i stwierdzam, że ja - osobiście zagrałbym lepiej emocje jakie są pod koniec odcinka... Martin Freeman to nieporozumienie, on gra tylko i wyłącznie siebie, cały czas to samo. Zero emocji, brak jakiegokolwiek wczucia w rolę, tak jakbym oglądał kłodę w lesie. Strasznie irytujące... Słaby aktor, szkoda mi tylko przez to mojego ulubionego serialu, zwłaszcza jeśli się czekało tak długo na nowy sezon.
Też Martin mnie rozczarował. O wiele lepiej grała jego żona. W ogóle cały odcinek mnie trochę rozczarował.
Obejrzyj jeszcze raz. Zwłaszcza sceny po kremacji. Jaką John ma sylwetkę, jakim krokiem idzie, jego trudności w wyborze kierunku ruchu, wreszcie - kołysanie się, jak dziecka z chorobą sierocą. I do tego to zapadnięte w sobie spojrzenie... Serio, potrafiłbyś lepiej?
Uwielbiam takie wpisy, kazdy przecież wie lepiej jakby to zagrał. Dla mnie to byla dziwna scena, nieautentyczna, bo to pewnie mind palace Sherlocka xd
Oczywiście, że lepiej bym to zagrał :D to była hiperbola, drogi kolego... Głównie właśnie chodziło o autentyczność. Freeman w tej scenie, kompletnie nie oddał natury zachowania człowieka w takim położeniu jakim był właśnie on, już Cumberbatch jako Sherlock (który swoją drogą, uczucia ma za nic) bardziej się tym przejął.
Swoją drogą człowiek ten, jak wspomniałem wyżej, gra tylko i wyłącznie siebie, w kółko to samo. Ten sam nerwowy tik, ta sama maniera, wieczne pretensje. Jak dla mnie słabo odtwarza rolę, bo ileż można oglądać w kółko to samo.
Już lepiej ;) Co do gry Freemana to nie bez powodu mówią o nim aktor jednej miny. Dobrze, że chociaż Cumberbatch to potrafi zrekompensować własnym kunsztem.
Nie sądzę by człowiek bez kunsztu aktorskiego mógłby zagrać lepiej ;) A gra Martina bardzo mi się podoba ale jak widać każdy ma inne spostrzeżenia. Ja uważam że to dobrze że gra "siebie" i niewyobrażam sobie innego Watsona :)
Tak jako Watson jego gra się sprawdza, ale ta scena śmierci Mary i to jego "ryczenie" mnie rozbawiło, wyszło komicznie xd
Tak możliwe że to mind palace Sherlocka gdzie takie rzeczy są możliwe przecież Mary wygłosiła przed śmiercią "mowę" i była we krwi zaledwie chwilę po postrzale co przeczy np. postrałowi Sherlocka przez właśnie Mary gdzie ten nie ma okazji nic powiedzieć a krwi nie widzimy. Zachowanie Johna jest przerysowane to prawda ale to nie wina aktora on miał tak grać to nie on ustala te sprawy, dostaje instrukcję którą ma odtworzyć.
To MUSI być mind palace Sherlocka bo inaczej byłby to w mojej opinii najgorszy odcinek serii.... Szczególnie że wątek Mary kompletnie mnie nie obchodzi...
To dokładnie tak jak mnie. Postać Mary jest dla mnie po prostu nie interesująca.
Myślę, że Martin zagrał tę scenę w ten właśnie sposób dlatego, że taki był po prostu zamysł. To miało wyglądać nienaturalnie, miało sprawiać wrażenie, jakby coś się nie zgadzało. Wiemy, jak John reaguje na silne emocje. Jest to coś bliższe zamykaniu się w sobie, bliższe cierpieniu w ciszy. W scenie śmierci Mary, John zachowuje się totalnie odwrotnie do tego, co powiedziałam. Nie wierzę, że Martin, który już tak długo gra Johna, zagrałby tę scenę w taki sposób (warczenie, wylewanie gniewu - wszytko jest, ale zupełnie sztuczne). To wszystko sprawia wrażenie czegoś z góry zaplanowanego. I oczywiście nie uważam, że Martin Freeman jest złym aktorem. Jest po prostu dosyć charakterystyczny, jego gra jest oryginalna i niepowtarzalna, co nie musi od razu oznaczać, że facet nie potrafi wcielać się w role. Najlepiej, jak wypowiadają się "znawcy", którzy z aktorstwem mieli do czynienia na szkolnych akademiach lub kółkach teatralnych. Po prostu to uwielbiam ^^
Ale to jest właśnie reakcja, jakiej spodziewałabym się po Johnie. Byłym żołnierzu, który nigdy nie płakał, ale przez trzy lata nie mógł się pozbierać po śmierci przyjaciela. Tym razem ukochana umarła na jego rękach, nie ma nadziei na cud kolejnego zmartwychwstania. Nie zdążył jej powiedzieć, jak bardzo wstydzi się, że ją zdradził/chciał ją zdradzić, gdy tymczasem ona mówi o całkowitym szczęściu, jakie znalazła przy jego boku. Nie umie płakać, ale rozpacz jest tak silna, że eksploduje. Jest taka cudowna fraza w "Odprawie posłów greckich", która pasuje do tej sceny totalnej straty: "Matko, ty dziatek swoich płakać nie będziesz, ale wyć będziesz!"...
