Bardzo wciągnęła mnie fabuła serialu. Była w nim głębia, był świetny pomysł, generalnie materiał na jeden z najlepszych seriali jakie oglądałem.
Niestety, aktorzy nie dojechali.
Aktor grający Dreama - wyglądał świetnie i na tym się jego zalety kończyły. Zamiast przerażającego i potężnego Pana snów dostaliśmy skrzywdzonego emo-kida, który tylko użalał się nad samym sobą i wszystkim. Zero charyzmy z jego strony, zero gry aktorskiego, całkowita płaskość i jednowymiarowość zagranej przez niego postaci. Całkowita tragedia.
Dalej Lucienne też płaska jak książka, których miała pilnować.
Następnie grająca Lucyfera Brienne z GOT kolejna chodząca tragedia. Po prostu źle dopasowana do roli. Lucyfer miał być przede wszystkim najpiękniejszym z Aniołów. No, niestety nie był. Dalej mamy bliźmiaków, koszmarnie tragiczni w swoim kiczu. Podobnie jak Kain i Abel.
Jedyni, którzy dawali radę w filmie to Corinthian, postać zagrana przez Charlesa Dance'a z początku sezonu, facet co grał spotkanego przez Dreama nieśmiertelnego w 1 odcinku oraz aktorka grająca śmierć. Za dużo też na siłę w tym filmie LGBT, ale byłbym skłonny przymknąć na to oko, gdyby aktorstwo się zgadzało. A nie zgadzało się.
Dodać do tego tragicznie przedstawioną walkę Dreama z Lucyferem (-.-), która mogła być ozdobą serialu i mamy pasztet.
Wielka szkoda, że tak to koncertowo spartolili. W innym wypadku byłby wielki serial, a tak powstał 1 sezonowy meteoryt.