnym myśleniem- wystarczy odrobina chęci.
Co jak co ale Tobby ma dobry fach w ręku. Mógłby znaleźć sobie pracę w mieście,w którym Spencer studiowała. To właśnie on mógłby pójść na stancje, wynająć mieszkanie blisko uczelni. Dla chcącego nic trudnego. Z własnego doświadczenia znam osobę pałającą się fizyczną pracą, która w wolnych chwilach interesuję się bieżącymi wydarzeniami, imprezach kulturowych. Fakt,że partner/ka pochodzą z innego kręgu kulturowego, społecznego nie przekreśla związek dwojga ludzi. A sami mogą dywagować o stanie gospodarki na świecie i jak to rzutuje na rozwój Polskiej infrastruktury. Mam znajomego,który z przyczyn od niego niezależnych musiał jak najszybciej wyrobić sobie fach w ręku i wspomóc rodzinę w trudnej sytuacji materialnej. Jest on bardziej rozgarnięty i obyty ze światem niż nie jeden licealista. Wykształcenie nie jest sygnaturą kindersztuby, poziomu intelektu ani prestiżu.
Nigdzie nie napisałam, że romantyk = postawa roszczeniowa. Bycie romantykiem z samej definicji wiąże się z nadmiernie pozytywnym nastawieniem do świata, więc racjonalny romantyk to taki jednak nie do końca romantyk.
Co do fachu w rękach, to ma go z pewnością stolarz, rzeźnik, szewc itp. Napisz mi, w którym odcinku była informacja, że Toby zdobył/wykształcił taką wiedzę/umiejętności. Toby nie ma fachu, on po prostu przybija deski (nie jest zawodowym budowlańcem). W sezonie to przydatne, a co jeśli Spencer pojedzie na wschód (czyli tam gdzie są uczelnie bluszczowe) - zimą też złapie fuchy na remonty domów? Tak bez problemu dostanie się do nowego zespołu, skoro wielu jest takich jak on? No i jeszcze jedno, gdzie ta stancja aż tak jest w New Haven (np.) :D? Nieliczne (bardzo) domu poza kampusem i właściwie praktycznie niedostępne dla "przyjezdnych" kosztują tyle, że wielu bogatych na nie stać (chodzi mi o wynajem).
Pewnie, że w 100% wszystkiego nie zaplanujesz, ale jeśli też nie zaplanujesz podstawowych spraw (które w większości są jednak przewidywalne), to faktycznie jesteś skazany na to, co Ci los przyniesie. Ale można zaplanować choć minimum i osiągnąć postawione sobie cele. A z pogodą to akurat jak z horoskopem ;). Ale plany studiów są dostępne dla każdego, a wystarczy porozmawiać z dowolnym absolwentem dowolnego kierunku na dowolnej uczelni, żeby Ci powiedział, co koniecznie trzeba robić i ile to zajmuje, a co niekoniecznie, ale na co patrzą przyszli pracodawcy (choć tu te wymagania i tak z każdym rokiem się podnoszą poza regulowanymi zawodami).
Co do Twojego kolegi, to nie znam go, ale wynika, że ma naście lat. To faktycznie jeszcze niewiele przesądza. Ale wyobraź sobie człowieka, który pracuje w magazynie, czy na budowie od 18/19 roku życia, po 10-15 latach. Jego codzienne życie polega na spędzaniu 8-10 h w magazynie, gdy wraca do domu to jest tak zmęczony, że ma ochotę zjeść, umyć się i iść spać. Na początku to może być jeszcze dla niego "zabawne" - inni ludzie chodzą do szkoły, muszą odrabiać lekcje, a on sam zarabia i nikt mu nie powie "zobaczysz sam jak to jest, gdy będziesz na siebie zarabiał". Zwłaszcza inaczej jest, jeśli ma jakąś perspektywę - "rok, dwa dorobię się, skończę szkołę i zmienię pracę". Ale gdy po tych 10-15 latach nie mają innej perspektywy i wiedzą, że codziennie muszą ciężko pracować - bo to jest ciężka praca, a do tego obciążająca psychicznie, często w niebezpiecznych warunkach - i wiedzą, że tak będzie aż do emerytury, to pojawia się zniechęcenie, ciągłe zmęczenie (zwłaszcza wśród robotników budowlanych, bo oni są uzależnieni od pogody, pory roku, a gdy trafia się coś poza sezonem to biorą co leci). Poważnie ostatnią rzeczą, o której wtedy myślą to chodzenie do opery i czytanie dzieł literatury światowej. Może smutno to brzmi, ale tak jest i nic tego nie zmieni.