Jakby się nad tym jeszcze raz zastanowić, to może faktycznie coś w tym jest. Kolejny odcinek wszystko wyjaśni albo jeszcze bardziej skomplikuje xd
Z jednej strony może masz rację, ale z drugiej - kompletnie się to nie trzyma kupy. Z tym, że Mary była rzeczywiście jego "ukochaną" też bym polemizowała, bo zachowanie Johna w tym odcinku wyglądało co najmniej tak, jakby Mary była mu zwyczajnie obojętna. Gdy patrzyłam na sceny państwa Watson, to nie widziałam pomiędzy tą dwójką żadnej miłości. Między nimi narodziło się coś na kształt cichego porozumienia, bo żadne z nich nie miało siły na to, żeby coś w ich relacji poprawić, może nawet im na ty nie zależało, ale póki jakoś to wszystko trwało, starali się żyć w miarę "normalnie"...
A ta scena śmierci Mary jest dla mnie kompletnie niezrozumiała, bardzo patetyczna, niezwykle daleka od stylistyki serialu. Ja widzę w tym świadomy zamysł twórców, bo nie chcę mi się wierzyć, że mogliby aż tak pojechać po bandzie. Rozpacz objawiająca się w taki sposób? to było bardziej jak pomruk gniewu, a nie wycie z żalu. Poza tym, kiedy John podniósł głowę, żeby spojrzeć na Sherlocka, to ja w jego twarzy widziałam tylko gniew, nie smutek i rozpacz. Sama nie wiem, co już o tym wszystkim myśleć. Nie ma co spekulować. Przekonamy się w niedziele. :)
Gniew też był, oczywiście, bo Sherlock obiecał tyle razy, że ochroni Mary, w dodatku ściągnął ją do Londynu, gdzie rzekomo miało to być najłatwiejsze i to w jego obecności zginęła... Mógł też być wściekły na siebie, bo przecież to on nalegał, żeby Mary pojechała do akwarium pierwsza.
I tak, widzę miłość i przywiązanie, a wiem, jak o nie trudno, gdy dziecko daje całymi nocami w kość. Widzę też, jak osierocony czuje się John po stracie Mary i jak w jego życie wkradł się bezład.
Człowiek notorycznie niedospany robi różne dziwne rzeczy, na przykład daje się nabrać na ładne oczy i gładkie słówka. Zwłaszcza, gdy po raz pierwszy w życiu ładna kobieta zabiega tak ostentacyjnie o jego względy.
Okoliczności poddały związek trudnej próbie, ale to nie znaczy, że John przestał kochać Mary, a ich małżeństwo stało się czystą rutyną.
Wydaje mi się, że taki był zamiar- John nie był ani trochę zrozpaczony i zdruzgotany (umówmy się, że z Mary miał raczej praktyczny układ, niż faktyczny związek oparty na miłości- tak naprawdę nie wiedział też do końca kim Mary jest). Miałam wrażenie, że był wkurzony na całą sytuację- został sam z dzidziusiem, stracił bliską osobę, powtarza się schemat z Reichenbach. Śmierć Sherlocka była dla niego wstrząsająca, a przy Mary robił tylko takie odgłosy Chewbaccy :D
Też zaczęłam mieć takie myśli - Watson czuje bardziej poczucie winy że nie kochał Mary tak bardzo jak by chciał (stąd może też ta 'zdarada') i jego złośc na Sherlocka to trochę też złośc na siebie samego i poczucie winy
Ale Martina to Ty szanuj ;) Żartuje, każdy ocenia jak mu w duszy gra, ale dla mnie Martin zawsze był genialnym aktorem. Myślę że stosunkowo łatwiej zagrac takiego charyzmatycznego geniusza-socjopate jak Sherlock, to samograj, niż 'przecienego' i nudnego doktora Watsona, który zazwyczaj w produkcjach o Sherlocku jest takim przeciętniakiem na tle ktorego błyszczy Sherlock. Tak nie jest w przypadku Martina, jak dla mnie jest to najlepszy aktor w serialu i nie mam słow na to co stworzył w tej roli mając tak niewiele. Jest to postać nie mniej ciekawa i emocjonująca od Sherlocka, co jest niesamowite. Co do reakcji po śmierci Mary - cała scena jej śmierci była okropna, banalna, jak nie z tego serialu. To zasłonięcie Sherlocka w zwolnionym tempie, przemowa przed smiercia jak w operze.. Nic dziwnego że i reakcja Johna mogłą wypaśc dziwnie. Chociaż ja tej dziwnosci nie zauważyłam, wydaje mi sie że ludzie w stanie szoku moga właśnie tak dziwnie reagować a nie koniecznie 'filmowo'