Lubię ten serial, ale wkurzają mnie pewne sprawy. Nagrywanie dwóch odcinków na krzyż raz na dwa lata traktuję jako lekceważenie widza, fana, czy jak go tam... Tak, tak, "aktorzy mają zobowiązania",a scenarzyści piszą inne seriale...Osobiście dla mnie to swego rodzaju zniewaga i chociaż co prawda wiem, że tak funkcjonuje świat tj. każdy doi forsę jak może, to i tak uważam ze to nieeleganckie pogrywać z widzem w ten sposób, kręcić, kłamać, mącić, i raz na kilka lat nagrywać naprędce i byle jak (bo mimo klimatu, serial ma trochę niedociągnięć i ewidentny problem z porami roku). To tylko serial, ale postępowanie ekipy jest niegrzeczne i bez klasy.
pragne zauważy- jeden odc Sherlocka moglby byc zwyklym filmem fabularnym... wiec i tak nie ma co narzekać:)
Ale może nie porównujmy do filmów fabularnych, tylko do innych seriali? Tak będzie uczciwiej. OK, jeden odcinek to 1,5h. To daje ok. 6 "normalnych" odcinków na sezon. Większość seriali w sezonie ma tych odcinków 12 lub nawet jeszcze więcej, a kolejne sezony pojawiają się co roku. Więc akurat argument o długości odcinków jest jak kulą w płot.
Zniewaga? o_O nieeleganckie? niegrzeczne? bez klasy?
Uważaj bo się zapędzisz i jeszcze będziesz domagać się odszkodowania.
"kręcić, mącić, kłamać"?! Naprawdę? O ile mi wiadomo, Moffat i Gatiss jeszcze nie okłamali widzów Sherlocka, więc nie mam zielonego pojęcia o co Ci chodzi.
"To tylko serial, ale postępowanie ekipy jest niegrzeczne i bez klasy." - no cóż... Benedict Cumberbatch, Martin Freeman i cała reszta ekipy powinna dniami i nocami harować nad kolejnym sezonem Sherlocka, bo inaczej jest to zniewaga. Przecież wiadomym jest, że ci ludzie nie mają nic lepszego do roboty. Lepiej, żeby odwalili fuszerkę na szybko, niż żeby się przyłożyli i zrobili porządny odcinek. Jasne.
"Nagrywanie dwóch odcinków na krzyż raz na dwa lata traktuję jako lekceważenie widza, fana, czy jak go tam..." - jeden odcinek trwa średnio 1,5h. Czy to mało? Nie. To dużo. Łącznie dostajemy około 4,5h Sherlocka + odcinek specjalny raz na dwa lata. Zatem powiedziałabym, że źle nie jest. To tak jakby obejrzeć 3 porządnie zrobione filmy fabularne. Zresztą, dzięki zabiegowi 3 odcinków na dwa lata, ten serial ma tak wielu fanów. Ludzie są ciekawi co będzie dalej, z niecierpliwością wyczekują nowych wzmianek, wskazówek ze strony Moffata albo Gatissa.
Nie ma co narzekać.
akurat moffat czesto klamie ;D np. na sdcc chyba z rok temu zaprzeczal ze moriraty wroci...
to był raczej celowy zabieg. chyba nie oczekujesz, że zdradzi Ci dokładnie kto i kiedy się pojawi w serialu?
nie oczekuje ale zawsze mozna bylo w jakis sposob ominac to pytanie, a nie powtarzanie piecset razy ze 'nie no nie wroci nie ma szans nie nie no co wy'. chyba mozna to podpiac pod klamanie lol
a skąd wiesz, ze wróci, jak narazi nic nie wiadomo, ja tam uważam, że on nie żyje
Taki sobie serial chociaż z klimatem, ale małoletnie fanki szaleją, te hormony.
Hormony? Raczej poczucie humoru (też na "h"). Zdaje się, że tyle wystarczy, żeby pokochać "Sherlocka".
Bo sie nie znasz na kinematografji. i nawet nie wiesz co to jest dobry serial poprostu. I tak gadasz ze jakieś hormony w dodatku. Po co sie ośmieszasz człowieczku?
Sie znam bo umiem docenić dobre kino i dobry serial i rozumiem, ze nie może być taki serial co tydzień odcinek. Ty tego nawet nie rozumiesz ani trche i sie wcale na niczym nie znasz. Ale moze jak jeszcze pare lat pooglądasz filmy i seriale to sie pewnie zaczniesz znać. Na razie po protu za mało filmów widziałeś żeby sie znać. Wiec sie nie martw.
Czyli wynika, że wartość zależy głównie od częstotliwości nagrywania.
Tutaj wartość tę determinuje głównie rola Cumberbatcha, który dostał rolę skrojoną na swoją miarę. Był po prostu trafionym Holmsem ze swoją angielską wymową, brytyjską manierą, specyficznym wdziękiem i chłodnym, inteligentnym wzrokiem. To się nazywa charyzma, dzięki której "podciągnął" resztę, bez czego serial przeszedłby bez większego echa i zakończył się po pierwszej serii. Co prawda są w nim i inne role dobrze zagrane, jednakże daleko im do postaci Sherloka, który na dodatek synergicznie współpracuje z innymi aktorami, szczególnie Mycroftem. Poza tym jest sporo nużących dłużyzn (szczególnie w Ślepym Bankierze) i naiwnych skrótów (bomba z wyłącznikiem, szybki powrót z "wygania") w scenariuszu, więc czasami odcinek bywa nudnawy. Nowoczesny montaż niekiedy utrudnia płynność odbioru, więc trzeba też wracać do odcinka żeby zrozumieć szczegóły zamysłu.
