Niestety pomimo bardzo obiecującego początku, serial po mniej więcej 6 sezonach łapie zadyszkę z której już nie udaje mu się wyrwać. Jest to popularne zjawisko wśród tasiemców, ale wierzyłem, że przy tym tytule będzie inaczej.
Rozwój postaci tutaj praktycznie nie istnieje. Równie dobrze po seansie 3 sezonów można śmiało przeskoczyć do dowolnego odcinka innego sezonu i człowiek dalej będzie wiedział co się dzieje. Wszyscy bohaterowie (z wyjątkiem Franka i Liama) przeżywają niekończący się dzień świstaka. Każdy wątek zaczyna się od znalezienia drugiej połówki przez bohatera X, a następnie zniszczeniu tej relacji przez dowolną ze stron i powtórzenie tego cyklu w każdym kolejnym odcinku. Pomijając głównych bohaterów, nie jesteśmy tutaj w stanie jakkolwiek poznać/polubić kogoś innego. Celem wszystkich epizodycznych postaci bowiem jest namieszanie w życiu określonego bohatera i zniknięcie z niego raz na zawsze. Rozwój każdego bohatera zatrzymuje się w pierwszych sezonach i przez pół serialu oglądamy jedne i te same sceny z udziałem innych bohaterów pobocznych.
Samo zakończenie jak na 11 sezonów również pozostawia spory niesmak. Żeby na siedmiu bohaterów tylko jeden doczekał się zwieńczenia historii? Przesada. Rozumiem, że ten serial to telenowela, ale przecież miał tyle odcinków, że można było trochę bardziej ruszyć z historią bohaterów, prawda? Wątek Fiony kompletnie spartaczony. Zrobili z niej kobietę lekkich obyczajów i usunęli z serialu. Lip, Ian, Carl i Debbie zakończyli serial w taki sam sposób jak go rozpoczęli - żyjąc w chaosie. Przez 11 sezonów nie osiągnęli kompletnie niczego. Szkoda.
Podsumowując: jeśli zastanawiasz się czy warto stracić tyle godzin z życia aby zobaczyć "historię" rodziny Gallagherów - nie warto.