Rozumiem zachwyt wielu ludzi nad „Seksem w wielkim mieście”. Nowy Jork tutaj jest przedstawiony niemal jak inna planeta, przesiąknięta luksusem i bogactwem. Zachwycają legendarne kreacje i świetna moda. Obserwujemy cztery kobiety sukcesu, które zawsze znajdują czas na balangi, przyjaźń i randki. Olukrowana i nierealistyczna wizja — fakt, ale całkiem atrakcyjna dla przeciętnego odbiorcy pochłoniętego obowiązkami, który chce, najzwyczajniej w świecie, się rozerwać. Mam jednak sporo zastrzeżeń.
Interesująca forma, która zanikła.
W pierwszym sezonie forma serialu jest quasi-dokumentalna. Byłem tym bardzo zainteresowany, ponieważ jest to coś ciekawego: setki i krótkie wywiady z mieszkańcami, połączone ze wstępem do felietonu Carrie. Czuje się, że narratorką jest felietonistka, a serial nie skupia się tylko na przeżyciach czterech przyjaciółek, a na wszystkich mieszkańcach metropolii. Z czasem zrezygnowano z tej konwencji i przekształcono ją w klasyczną opowieść obyczajową, tym samym odbierając serialowi unikalność.
Łamanie stereotypów...?
Dużym rozczarowaniem była dla mnie powierzchowność wątków LGBTQ+. Serial, który miał być nowoczesny i przełamujący tabu, zbyt często popadał w stereotypy. Bohaterowie LGBT byli przerysowani i płytcy, a ich wątki traktowano bardziej jako komediowe wstawki. To spory minus, zwłaszcza że serial kreował się na pionierski w kwestiach obyczajowych, tymczasem utwierdzał i tak zakorzenione w społeczeństwie stereotypy.
Bajkowy Nowy Jork.
Sam Nowy Jork, jak już wspomniałem, jest wyidealizowany. Cztery kobiety sukcesu żyją w oderwaniu od realiów Śniadanka, randki, imprezy, droga garderoba – a przecież każda z nich miała wymagającą pracę. Może jeszcze u Carrie dałoby się to jakoś naciągnąć, bo w końcu pracowała z domu, ale Miranda jako prawniczka? Nierealne. Oglądając serial, niemal cały czas zrzucano na mnie ten cały luksus, ale momentami wcale nie odczułem, że jestem w dużym mieście. Bohaterki non stop, całkiem przypadkiem, napotykają na swojej drodze znajomych i te osoby, o których w danym momencie myślą. Serio? W gigantycznej metropolii, która liczy jakieś osiem milionów ludzi? Czasem odnosiłem wrażenie, że reżyserzy nie mieli lepszego pomysłu na pociągnięcie akcji niż losowe, niezręczne spotkanie w środku miasta. Często były one jedynym motorem do pobudzenia refleksji Carrie.
Carrie Bradshaw stoi w miejscu.
Doceniam to, że Carrie ma ciętą wypowiedź i styl humoru oraz bywa spostrzegawcza w swoich przemyśleniach. Mimo to uważam, że wypada blado i nieciekawie na tle swoich przyjaciółek, ponieważ nie ewoluuje wraz z nimi. Mam wrażenie, że stoi w miejscu. Patrząc na każdą z kolejna: Miranda jest uparta i cyniczna, ale z czasem uczy się ugodowości, kompromisów i tworzenia prawidłowych, zdrowych relacji; Samantha jest wierna swoim zasadom, otwarcie mówi o swoich potrzebach i nie przeprasza za to, kim jest; Charlotte, mimo że naiwna, imponuje mi swoją konsekwencją – od początku dąży do stworzenia rodziny i jest w tym stała, za co ją cenię. Carrie za to zgrabnie ucieka przed wszelkimi radami, i nie potrafi uczyć się na błędach. Przedstawia się ją jako kobietę sukcesu, ale nagannie zarządza finansami. Rozumiem, że można mieć bzika na jakimś punkcie, ale jej obsesja na punkcie butów jest niebezpieczna. Sama nie wie, czego chce, jest nietrwała w uczuciach i cały czas zmienia zdanie. Ma wyjątkowo nieklarowne i nietrwałe plany na swoje dalsze życie. Przypomina tym nierozgarniętą licealistkę, a nie trzydziestoparolatkę. Niestety, ale bardzo utrudniało mi to odbiór serialu.
Mr. Big – toksyk, czy idealny mężczyzna?
Relacja Carrie z Mr. Bigiem to podręcznikowy przykład toksycznego związku pełnego manipulacji, niedostępności emocjonalnej i ciągłego ranienia się nawzajem. Big traktuje Carrie przedmiotowo i kontaktuje się z nią wtedy, gdy czegoś potrzebuje – ma problemy miłosne i chce się wyżalić, lub… Musi jakoś wyładować swój popęd seksualny. Nachodzi i napastuje telefonami Carrie, podczas gdy otrzymał już od niej informację, że chce to zakończyć. To nie jest normalne zachowanie. W rzeczywistości zachowania Biga powinny być zgłaszane odpowiednim służbom porządkowym, a nie romantyzowane w popkulturze.
Cheesy zakończenie.
Jest dość przewidywalne i kiczowate, bo wszystko prowadzi do wielkiego „przeznaczenia” Carrie i Biga. Po sześciu sezonach wzajemnego ranienia się, manipulacji i ignorowania czerwonych flag mam uwierzyć w ich happy end? Dla mnie to nie jest wzruszające i romantyczne, a raczej smutne. Carrie wraca do faceta, który przez cały czas postrzegał ją jako opcję rezerwową. Przykre, że tylko w taki sposób, według twórców, może odnaleźć swoje szczęście – tylko w ramionach toksycznego faceta. Nie ma innej opcji. Nie może być wolną i niezależną kobietą u boku mężczyzny, który by ją szanował. Aiden chciał legalizacji ich związku, więc był „zły”. Aleksandr również, bo nie miał czasu dla Carrie w trakcie pierwszej od sześciu lat wystawy. No cóż.
Dobrze napisane wątki.
Niektóre wątki doceniam i są napisane bardzo dobrze. Kwestia niepłodności Charlotte jest poruszona wręcz wzorcowo. Porusza istotny i wbrew pozorom, bardzo rozpowszechniony problem. Pokazuje, że próba zapłodnienia nie zawsze kończy się szczęśliwie – dlatego konieczne są metody wspomagania zapłodnienia lub adopcja. Cieszy mnie, że poruszono temat badań na AIDS i nowotworu piersi u Samanthy, a także nowotworu jąder u Steve’a. To dolegliwości, które ze względu na intymność i spowodowane nią zawstydzenie, są często bardzo ignorowane, więc potrzebne jest szerzenie świadomości na ich temat.