Jak również ostatnio ujawni się spadek formy. Widać go w obraniu kierunku ku obyczajowo-romantycznej konwencji (ukłony w stronę fanek, okupujących miejsca kręcenia filmu), kręconej na chybcika III serii i zaplątaniu w powtarzające się wyznania i dowody "miłości" do Johna. Widać, że obrano "afekt" do Johna za oś tego serialu, ale wzmiankowano go tyle razy i w sposób tak dosłowny, że aż "łopatologiczny" co odarło odcinki z tajemnicy, a szkoda. Wspomnę jeszcze nadmierne żerowania na pomysłach "fanów" czego dobry twórca powinien unikać podążając swoją drogą, a nie za zachciankami oglądających (Pusty karawan), bo to spowoduje że szybko przestaną go szanować wyczuwając sprzedajną szmatę.
Twoje rozważania nt. roli Cumberbatcha to trochę jak spór o kurę i jajko. Benedict rzeczywiście ma charyzmę (chociaż wcale nie polega ona na brytyjskiej manierze etc. - bo podane przez Ciebie cechy ma co najmniej kilkunastu brytyjskich aktorów jego pokolenia), jednak nawet najlepszy aktor nie uniesie słabego serialu/filmu (pozostając przy BC, weźmy choćby "Piątą władzę"). Z drugiej strony - rola Tetjensa w "Parade's End" też została skrojona specjalnie pod niego, a jakoś nie widzę zapowiedzi kolejnych sezonów... "Sherlock" jest tak dobry, bo wszystko jest w nim na wysokim poziomie: bardzo dobrze napisane i zagrane role (naprawdę uważasz, że roli Johna i Moriarty'ego daleko do Sherlocka? Za co więc te BAFTy i skąd miłość fanów do tych postaci?), inteligentna intryga (to, że widz czegoś nie wyłapał, nie ma nic wspólnego z montażem...), zgrabne nawiązanie do kanonu, znakomita muzyka i - last, but not least - specyficzne poczucie humoru.
Zmiana tonu w trzecim sezonie może być odebrana jako ukłon w stronę fanów (dlaczego jednak mam wrażenie, że twórcy raczej kpią z całej sytuacji z Reichenbach Fall niż podążają za "zachciankami fanów" - bo gdyby tak było, w drugim odcinku odbyłby się ślub Johna bynajmniej nie z Mary :-)), jednak zupełnie nie mogę się zgodzić, że oznacza ona spadek formy. Gatiss zaserwował zagadkę jak ze starej dobrej Agathy, tyle że przedstawioną przy okazji przyjęcia weselnego. Znakomita była postać Magnussena, a sposób rozwiązania jego sprawy znowu jest dowodem, że twórcy nie boją się konfrontacji z fanami i ich wyobrażeniami na temat głównej postaci. Osią serialu bynajmniej nie jest "afekt" do Johna, raczej wzajemna fascynacja i docieranie się przy współpracy. I na koniec - "kręcenie na chybcika" odbywało się od początku tego serialu, przyjęto, że jeden odcinek nagrywa się przez miesiąc, i jeśli chodzi o trzecią serię, nic się nie zmieniło.
Ja nie twierdzę, że serial jest zły tylko, że trzeba zachować dystans bo wszechobecne, bałwochwalcze, internetowe hołdy są co najmniej śmieszna, a w braku krytycyzmu jak łatwo spostrzec celują fanki, najczęściej przed 20.
Co do "Końca defilady" to chyba wg powieści, więc pewnie wyczerpali temat, ale ja nie znam w ogóle treści tej serii (jakieś wojskowe wspomnienia?). Filmu o Assange też nie znam, ale czytałam recenzje widzów i krytykowali B. C. za przerysowaną rolę i kiepski, australijski akcent, ogólnie twierdzono że wypadł gorzej w porównaniu do kogoś tam.
Ja z kolei uważam, że jeśli coś jest dobre, nie ma sensu się dystansować tylko dlatego, że jednocześnie jest popularne :-) Z drugiej strony internet jest pełen zachwytów nad aktorami, których nie znam i serialami, których nie oglądam i nie zamierzam ich obejrzeć tylko po to, żeby stwierdzić, jak bardzo owe achy i ochy są niewspółmierne do poziomu tychże seriali (a zapewne tak będzie, bo ich tematyka zupełnie do mnie nie przemawia).
"Parade's End" powstał na podstawie chyba tetralogii (a może nawet pięcioksięgu), zekranizowano w zasadzie pierwszy tom i wybrane wątki z drugiego i trzeciego, więc pole do popisu zostało. A co do Assange'a - nie znam się na akcentach, ale na pewno nie była to rola przerysowana... Zresztą Benedict, jeśli przerysowuje role, robi to ledwie zauważalnie - i ma to artystyczny sens, czego przykładem jest Sherlock i Khan.